Celem władz unijnych jest obalenie pod pretekstem „obrony demokracji” legalnego rządu polskiego.
I. Wojna brukselsko-polska
W kilku wcześniejszych tekstach sygnalizowałem potrzebę przygotowania przez rząd strategii politycznej na wypadek konieczności naszego wystąpienia z Unii Europejskiej. Dziś trzeba sobie jasno powiedzieć, że kwestia stała się bardziej aktualna niż kiedykolwiek, wręcz paląca. Owszem, Beata Szydło odnotowała podczas niedawnego sabatu w Parlamencie Europejskim retoryczne zwycięstwo nad swymi oponentami, okazało się również, że nie jesteśmy w Europie tak osamotnieni jak usiłowano nam wmówić, jednak warto wziąć pod uwagę, że była to zaledwie jedna potyczka. Do wygrania całej kampanii jeszcze daleko, a jej los jest dalece niepewny. Instytucje unijne usiłują zaś swoim zwyczajem wykorzystać polski kryzys polityczny do pozaprawnego zwiększenia swych prerogatyw kosztem suwerennych kompetencji państw członkowskich. Właśnie tak należy odbierać wszczęcie procedury kontroli praworządności, ale również żądanie niemieckiego komisarza Gunthera Oettingera, by rząd PiS przedłożył projekt nowej ustawy medialnej do „konsultacji” jeszcze przed jej uchwaleniem. Wspomniane uroszczenie, pozostające absolutnie poza jakimikolwiek zapisami traktatowymi oznacza, że unijne władze uzurpują sobie prawo do prewencyjnego badania i kwestionowania ustawodawstwa krajów członkowskich. W ten sposób, metodą faktów dokonanych, usiłuje się stworzyć potencjalnie bardzo niebezpieczny precedens.
Celem władz unijnych, łączących w sobie zinstytucjonalizowane lewactwo z polityczną dyspozycyjnością wobec Niemiec, jest obalenie pod pretekstem „obrony demokracji” legalnego rządu polskiego, bądź doprowadzenie do paraliżu uniemożliwiającego wdrożenie planowanych reform oraz prowadzenia podmiotowej polityki wewnętrznej i zagranicznej. Przy czym, o ile przedstawiciele UE ze względów taktycznych zamiar swój usiłują jeszcze kamuflować, o tyle rodzime Targowiczątka rekrutujące się spośród odżynanych od koryta przedstawicieli Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy III RP i co bardziej ogłupionej części społeczeństwa, deklarują swoje cele wprost – choćby podczas demonstracji KOD-u. Ta pętla instytucjonalnej opresji będzie się tylko zaciskać – bo też i nie po to Niemcy montują tu Mitteleuropę, by ta w ostatniej chwili miała się im wymknąć spod polityczno-gospodarczej kurateli. W efekcie, przeciw naszemu krajowi prowadzona jest wojna hybrydowa obejmująca zewnętrzne naciski polityczne, presję ekonomiczną, agresję propagandową, ekscytowanie niepokojów społecznych i próby ingerencji w suwerenne kompetencje polskich władz. To chyba wystarczające powody, by na serio rozważać opuszczenie UE.
II. Uwarunkowania prawne
Od strony zapisów traktatowych, mechanizm wyjścia ze struktur unijnych rysuje się na pozór prosto i uregulowany jest w art.50 „Traktatu o Unii Europejskiej”. Państwo członkowskie notyfikuje swój zamiar wyjścia z Unii Radzie Europejskiej, następnie zaś toczą się negocjacje dotyczące warunków wystąpienia i przyszłych ram stosunków z UE, które zostają zawarte w umowie końcowej. Umowa ta jest „zawierana w imieniu Unii przez Radę, stanowiącą większością kwalifikowaną po uzyskaniu zgody Parlamentu Europejskiego” (art.50 p.2). Większość kwalifikowana oznacza w tym przypadku „co najmniej 72% członków Rady reprezentujących uczestniczące Państwa Członkowskie, których łączna liczba ludności stanowi co najmniej 65 % ludności tych Państw” (Art. 238 ustęp 3 litera b) „Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej”) – z tym, że w negocjacjach i w głosowaniu nie bierze udziału członek Rady reprezentujący kraj występujący z Unii. Traktaty unijne przestają obowiązywać państwo występujące od dnia wejścia w życie umowy, lub – gdyby negocjacje zakończyły się fiaskiem i do zawarcia umowy nie doszło, bądź gdyby PE nie wyraził swej zgody, tudzież nie osiągnięto stosownej większości w Radzie Europejskiej – po dwóch latach od złożenia notyfikacji o wystąpieniu z UE. Istnieje również możliwość, że „Rada Europejska w porozumieniu z danym Państwem Członkowskim podejmie jednomyślnie decyzję o przedłużeniu tego okresu” (Art.50 p.3).
W tym teoretycznie bezkonfliktowym mechanizmie są jednak ukryte pewne miny. Pierwsza, to owe negocjacje, mające jak można się domyślać postać wzajemnych rozliczeń na linii państwo występujące – Unia Europejska, co może być operacją dość skomplikowaną i bolesną, gdyby np. doszło do spłacenia różnicy między składkami członkowskimi a otrzymanymi funduszami. Druga, to konieczność uzyskania niemal zaporowej kwalifikowanej większości. Owszem, można po prostu odczekać dwa lata, markując jedynie proces negocjacyjny, tyle, że wówczas należy się liczyć z tym, że „za karę” i dla odstraszającego przykładu dla przyszłych „buntowników”, Unia po prostu zatrzaśnie za nami drzwi wprowadzając restrykcje handlowe (choćby w rodzaju sankcji nałożonych na Rosję) i reżim wizowy. Ponadto, zważywszy na dwuletni przedział czasowy, możemy spotkać się z nasileniem wspomnianej wyżej „wojny hybrydowej” - w skrajnym przypadku prowadzącej do wkroczenia „zielonych ludzików” w ramach „bratniej pomocy”.
Co prawda, „klauzula solidarności” opisana w Tytule VII (Art.222) „Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej” mówi, iż do interwencji w przypadku „terroryzmu” może dojść na wniosek władz politycznych danego państwa, lecz mając na uwadze praktykę pozaprawnego poszerzania kompetencji UE kosztem krajów członkowskich możemy śmiało liczyć się z interpretacją rozszerzającą – np. uznającą, że to właśnie owe „władze polityczne” są terrorystami. Nie jest tu wykluczona „falandyzacja” polegająca na połączeniu Art.222 „Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej” z Art.7 „Traktatu o Unii Europejskiej” opisującym procedury dyscyplinujące wobec państwa naruszającego „wartości Unii” sformułowane w Art.2 tegoż traktatu. Przy czym, co istotne, nie jest tu wymagana jednomyślność (ta dotyczy jedynie stwierdzenia naruszenia „wartości”) - dalsze restrykcje głosowane są już większością kwalifikowaną (Art. 354 „Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej”). Dlatego tak istotne jest opracowanie zawczasu precyzyjnej „mapy drogowej” określającej zarówno nasze stanowisko negocjacyjne, kalkulację kosztów, jak i polityczne „działania osłonowe”.
III. Mapa drogowa
Należy z góry założyć, że jakakolwiek inicjatywa zmierzająca do „Pol-exitu” z UE spotka się z jazgotem, przy którym zbledną nawet dzisiejsze awantury. Armia urzędników zajmująca się dzieleniem funduszy i wdrażaniem dyrektyw, różne podmioty gospodarcze i organizacje pozarządowe wiszące na unijnych pieniądzach, rolnicy korzystający z dopłat, wreszcie rzesza Polaków dla których Europa jest symbolicznym wyznacznikiem aspiracji - otwarte granice i rynki pracy... Potrzebna zatem będzie intensywna kampania informacyjno-propagandowa, na wzór tej sprzed akcesji – tylko w drugą stronę – ponieważ trudno wyobrazić sobie nasz „exit” bez referendum. Trzeba przedstawić wyliczenia, wg których eurofundusze przyczyniają się do wzrostu zadłużenia (tzw. „wkład własny” na kredyt), wypaczają obieg gospodarczy, a z każdego euro „środków pomocowych” Niemcy odzyskują 80 eurocentów. Warto uświadomić społeczeństwu, że strefa Schengen funkcjonuje „obok” Unii – należą bowiem do niej również kraje spoza jej obszaru. No i wreszcie – rozpocząć równoległe starania o akces do Europejskiego Stowarzyszenia Wolnego Handlu (EFTA), które wraz z UE współtworzy Europejski Obszar Gospodarczy. W ten sposób zachowamy korzyści płynące z wymiany handlowej.
Koniecznie należy podkreślić, że wraz z wygaśnięciem obecnej perspektywy budżetowej w 2020 roku środki unijne ulegną drastycznemu obcięciu i staniemy się płatnikiem netto. To zresztą jest ten „deadline” po którym najpóźniej powinniśmy zgłosić „exit” - mamy więc niespełna 4 lata na przygotowanie propagandowe i opracowanie politycznej oraz negocjacyjnej strategii. Idealnym rozwiązaniem byłoby zmontowanie sojuszu państw Europy Środkowej, tak by wniosek zgłosić wspólnie. Niezbędne jest też wysondowanie, czy USA byłyby skłonne roztoczyć geopolityczny parasol ochronny nad exodusem naszego regionu – i w zamian za co. Stanom Zjednoczonym, jeśli na serio myślą o powrocie do czynnej polityki w Europie, powinno zależeć na osłabieniu dominacji Berlina, który stał się kontynentalnym hegemonem po „resecie” Obamy. To wszystko oczywiście przy pozostaniu w strukturach NATO, w ramach którego moglibyśmy stworzyć ściślejszy i proamerykański sojusz między Bałtykiem i Morzem Czarnym – niestety, bez tymczasowego przynajmniej protektoratu USA się nie obejdzie.
No i poza wszystkim – może się okazać, że taka wspólna inicjatywa bloku państw „nowej Europy” z USA za plecami, może podziałać na Brukselę i Berlin na tyle trzeźwiąco, że staną się bardziej konstruktywne i skłonne do ustępstw. Państwa poważne powinny mieć przygotowane scenariusze na różne okoliczności - i dlatego należy niezwłocznie przystąpić do opracowania opisanego tu planu. Choćby po to, by dysponować mocną kartą przetargową na wszelki wypadek.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3242-pod-grzybki
Na podobny temat:
http://blog-n-roll.pl/pl/efta-%E2%80%93-alternatywa-dla-polski
http://blog-n-roll.pl/pl/mi%C4%99dzymorze-20-czyli-dywersyfikacja
http://blog-n-roll.pl/pl/opu%C5%9Bci%C4%87-euroko%C5%82choz
http://blog-n-roll.pl/pl/bratankowie-z-niedzicy
http://blog-n-roll.pl/pl/wi%C4%99c-wojna
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 4 (27.01-02.02.2016)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz