czwartek, 25 lutego 2016

Kontratak banksterów

W założeniu banki mają być „instytucjami zaufania publicznego”, zatem ich władze winny ponosić stosowną odpowiedzialność w przypadku naruszenia owego zaufania.

Ledwie Kancelaria Prezydenta skierowała do Komisji Nadzoru Finansowego projekt ustawy o frankowiczach z wnioskiem o zbadanie jej kosztów dla sektora finansowego, a już Narodowy Bank Polski ogłosił własne wyliczenia wedle których łączny koszt przewalutowania oraz zwrotu nadpłaconych spreadów walutowych wyniesie 44 mld zł. Imponujące tempo. Przypomnę jednak, że NBP nie jest pierwszy - uprzedził go już DM Trigon ogłaszając, że banki wskutek ustawy będą musiały się liczyć ze „stratą” w wysokości 40 mld zł. Natomiast eksperci ING raczyli podać kwotę 47 mld zł. Wygląda więc na to, że w kwestii oceny skutków ustawy „frankowej” mamy swoistą licytację – kto da więcej! Oczywiście, z perspektywy banków, im bardziej alarmujące doniesienia, tym lepiej – stwarzają bowiem dobrą podkładkę do rozmaitych nacisków lobbingowych wieszczących krach, zapaść gospodarczą i ogólną ruinę, jeżeli tylko ktoś poważy się naruszyć obecne status quo, którego centralnym założeniem jest nietykalność finansowych świętych krów. Otwartym tekstem stwierdziła to „Wyborcza”, argumentując, że skoro wg NBP fundusze własne banków stopnieją o 1/4, to te wstrzymają kredytową kreację pieniądza wywołując zatory płatnicze w całej gospodarce. Słowem – banki mogą robić de facto co chcą i nie ma sposobu, by zmusić je do ponoszenia jakichkolwiek konsekwencji. A jeśli ktoś mimo wszystko będzie próbował, to zawsze można weń uderzyć obniżeniem ratingu papierów dłużnych przez zaprzyjaźnioną agencję.

Oględnie dał to do zrozumienia rzecznik Kancelarii Prezydenta Marek Magierowski mówiąc: Jesteśmy pod bardzo silnym naciskiem sektora bankowego, który broni swoich interesów”. No, ja myślę - przecież chyba nikt się nie spodziewał, że banksterzy poddadzą się bez walki, rezygnując z walutowego kasyna przynoszącego im krociowe zyski? Warto dodać, że zgodnie z zasadą „kasyno zawsze wygrywa” całe ryzyko walutowe przerzucone było na klientów, podczas gdy banki zabezpieczały się transakcjami CIRS. Osobny kryminał mamy z LIBOR-em, ponieważ część banków nie respektowała ujemnych stawek i jednostronnie zmieniła umowy ustalając arbitralnie, że ujemny LIBOR liczony będzie jako zero. UOKiK nałożył już karę 6,5 mln zł na mBank, zobowiązując go jednocześnie do zwrotu klientom nadpłaconych kwot. W kolejce czekają następni, ale na dłuższą metę każdorazowe użeranie się z nieuczciwymi praktykami kolejnych banków przypomina połączenie ciuciubabki z walką z wiatrakami.

Prawda jest taka, że dopóki prezesi, zarządy i rady nadzorcze nie zaczną ponosić osobistej odpowiedzialności karnej za tego typu poczynania – choćby za stosowanie klauzul abuzywnych – będziemy mieli do czynienia z wiecznym korowodem na linii klient-bank-UOKiK-Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumenta. Wszak w założeniu banki mają być „instytucjami zaufania publicznego”, zatem ich władze winny również ponosić stosowną odpowiedzialność w przypadku naruszenia owego zaufania – i w tym kierunku powinny pójść zmiany w prawie, jako następny krok w walce z patologiami, zaraz po wprowadzeniu podatku bankowego i ustawy przewalutowującej kredyty frankowe.

Problem jednak w tym, że polski rząd nie mówi jednym głosem – szczególnie odznacza się tu Mateusz Morawiecki, sprawiający momentami wrażenie, jakby prowadził własną politykę. Weźmy chociażby takie wypowiedzi: „Pan Prezydent złożył ustawę, która według różnych obliczeń może być bardzo kosztowna dla sektora bankowego i po to są takie instytucje jak Narodowy Bank Polski, czy Komisja Nadzoru Finansowego żeby przyjrzeć się temu bardzo dokładnie i zastanowić się”; „najrozsądniej jest poczekać dwa, trzy, cztery miesiące na bardzo dokładne przebadanie algorytmu i zasad przez Komisję Nadzoru Finansowego”. Do tego postulat, by przewalutowanie odbyło się wedle formuły „debt to income” - czyli dotyczyło jedynie tych kredytobiorców, którym rata kredytu pożera określony procent miesięcznego wynagrodzenia (np. połowę). Ach, no i nie zapominajmy o obronie szefostwa PKO BP, które podniosło opłaty za usługi po wprowadzeniu podatku bankowego – przypomnijmy, że PKO BP miał być tym bankiem, który opłat nie zwiększy, wywierając tym samym presję na pozostałe podmioty. W czyjej drużynie gra pan wicepremier?

No dobrze, a jak jest naprawdę z tymi kosztami banków po przewalutowaniu? Po pierwsze, będą je sobie mogły odliczać od podatku bankowego (do 20 proc. miesięcznie w systemie „kroczącym”), po drugie – rzekome „straty” rozłożą się na kolejne lata, po trzecie wreszcie (wiem, że już o tym pisałem, lecz muszę się powtórzyć) – owe „straty” to po prostu zyski mniejsze od tych, które banki sobie założyły. Przykładowo – jeśli po uwolnieniu kursu franka zadłużenie kredytobiorców skokowo wzrosło o 30 mld zł i banki wskutek przewalutowania nie dostaną pieniędzy na które już ostrzyły sobie zęby – to czy można mówić tu o „stracie”, czy jedynie o pozbawieniu ich części zysków z walutowej ruletki?

CDN.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://www.blog-n-roll.pl/en/%E2%80%9Ekurs-sprawiedliwy%E2%80%9D-dla-wszystkich

Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3358-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 8 (19-25.02.2016)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz