Warto postawić przed PiS kolejne ambitne zadanie – uporządkowania polityki prorodzinnej i połączenia jej w jeden spójny i efektywny system, którego częścią stałby się program „500 plus”.
I. „500 plus”, czyli groźny precedens
Uchwalenie ustawy inicjującej program „Rodzina 500 plus” z perspektywy czasu będzie się jawiło nam jako kopernikański przewrót w polskiej polityce. Piszę to bez cienia przesady. Oto bowiem doczekaliśmy się u władzy ugrupowania traktującego poważnie swój program wyborczy – a co za tym idzie, również wyborców. Do tej pory mieliśmy do czynienia z niepisaną zasadą: składamy w czasie kampanii deklaracje przychylenia wszystkim nieba, zagoniona w ten sposób do urn wyborcza tłuszcza wrzuca te karteczki, następnie zaś gładko o wszystkim zapominamy i pomagamy zapomnieć elektoratowi, ekscytując emocje wokół różnych tematów zastępczych. Gdyby natomiast jakiś pamiętliwy oszołom wciąż próbował się czepiać – zakrzykujemy go przy pomocy zblatowanego układu medialnego. No, może dla przyzwoitości wspomnimy coś o napiętych finansach państwa i obiektywnej niemożności realizacji tego co się tam akurat w ferworze kampanii obiecało. Schemat ten do perfekcji opanowała Platforma podczas dwóch kadencji swych rządów, stąd też jak się zdaje mainstream III RP potraktował obietnice PiS w podobnych kategoriach, z góry zacierając ręce na okoliczność nagonki jaką będzie można rozpętać pod hasłem: „obiecali, a nie dali”.
W przekonaniu, że taki był właśnie plan, utrzymuje mnie narracja opozycyjno-medialna wdrażana od pierwszych dni po wyborach. „PiS nie dotrzymuje obietnic” - tym przekazem w różnych wariantach opinia publiczna była młotkowana jeszcze przed zaprzysiężeniem rządu Beaty Szydło i w kolejnych tygodniach. A tu zdziwko. Jednak uchwalili. Będzie program „500 plus”, wprowadzono podatek bankowy, trwają prace (acz w bólach) nad ustawą o podatku od handlu, ustawą o kredytach walutowych, Ministerstwo Finansów przystępuje do łatania gigantycznej dziury w ściągalności VAT... Niezależnie od tego jak oceniać program PiS, jedno trzeba oddać – w odróżnieniu od poprzedników stara się wcielać go w życie, zamiast wyrzucić do kosza dzień po wyborach, albo po cichu zmielić – jak zrobiła to Platforma z podpisami w sprawie wprowadzenia JOW-ów.
I sądzę, że z punktu widzenia obozu III RP to jest właśnie groźnym precedensem. Społeczeństwo bowiem przekona się, że jednak można. Można brać serio wyborcze obietnice i to wbrew trzęsącym dotąd Polską potężnym grupom interesu. To bardzo ogranicza pole manewru, bo rozzuchwalony w ten sposób „lud” może się w przyszłości domagać równie poważnego traktowania od ewentualnych następców. Zgroza.
II. Prorodzinny chaos
Stąd też groteskowa nagonka na program „500 plus”. Najpierw miał być to przepis na „drugą Grecję” i katastrofę finansów publicznych, cyniczna gra na przywiązanie do siebie „roszczeniowego” i „socjalnego” elektoratu. Gdy okazało się, że to nie skutkuje – gładko przeskoczono w drugą skrajność, wylewając żale nad losem samotnych matek, żądając wypłat również na pierwsze dziecko, czasami nawet - rozciągnięcia programu powyżej 18-go roku życia. A z trzeciej strony – podnoszono, że pieniądze trafią do meneli na wódkę oraz bogaczy, którym są niepotrzebne.
Spróbujmy dla porządku rozbroić te propagandowe miny. Po pierwsze - najbogatsi i patologiczny margines to jedynie cienka warstwa. Zresztą, w środowiskach patologicznych najczęściej się nie kalkuluje - dzieci, że tak powiem, robi się „na żywca”, niezależnie, czy jest kasa, czy nie. Najbogatsi zaś (przyjmijmy dla uproszczenia, że są to osoby zarabiające powyżej 10 tys. zł brutto/mies.) to raptem 4,01%. Po drugie i ważniejsze - program „500 plus” nie jest formą kosztownej, socjalnej zapomogi, tylko inwestycją mającą na celu zapobieżenie katastrofie demograficznej. Czy skuteczną – czas pokaże, niemniej warto pamiętać, że w sferze polityki prorodzinnej Polska póki co wlecze się w ogonie Europy i to także jeśli wziąć pod uwagę państwa naszego regionu. Zerknijmy do miażdżącego raportu NIK z lipca 2015 roku. Wynika z niego, że w świadczeniach rodzinnych panuje kompletny chaos – funkcjonują one każde sobie, nie są spięte w żaden całościowy program i to mimo tego, że istnieją odpowiednie opracowania, jak choćby dokument Rządowej Rady Ludnościowej „Założenia polityki ludnościowej Polski 2013”, który... nie został nawet rozpatrzony przez rząd. I jeszcze znamienne kuriozum: „Brak koordynacji i kompleksowego planowania działań państwa na rzecz rodziny sprawiły np., że doszło do osobliwej sytuacji: do 2012 r. wspieranie rodziny było jednym z trzech zadań priorytetowych, wskazanych w Wieloletnim Planie Finansowym Państwa. Usunięto je spośród zadań priorytetowych w roku 2013 - ogłoszonym Rokiem Rodzin” - czytamy na stronach NIK.
Nadmieńmy, że jedyną inicjatywą rządu PO, mającą doraźnie zaklajstrować dziurę demograficzną było posłanie do szkół sześciolatków – minister Katarzyna Hall otwartym tekstem mówiła, że chodzi tu o wypchnięcie na rynek pracy dodatkowego rocznika, który wcześniej zacząłby płacić podatki. Ponadto dotychczasowe wydatki na cele rodzinne były w znacznej mierze nieefektywne i marnotrawione. Tu jeszcze jeden przykład z raportu NIK: wprowadzone w 2004 świadczenia rodzinne pierwotnie miały funkcjonować niezależnie od pomocy społecznej, „jednak wysokość kryterium dochodowego, warunkującego uzyskanie świadczenia, ustalono na tak niskim poziomie, że mogli z niego skorzystać tylko najubożsi. Dlatego wbrew pierwotnym założeniom, system świadczeń rodzinnych staje się dzisiaj w istocie elementem pomocy społecznej”.
Ile wydajemy na politykę prorodzinną? Dobre pytanie. Wedle danych Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej w 2012 roku wydano na różnego rodzaju świadczenia i ulgi 32,3 mld zł – co jednak w żaden sposób nie przełożyło się na poprawę bytu polskich rodzin. Przy doliczeniu wydatków na ochronę zdrowia otrzymujemy 42,2 mld zł, czyli prawie 2% PKB. Z kolei wg OECD przeznaczamy na politykę prorodzinną 1,76% PKB, natomiast z danych Eurostatu wynika, że jest to 1,3% PKB, przy unijnej średniej 2,2%. GUS podaje dane fragmentarycznie, w ośmiu różnych działach „Rocznika Statystycznego”. Wszystko to razem wzięte powoduje, że tak naprawdę nie wiemy, ile środków państwo przeznacza na wsparcie rodzin.
III. Program uniwersalny
Z tej perspektywy warto postawić przed PiS kolejne ambitne zadanie – uporządkowania polityki prorodzinnej i połączenia jej w jeden spójny i efektywny system, którego częścią stałby się program „500 plus”. Weźmy taką Wielką Brytanię, gdzie Polkom opłaca się rodzić dzieci, a w kraju nie, mimo że na przykładzie powyższych danych widać, iż dotąd przeznaczano w liczbach bezwzględnych na rodziny całkiem sporo. Jednak, jak podnosi NIK, „nie bada się systematycznie efektów, jakie przynoszą (działania prorodzinne - PL) i brakuje udokumentowanej wiedzy na temat ich skuteczności i przydatności”. Według badań TNS Polska główne oczekiwania rodzin wobec państwa to: zapewnienie bezpieczeństwa ekonomicznego (41%), tworzenie miejsc pracy dla młodych (41%), pomoc rodzinom w trudnej sytuacji materialnej (32%) i pomoc w bezpiecznym powrocie matek małych dzieci do pracy (23%).
Tu przytoczę inne ciekawe badanie - „Edukacja Finansowa Dzieci”, zrealizowane przez Millward Brown dla Biura Informacji Kredytowej w kwietniu 2015 r., w którym matki odpowiadały na szereg pytań związanych z utrzymaniem dzieci. Miesięczne wydatki w zależności od przedziału wiekowego wynoszą: 3-5 lat – 586 zł, 6-9 lat – 631 zł, 10-12 lat – 673 zł, 13-15 lat – 557 zł. Średnio – 607 zł miesięcznie. Skonfrontujmy to z problemem ubóstwa. Wskaźnik zagrożenia ubóstwem u rodzin z trojgiem dzieci wynosi 34,4%, u rodzin z jednym dzieckiem – 11%. Powyższe pokazuje, jak znaczącym zastrzykiem finansowym, mogącym potencjalnie zaważyć na decyzji o posiadaniu kolejnego dziecka może stać się dodatkowe 500 złotych. Tym bowiem, co odróżnia program „500 plus” od dotychczasowych przedsięwzięć jest jego uniwersalność. Po raz pierwszy gros funduszy trafi do rodzin średnio zamożnych, czyli w przełożeniu na polskie realia – utrzymujących się z mniejszym lub większym trudem na powierzchni.
Wg. raportu GUS „Struktura wynagrodzeń wg zawodów w październiku 2014 roku” mediana zarobków w Polsce wynosiła 3291,56 zł brutto, dominanta (najczęstsze zarobki) - 2469,47 zł brutto – przyznają Państwo, że nie są to kokosy. A dodać trzeba, że 10% zatrudnionych zarabia kwotę do 1718,00 zł brutto. To takie właśnie rodziny najczęściej kalkulują, czy je stać na kolejne dziecko i często odkładają decyzję na „święty nigdy”. Do świadczeń rodzinnych najczęściej się nie kwalifikują z powodu „zbyt wysokich” dochodów, lub po prostu nie występują o nie w obawie przed stygmatyzacją – bo „wiadomo”, że „socjal” ciągnie tylko „patologia”. Program adresowany z założenia do wszystkich grup społecznych może pomóc w przełamaniu tego „piętna wstydu”, podobnie jak obiegowych opinii na temat nieodpowiedzialnych „dzieciorobów”. I kto wie, czy zmiana powszechnego podejścia do dzietności nie będzie na dłuższą metę jednym z głównych sukcesów „500 plus”.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3358-pod-grzybki
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 7 (17-23.02.2016)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz