Obóz III RP nie tylko przegrał doraźną bitwę - może przegrać również proeuropejskie nastawienie Polaków nad którym tak usilnie pracował przez ostatnie ćwierć wieku.
I. Lęki sierot po III RP
Hmm, wygląda na to, że nie tylko ja rozważam ewentualność wystąpienia Polski z Unii Europejskiej – możliwość ta brana jest również pod uwagę po drugiej stronie barykady. Oczywiście, tam gdzie ja upatruję szansę na odzyskanie przez Polskę podmiotowej pozycji, oni widzą siedem plag egipskich i ziszczenie swych sennych koszmarów, przy czym owe lęki ubierają w paranoidalny kostium narracyjny spod znaku „Kaczyński wyprowadzi nas z Europy i zamontuje tutaj faszyzm”. Nie powiem, po swoim poprzednim tekście w „Polsce Niepodległej” („Exodus z domu niewoli”) poczułem się przez moment jakbym wywołał ducha, a może raczej – upiora straszącego „okołowyborczy” Salon. Ale, jak mawiał partyjniak z peerelowskiej anegdoty, przejdźmy „do adremu”. Przeglądając sobie strony „Wyborczej” natrafiłem oto na opublikowany 28 stycznia tekst Kazimierza Żórawskiego („krytyka filmowego i analityka telewizyjnego”) zatytułowany: „Czas powiedzieć: sprawdzam! Czy chcesz, by Polska wystąpiła z Unii europejskiej?”. Mając świadomość, że prawicowych „szczujni” w tamtych kręgach się nie czyta, traktuję tekst Żórawskiego właśnie w kategoriach zwerbalizowania wspólnotowo-środowiskowych strachów i obsesji, co nie zmienia faktu, że jego artykuł mimowolnie koresponduje z tym, co napisałem przed tygodniem.
Otóż autor słusznie skądinąd zwracając uwagę, że „debata strasburska” „będzie się podskórnie toczyć nadal” postuluje, by już teraz „zwrócić się do Polaków o potwierdzenie lub zaprzeczenie ich woli przynależenia do europejskiej rodziny w drodze referendum. Zanim będzie za późno”. Cóż oznacza to „zanim będzie za późno”? Sądzę, że chodzi tu nie tyle o obawę, że PiS bez pytania narodu o zdanie, samowolnie nagle trzaśnie w Brukseli drzwiami, ile o strach, że poparcie społeczne dla UE może w kolejnych latach osłabnąć na tyle, że należy zastosować uderzenie wyprzedzające, póki jeszcze pozytywne skutki integracji przeważają w zbiorowej świadomości nad różnymi zagrożeniami.
W „salonie” nie wszyscy są głupcami i zapewne co bardziej kumaci z tego towarzystwa zdają sobie sprawę, że nawała imigrantów, arogancja Berlina i Brukseli – tych różnych Schulzów i Guyów – w połączeniu chociażby z coraz bardziej upowszechniającą się wiedzą o skali wyzysku Polski przez zagraniczne koncerny finansowe i handlowe, odbierane są przez Polaków negatywnie. Pokrzykiwania w stylu „wzięliście dopłaty, więc teraz siedźcie cicho”, czy próba przeczołgania polskiej premier na forum europarlamentu godzi w nasze czułe punkty. Mamy bowiem to do siebie, że po dobroci można nas zaprowadzić za rączkę nawet wprost do przepaści i na tym, między innymi, jechała przez osiem lat Platforma – przeciętny Polak, słysząc jak nas chwalą i widząc wyniesienie Tuska na eksponowane stanowisko sam poniekąd czuł się pogłaskany i wyróżniony. Jednak nadeptywać na odcisk i poszturchiwać nas nie należy, bo wtedy nagle przypominamy sobie skąd nasz ród, a skąd ród Merkel, słowem – odzywa się zakodowany gdzieś w tyle głowy bagaż historycznych doświadczeń. Chamskie połajanki jakiegoś belgijskiego pajaca wobec polskiej kobiety – no cóż, to najlepszy sposób na pobudzenie resztek rycerskiego etosu dawnych Polaków, nakazującego bronić kobiecej czci przed agresją. No i wreszcie – bieganie opozycji i miejscowych elit do obcych stolic na skargę. Z racji historycznych uwarunkowań donosicielstwo jest u nas w pogardzie, a tym bardziej – wynoszenie na zewnątrz tego, co się dzieje w domu.
II. Pakiet propagandowy
To i wiele więcej powoduje, że „obóz III RP” nie tylko przegrał doraźną bitwę, ale może przegrać również proeuropejskie nastawienie Polaków nad którym tak usilnie pracował przez ostatnie ćwierć wieku. I z pewnością ta świadomość do nich dociera, czego dowodem jest jest przytoczony postulat z omawianego artykułu – nie ulega bowiem wątpliwości, że stanowi on odprysk toczonych w tamtejszym środowisku dyskusji. Dlatego referendum – traktowane również jako miernik społecznego poparcia dla władzy i ew. zmiany konstytucji – chcieliby przeprowadzić jak najszybciej, zanim będzie za późno. I dokładnie z tych samych powodów napisałem, że należy opracować wpierw solidną strategię, „mapę drogową” naszego „exitu”, referendum zaś poprzedzić wszechstronną kampanią informacyjno-propagandową, mającą na celu rozwianie różnych lęków związanych z opuszczeniem UE. Innymi słowy, chodzi o doprowadzenie do sytuacji, w której to nie „władza” ciągnie za sobą „lud” do wyjścia, lecz by to „lud” „sam z siebie” żądał od władzy wystąpienia z eurokołchozu.
Taki „pakiet propagandowy”, tylko w drugą stronę, mający ostudzić antyeuropejskie nastroje Polaków, zaproponował Kazimierz Żórawski, pisząc, że referendum winno poprzedzić uświadomienie „konsekwencji”: zamknięcie rynków pracy, granic, koniec partnerstwa energetycznego, wstrzymanie środków pomocowych, odcięcie od zachodnich rynków zbytu dla polskiego rolnictwa, zakończenie programów edukacyjnych typu Erasmus. Ta „dyscyplinująca” agenda realizowana jest zresztą już teraz i dlatego właśnie trzeba ją obezwładnić uświadamiając, że warunki naszej przyszłej współpracy z Unią zależą w znacznej mierze od negocjacji poprzedzających wyjście z eurostruktur. Wskazać, że państwa zrzeszone w EFTA współtworzą z UE Europejski Obszar Gospodarczy - z wolnym przepływem osób, wymianą handlową, jak najbardziej należą do strefy Schengen i korzystają z różnych form współpracy w szeregu obszarów. Podkreślać wątpliwą wydajność unijnych funduszy i ich negatywny wpływ na różne aspekty gospodarki – począwszy od finansowania nieefektywnych przedsięwzięć (symboliczne aquaparki); inwestowania pod presją wskaźników „absorpcji” środków nie w to czego potrzebujemy, tylko w to, czego chce Bruksela; wreszcie – pokazać mechanizm napędzający zadłużenie państwa i samorządów, które zaciągają kredyty, by móc sfinansować z nich „wkład własny” w ramach różnych unijnych „programów”. Wykazywać fikcję „europejskiej solidarności” np. w dziedzinie energetyki, sprowadzającej się do narzucania nam rujnującego „pakietu klimatycznego”. Uzmysłowić absurdalny, kosztowny wysiłek wkładany w „implementację” stosu biurokratycznej makulatury produkowanej w Brukseli. No a nade wszystko – mówić głośno, że wraz z końcem obowiązywania obecnego eurobudżetu (2020 rok), manna z brukselskiej kasy drastycznie się skurczy i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa staniemy się płatnikiem netto. To, w połączeniu z drenowaniem naszej gospodarki przez międzynarodowe koncerny dla których jesteśmy kolonialnym rynkiem zbytu i rezerwuarem taniej siły roboczej sprawi, że zaczniemy słono dopłacać do tego europejskiego interesu. Koniecznie trzeba też podkreślać, że pozostajemy w NATO i w jego ramach będziemy współtworzyć możliwie ścisły sojusz państw środkowoeuropejskich.
Słowem, jest o czym mówić do ludzi. Tylko, kto to zrobi?
III. Horyzont polityczny
No właśnie. Sęk w tym, że PiS absolutnie nie ma zamiaru nawet przebąkiwać o możliwości wyjścia z UE. Odstawiony od koryta „obóz III RP” przypisując mu takie intencje częściowo daje upust swym obsesjom, częściowo zaś czyni to z cynizmu, by zmusić obecną władzę do tłumaczenia raz po raz, że nie jest wielbłądem – co było widać nawet podczas debaty w PE. Horyzont polityczny Prawa i Sprawiedliwości to wytargowanie nieco większej przestrzeni w ramach unijnych struktur, nic ponadto. Jest to błąd, o czym można przekonać się obserwując poczynania Wlk. Brytanii i premiera Camerona, szantażującego Unię groźbą „brexitu”. Proszę sobie wyobrazić, że ci sami groźni eurokomisarze i inni prominentni brukselscy czynownicy z Martinem Schulzem włącznie, trak skorzy do pohukiwania pod naszym adresem, w rozmowach z Londynem nagle robią się bardzo konstruktywni i skłonni do ustępstw. Miast sztorcowania, mamy gładkie komunikaty o negocjacjach, kompromisie i porozumieniu. I wszystko wskazuje na to, że David Cameron osiągnie znakomitą większość tego na czym mu zależy – następnie zaś zrobi obiecane referendum, w którym obłaskawieni Brytyjczycy, acz z pewnymi oporami, zagłosują za pozostaniem w Unii. No, chyba że antyunijne nastroje zostały tak rozbujane, że zrobią wszystkim niespodziankę...
Powyższe pokazuje, jak silną bronią może być groźba wyjścia z UE. Skoro zatem PiS nie chce tego oręża wykorzystać, to może warto, by taką narrację możliwie głośno podchwycili antysystemowcy z Kukiz'15, zwłaszcza narodowcy? Nigdy nie ukrywałem, że z ruchem Kukiza wiążę nadzieję, iż stanie się siłą flankującą PiS z radykalnych pozycji – najwyższa pora, by tak się stało. Nawet głos ugrupowania nie pozostającego w rządzie może na Brukselę i Berlin podziałać trzeźwiąco, tym bardziej, że i PiS może to obrócić na korzyść Polski na zasadzie – lepiej spuśćcie z tonu i się z nami dogadajcie, bo jak nie, to do władzy dojdzie radykalna „ekstrema” i wtedy dopiero zobaczycie, co to są prawdziwe problemy. Tylko czy ktoś tam, po prawej stronie, jest w ogóle zdolny do rozumowania w tego typu kategoriach?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3292-pod-grzybki
Na podobny temat:
Exodus z domu niewoli
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 5 (03.02-09.02.2016)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz