niedziela, 22 lipca 2018

Polska – kraj migracyjny

Zagraniczni inwestorzy skuszeni pomocą publiczną pootwierają tutaj nowe fabryki, centra logistyczne i montownie... w których będą zatrudniani Ukraińcy, Hindusi i Bengalczycy.

I. Śladami „starej Europy”

Sądzę, że można już ogłosić to oficjalnie – Polska stała się krajem migracyjnym. Jeszcze brakuje nam co nieco do Francji czy Niemiec, ale znajdujemy się na tej samej ścieżce, którą przebyły z wiadomym skutkiem państwa „starej Europy”. Dzieje się tak dzięki masowemu napływowi pracowników z zagranicy - głównie z Ukrainy, ale nie tylko. Wg danych Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej w samym tylko 2017 r. wydano łącznie 235 626 zezwoleń na pracę dla obcokrajowców, z czego zdecydowana większość (192 547) dotyczyła obywateli Ukrainy. Ale to nie wszystko, obowiązuje bowiem także równoległa procedura uproszczona, zwana również procedurą oświadczeniową. Oznacza ona, że pracodawca deklaruje poprzez specjalny dokument złożony w Urzędzie Pracy chęć zatrudnienia wskazanego obcokrajowca, co stanowi podstawę do sprowadzenia takiego pracownika do Polski. Takich oświadczeń złożono w zeszłym roku 1,8 miliona. Nie oznacza to, że w każdym przypadku doszło do faktycznego zatrudnienia – lecz daje to ogólne pojęcie na temat skali udziału cudzoziemców w polskim rynku pracy. Ponadto, gdyby dodać „ciemną liczbę”, tzn. pracowników zagranicznych zatrudnianych nielegalnie, przypuszczam, że w sumie otrzymalibyśmy zbliżoną wartość. Zwróćmy uwagę, że już teraz wspomniane dane niemal pokrywają się z szacunkami dotyczącymi upustu krwi, jaki przeżyła Polska od momentu otwarcia się zachodnich rynków pracy. W minionych latach wypchnięto bowiem na emigrację ekonomiczną ponad 2 mln. Polaków – głównie młodych, przedsiębiorczych, w najlepszym wieku produkcyjnym. W większości osiedlili się oni za granicą na stałe, ściągnęli lub założyli tam rodziny, zapuścili korzenie – i bez radykalnej zmiany warunków życia w Polsce są w większości nie do odzyskania. Obecna fala migracji zarobkowej do Polski jest rozpaczliwą próbą załatania tych ubytków.

Zresztą, wystarczy przejść się ulicami większych miast, albo zawitać chociażby na Dworzec Zachodni w Warszawie – przytłaczająca większość podróżnych to przybysze ze wschodu, zewsząd słychać rosyjski i ukraiński, wzrok przykuwają też dwujęzyczne szyldy barów i sklepików. Słowem, można poczuć się jak w Kijowie. W centrum stolicy z kolei normą są grupki przechadzających się śniadych przybyszów – i bynajmniej nie sprawiają oni wrażenia egzotycznych turystów, albo zagranicznych studentów. Jak to wygląda procentowo? Przyjmijmy, że liczba 1,8 mln. oświadczeń o chęci zatrudnienia obcokrajowców oddaje w przybliżeniu stan rzeczywisty. Oznacza to, że mamy w Polsce de facto 4,7 proc. mniejszości etnicznych – oczywiście, z silnym wskazaniem na Ukraińców. Podobnie rzecz się ma ze studentami – w roku akademickim 2016/2017 studiowało w Polsce 65 793 zagranicznych studentów (w tym 35 584 Ukraińców i 5119 Białorusinów), co przekłada się na „współczynnik umiędzynarodowienia” w wysokości 4,8 proc. Uczelnie we współpracy z lokalnymi władzami, szczególnie w mniejszych ośrodkach i na tzw. ścianie wschodniej, prześcigają się wręcz w oferowaniu cudzoziemcom rozmaitych udogodnień (często niedostępnych dla studentów polskich), widząc w nich ratunek dla własnej egzystencji. Należy dodać przy tym, że studenci ci również często wiążą swoje przyszłe plany życiowe z Polską. Jak zatem widać, na odcinku wieloetniczności w szybkim tempie nadganiamy kraje Zachodu.


II. Lobbying biznesu

Za coraz szerszym otwieraniem granic dla obcokrajowców nieustannie lobbują największe organizacje biznesowe – i są chętnie wysłuchiwane przez rządzących. Powody są te same od kilku lat: niekorzystny trend demograficzny, niskie bezrobocie i związany z tym brak rąk do pracy oraz potrzeba zachowania konkurencyjności polskiej gospodarki. Szczególnie to ostatnie bije rekordy hipokryzji – mówiąc normalnym językiem, biznesowi zależy po prostu na utrzymaniu w ryzach wzrostu płac, mamy bowiem rzekomo w Polsce „rynek pracownika”. Temu obiegowemu poglądowi przeczą jednak dane GUS – dajmy sobie spokój ze „średnią krajową”, bo tej przytłaczająca większość Polaków nie ogląda na oczy. Miarodajnym wyznacznikiem jest tu dominanta, czyli najczęściej wypłacane wynagrodzenie – wynosi ono 2073,03 zł brutto, co daje 1511 zł „na rękę”. Istne kokosy. Stosunkowo wysoka średnia krajowa (4346,76 zł brutto) nie jest zatem wyznacznikiem ogólnej zamożności Polaków, lecz krzyczącym aktem oskarżenia – oznacza ona bowiem, że mamy ogromne rozwarstwienie dochodów, co jest cechą typową dla różnych bantustanów. Potwierdzają to dane KE mówiące, że udział płac w PKB jest u nas na poziomie 48 proc. (unijna średnia to 55,4 proc.), co plasuje nas w UE na piątym miejscu od końca. Krótko mówiąc, nacisk na masowe sprowadzanie pracowników ma m.in. zamrozić wzrost wynagrodzeń. Odwrotnie postępują np. Czesi, ściśle reglamentując dostęp do swojego rynku pracy, czego efektem jest najniższe w Unii bezrobocie i konsekwentnie rosnące płace – i jakoś nie słychać, żeby czeska gospodarka miała się od tego zwijać.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że nie tak miało być. Polska miała odchodzić od modelu gospodarczego opartego na taniej sile roboczej i przestawiać się na konkurowanie jakością. Emigranci ekonomiczni mieli wracać do kraju, mówiło się też o ściąganiu Polaków rozproszonych po świecie – w tym również potomków rodaków wywiezionych w głąb ZSRR. W praktyce jednak rządzący postawili na gastarbeiterów – za kierunkiem wschodnim optuje m.in. Cezary Kaźmierczak ze Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, domagając się sprowadzenia w najbliższych latach łącznie 5 mln. pracowników. Do osiągnięcia takiej liczby Ukraina i Białoruś nie wystarczą, toteż już teraz trafiają do nas Hindusi, Nepalczycy czy mieszkańcy Bangladeszu. Zauważmy tu, że Bangladesz jest krajem muzułmańskim i liczy sobie ponad 166 mln. klepiących biedę obywateli – istny mokry sen pracodawcy marzącego o półdarmowych niewolnikach. Jeszcze dalej idzie Marek Goliszewski, prezes Business Centre Club, postulujący uchwalenie specjalnej ustawy migracyjnej, która „otworzyłaby drzwi” nie tylko przed Ukraińcami, lecz również przybyszami z krajów arabskich – i generalnie, globalnego Południa.


III. Multi-kulti u bram

Co na to rząd? Rząd jest za. W niedawnym wywiadzie dla internetowej „Kultury Liberalnej” Paweł Chorąży, podsekretarz stanu w Ministerstwie Inwestycji i Rozwoju, otwartym tekstem zapowiedział intensyfikację proimigranckiej polityki – i to z naciskiem nie na pracowników sezonowych, lecz z intencją osiedlenia przybyszów w Polsce na stałe. Tym samym powtarzamy historię Niemiec i Francji. Przypomnę, że Niemcy sprowadzając sobie gastarbeiterów z Turcji również zakładali, że ci trochę popracują i wrócą do siebie, zaś jakiś odsetek, który zostanie w Niemczech wraz z upływem czasu samoistnie się zintegruje. Jak wiemy, nic podobnego nie nastąpiło, zaś migranci oraz ich potomkowie stali się źródłem rozlicznych społecznych napięć na tle kulturowym. Jeżeli zatem dzisiaj rządzący usiłują nam wmówić, że jakoś nad procesami migracyjnymi zapanują, to zwyczajnie robią nam wodę z mózgów. Oni tu w większości zostaną, tak jak zostali w krajach zachodu. W innym wywiadzie dla wspomnianej „KL” Paweł Kaczmarczyk (dyrektor Ośrodka Badań na Migracjami UW) mówi, iż już teraz „Polska stała się największym importerem cudzoziemskiej siły roboczej na świecie” - większym niż USA (dane OECD). Mamy zatem swoisty paradoks – z jednej strony rząd na forum UE twardo broni się przed próbami narzucenia nam nachodźców, z drugiej zaś otwiera granice na ekonomiczną migrację, tyle że z nieco innych regionów świata. Wkrótce otrzymamy zatem następującą sytuację: zagraniczni inwestorzy skuszeni pomocą publiczną pootwierają tutaj nowe fabryki, centra logistyczne i montownie... w których będą zatrudniani Ukraińcy, Hindusi i Bengalczycy. A rząd będzie się chwalił tysiącami nowych miejsc pracy, zapominając dodać, że owe dotowane przez polskie państwo stanowiska zostaną obsadzone przez cudzoziemców. Witamy w krainie multi-kulti.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 28 (13-19.07.2018)

1 komentarz: