piątek, 11 października 2019

Czeski „rynek pracownika” – jak to zrobili nad Wełtawą?

Czesi po zlikwidowaniu bezrobocia postawili na wzrost wynagrodzeń - ustawowe podwyżki płacy minimalnej i wykorzystanie efektu „presji płacowej”. W kontekście paniki, jaka wybuchła po zapowiedzi radykalnego podniesienia płacy minimalnej, warto spojrzeć, jak sytuacja na rynku pracy wygląda za naszą południową granicą. Zerknąłem sobie mianowicie na tegoroczny raport Ośrodka Studiów Wschodnich pt. „Kraj bez bezrobocia. Specyfika czeskiego rynku pracy” autorstwa Krzysztofa Dębca. Z jednej strony mamy tam zarysowane pewne podobieństwa z sytuacją w Polsce, z drugiej jednak – występują dość istotne różnice. Bezrobocie w Czechach wynosi zaledwie 2,2 proc. (dane za maj 2019, dla porównania w Polsce odnotowano wtedy 3,8 proc.), co sytuuje je na czele nie tylko Unii Europejskiej, lecz również całego OECD. Co do tego doprowadziło? Do pewnego momentu Czesi podążali drogą charakterystyczną dla naszego regionu – „kraju-podwykonawcy”, opierającego swą gospodarkę na zagranicznych inwestycjach, głównie montowniach, bazujących na taniej sile roboczej i wytwarzających produkty o niskiej wartości dodanej. Efekty tego są widoczne w postaci dużego uzależnienia tamtejszej gospodarki od przemysłu motoryzacyjnego, głównie niemieckiego, oraz generalnie od niemieckiego kapitału i koniunktury gospodarczej u zachodniego sąsiada. Do państw UE trafia 85 proc. czeskiego eksportu, w tym same Niemcy odpowiadają za 1/3 eksportu i 1/4 importu, natomiast do podmiotów zagranicznych należy 40 proc. kapitału zakładowego czeskich spółek.

Ta metoda zwalczania bezrobocia polegająca na przyciąganiu inwestycji systemem ulg połączonych z niskimi kosztami pracy w znacznej mierze się sprawdziła, jednak Czesi w odróżnieniu od nas w porę zauważyli, iż na dłuższą metę jest to ślepa uliczka, prowadząca do „pułapki średniego rozwoju” i nade wszystko, po osiągnięciu pewnego pułapu, blokująca dalszy wzrost poziomu życia obywateli. Powyższe skutkuje również zbytnim uzależnieniem od eksportu, nie równoważonym znaczącym wzrostem konsumpcji wewnętrznej. Inny negatywny efekt, to traktowanie Czech jako gospodarczej kolonii służącej do wyprowadzania zysków – wymuszone przepisami UE zniesienie opodatkowania dywidend transferowanych do zagranicznych spółek-matek sprawiło, iż po 2005 r. wysokość owych transferów przekroczyła wartość zagranicznych inwestycji i reinwestycji, a w latach 2016 i 2017 wartość dywidend wypłacanych za granicę wyniosła 5,3 – 6,1 proc. PKB. Jak zauważają tamtejsi ekonomiści, taki odpływ pieniędzy „naraża gospodarkę na wstrząsy i ogranicza możliwości przełożenia wyników wzrostu PKB na poprawę standardu życia mieszkańców”.

Jakie środki zaradcze podjęli Czesi? Po zlikwidowaniu bezrobocia postawili na wzrost wynagrodzeń. Pierwszy filar, to znaczące, ustawowe podwyżki płacy minimalnej. Filar drugi natomiast, to wykorzystanie efektu „presji płacowej”. Istotna uwaga – pod naciskiem społecznym oraz związków zawodowych (z raportu wynika, iż związki mają w Czechach znacznie więcej do powiedzenia, niż u nas) rządzący nie zdecydowali się na masowe sprowadzanie pracowników spoza Europejskiego Obszaru Gospodarczego, na co nalegali pracodawcy. I tu ciekawostka – niedobór rąk do pracy w pewnej mierze kompensowany jest napływem pracowników z Unii Europejskiej. Są to Słowacy, po nich Polacy, których pracuje obecnie w Czechach ok. 45 tys., ale też coraz liczniejsi przybysze z południa Europy – Hiszpanie, Grecy, Portugalczycy, Włosi... Stosunkowo niewielu jest za to Ukraińców.

Zwróćmy uwagę, że jest to postępowanie skrajnie odmienne od naszego. My, pod naciskiem lobby biznesowego poszliśmy w masowe sprowadzanie gastarbeiterów – i to nie tylko z Ukrainy, lecz również z krajów azjatyckich, co w dużej mierze zniweczyło efekt presji płacowej – między 2017 a 2018 r. płace wzrosły w Polsce o 6,8 proc., natomiast w Czechach o 11,2 proc. Innymi słowy, o ile w Polsce „rynek pracownika” jest raczej publicystycznym hasłem, o tyle w Czechach stał się on faktem. Pracownicy przyjeżdżający do Czech z krajów UE są przyzwyczajeni do określonego poziomu płac, nie zaniżają więc wynagrodzeń. Tymczasem Polska stała się w ostatnich latach krajem masowej imigracji zarobkowej, bijąc pod tym względem światowe rekordy. W 2017 r. przybyło do Polski 1,1 mln imigrantów zarobkowych, co jest najwyższym wynikiem wśród wszystkich krajów OECD (przykładowo – USA to 700 tys. osób).

Czesi nie ukrywają, że zależy im na podniesieniu siły nabywczej obywateli i równaniu do Europy Zachodniej – nawet kosztem pewnego spowolnienia wzrostu PKB. Inaczej mówiąc, wzrost PKB nie jest celem samym w sobie, lecz narzędziem, które należy następnie wykorzystywać, dzieląc jego owoce. Opisane tu działania służyć mają również przestawieniu czeskiej gospodarki na nowe, bardziej nowoczesne tory, czemu sprzyjać ma polityka zachęt inwestycyjnych – w miejsce ulg dla „montowni” mają się pojawić preferencje dla inwestycji związanych z nowymi technologiami. My, wprowadzając program podwyżki płacy minimalnej do 4000 zł. brutto do końca 2023 r. zrobiliśmy pierwszy krok w podobnym kierunku. Pora na kolejne.


Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Koniec „Bangladeszu Europy”

Kaczyński sięga do „głębokich kieszeni”

Polacy dziadami Europy

Bangladesz Europy

Wyższe płace są możliwe

Wyższe płace są konieczne

Jak nierówna jest Polska?

Koniec prezesów na śmieciówkach?

Regresywny system podatkowy, czyli śmierć frajerom!

Podatek od nędzy

Janusze biznesu

Chcemy niewolników!

Dywidenda obywatelska – eksperyment czy konieczność?

Koniec Bantustanu?

Koniec z BIT's? Nareszcie!

ISDS, czyli korpo-dyktat

Polska – kraj migracyjny


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Felieton opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 40 (04-10.10.2019)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz