niedziela, 1 lipca 2018

Koniec pewnej epoki

Zamiast szczytowego momentu staliśmy się świadkami bolesnego zmierzchu epoki kadry Adama Nawałki – zaś apogeum jej możliwości obserwowaliśmy podczas Euro 2016.

I. Zawód

Nie, nie będę naszych piłkarzy wyzywał od „patałachów”, nie napiszę, że Adam Nawałka to trenerskie zero, nie dam też upustu tanim złośliwościom. Słowem, nie będę wylewał tu jadowitego hejtu od którego po porażkach z Senegalem i Kolumbią grzeją się fora internetowe (i część redakcji, często tych samych, które jeszcze przed chwilą „pompowały balonik”). Wystarczy mi świadomość, że swoją satysfakcję ma teraz Krystyna Janda życząca naszym przed mundialem wszystkiego najgorszego, bo wg niej polskich kibiców przy „byle sukcesie” trafia „irracjonalny obłęd” i „mania wielkości”, w związku z czym „gdybyśmy zwyciężyli, to nie dałoby się wytrzymać już dalej w tej euforii zwycięstwa”. Wtórował jej Jerzy Gorzelik z RAŚ, zastrzegając się, że będzie kibicował Niemcom, gdyż „w Polsce wyniki są okazją do erupcji prostego patriotyzmu”. Jak rozumiem, w innych krajach po wygranej następuje erupcja patriotyzmu wysublimowanego. Chwilę radości mają również fanatyczni „kodomici”, wyrażający przed mistrzostwami świata obawy, że ewentualny sukces Polaków podniesie słupki PiS-owi – zupełnie jakby po boisku biegali Morawiecki z Błaszczakiem i Kuchcińskim, a z ławki dyrygował nimi Kaczyński. Wszyscy oni jasno dali do zrozumienia, że reprezentacja „pisowskiej” Polski nie jest ich reprezentacją, nie utożsamiają się z nią i nie życzą sobie jej sukcesów. Ojkofobiczna paranoja. Nie należę również do tzw. „kibiców samochodowych” obwieszających swe pojazdy chorągiewkami tylko po to, by po pierwszej porażce wstydliwie je zdejmować i odreagowywać upokorzenie internetowymi bluzgami.

Nie zmienia to jednak faktu, że było źle i przyśpiewka „Polacy, nic się nie stało” byłaby dziś w kontekście poziomu zaprezentowanego przez naszą kadrę wyjątkowo nie na miejscu. „Nic się nie stało” można zaśpiewać na pocieszenie po wyrównanych meczach z mocnymi rywalami, gdy losy zwycięstwa ważyły się do ostatniej chwili. W Rosji ewidentnie tak nie było i niezależnie od konfrontacji z Japonią (tekst piszę jeszcze przed ostatnim meczem) pozostaje kibicowski kac i niesmak jak po mundialach w Korei i Japonii (2002 r.) oraz w Niemczech (2006 r.). Awansu z grupy nie ma i zważywszy na jakość gry – nie miało prawa być.

Piszę to w smutku tym głębszym, że jeszcze w październiku ubiegłego roku po wygranych eliminacjach pozwoliłem sobie zamieścić w siostrzanej „Polsce Niepodległej” optymistyczny tekst pt. „Ruszamy na Moskwę!” - choć już w nim zaznaczałem, że ilość traconych przez nas bramek jest niepokojąca (przypomnę, mieliśmy bilans 28-14) i takie dziury w obronie podczas mundialu są niedopuszczalne. Wtedy jednak były wszelkie dane po temu, by sądzić, że jest wystarczająco dużo czasu na poukładanie tyłów – a do tego z przodu mieliśmy łatwość zdobywania goli jak rzadko wcześniej i króla strzelców eliminacji Roberta Lewandowskiego, który w międzyczasie stał się najskuteczniejszym zawodnikiem w historii reprezentacji, detronizując piłkarza-legendę - Włodzimierza Lubańskiego. Do tego pielęgnowaliśmy w świeżej pamięci udane francuskie Mistrzostwa Europy w 2016, gdzie tylko jeden karny dzielił nas od półfinału, a z takimi ekipami jak Niemcy czy Portugalia graliśmy jak równy z równym. Wydawało się, że z taką ekipą wyjście z grupy na rosyjskim mundialu to absolutne minimum – a później, kto wie?


II. Zmierzch epoki Nawałki

Co się zatem stało, że spotkała nas tak spektakularna katastrofa, a polska drużyna okazała się jedną z najsłabszych na mistrzostwach obok Arabii Saudyjskiej i Panamy? Mówiąc najprościej, zamiast szczytowego momentu staliśmy się świadkami bolesnego zmierzchu epoki kadry Adama Nawałki – zaś apogeum jej możliwości obserwowaliśmy dwa lata wcześniej, podczas wspomnianego Euro 2016. Nawałka objął reprezentację 1 listopada 2013 – ponad cztery i pół roku temu. W piłce nożnej to szmat czasu i kiedyś musiał przyjść moment, gdy stworzona przez niego maszyna zwyczajnie przestanie działać – stało się to akurat teraz, choć trzeba przyznać, że i tak znacznie później, niż w przypadku Jerzego Engela czy Pawła Janasa, którym wszystko się rozsypywało zaraz po wygranych eliminacjach. Nawet Leo Beenhakkera trzymano po nieudanym Euro 2008 nieco „na siłę”.

W przypadku Nawałki nic nie wskazywało na utratę kontroli – albo nie chcieliśmy pewnych rzeczy widzieć. Tymczasem, patrząc obiektywnie, nasza drużyna przystępowała do mistrzostw mocno osłabiona. Trzon zespołu stanowili piłkarze dość wiekowi (30+), którzy otwarcie mówili, że to jest ich ostatnia wielka impreza. Na powyższe nałożyły się komplikacje klubowe i zdrowotne. Wojciech Szczęsny w Juventusie był w tym sezonie tylko zmiennikiem Buffona; Łukasz Piszczek od dawna ma problemy z biodrami, podobnie Jakub Błaszczykowski, który od kilku miesięcy niemal nie grał z powodu kontuzji pleców; Grzegorz Krychowiak ma za sobą stracony sezon w West Bromwich Albion; Kamil Grosicki „kopał się w głowę” w II lidze angielskiej; Arkadiusz Milik dopiero dochodzi do siebie po dwóch kolejnych zerwaniach więzadeł krzyżowych; Piotr Zieliński jest wciąż jedynie rezerwowym w Napoli; nawet Robert Lewandowski ma obniżkę formy i nie sądzę, by w jej odzyskaniu pomagała niekończąca się epopeja z jego transferem do Realu Madryt i spory z władzami Bayernu Monachium. Do tego doszła pechowa kontuzja Kamila Glika – i drużyna praktycznie przestała istnieć. Natomiast „młode wilki” pokroju Kownackiego, Bednarka czy Góralskiego mają za mało reprezentacyjnego ogrania, by wziąć na siebie odpowiedzialność – zwłaszcza na tym poziomie. Jedynie Michał Pazdan zaprezentował się lepiej niż w macierzystej Legii Warszawa.

Można się było łudzić, że Adam Nawałka mimo wszystko poskleja zespół w okresie przygotowawczym – ale nawet on nie jest cudotwórcą. W efekcie zobaczyliśmy drużynę bliższą tej, która przegrała 0:4 z Danią, niż tą która „przejechała się” w eliminacjach 3:0 po Rumunii. Kłopoty kadrowe odzwierciedlała taktyka boiskowa – albo brak takowej. Okazało się, że jesteśmy bardzo łatwi do rozczytania przez rywali. Niezależnie od początkowego ustawienia – czy byłoby to 4-4-2, czy 3-4-3, czy jeszcze inne cuda, wszystko i tak kończyło się na Lewandowskim. Wystarczyło go pozbawić piłkarskiego „tlenu” - odciąć od piłek, od podań, podwojonym i potrojonym kryciem – i zaczynało się z naszej strony walenie głową w mur, a wraz z nim pogłębiająca się frustracja i bezradność. Rywalom trzeba było tylko najprostszymi metodami dostać się pod nasze pole karne – a tam już skokowo rosło prawdopodobieństwo, że ktoś kogoś nie pokryje, nie doskoczy na czas do rywala, złamie linię spalonego... i nieszczęście gotowe. A potem już tylko chaos i rozpaczliwa szarpanina. Robert Lewandowski wciąż jest jedną z czołowych „dziewiątek” - ale żeby wykorzystać swe atuty musi mieć minimum przestrzeni – tę zaś powinni mu robić koledzy wchodzący w pole karne i absorbujący obrońców rywali. Tego nie było. Na domiar złego, coś zaszwankowało w komunikacji z trenerem. Jeżeli Maciej Rybus wyznał, że trenowali dwa różne warianty taktyczne i w końcu tak się zafiksowali, że nie wiedzieli co grać – to czegoś tu nie rozumiem.

Skutek powyższego był taki, że zespół zagrał grubo poniżej swoich możliwości. Nie powiem, że normalnie wygralibyśmy ze świetnie dysponowaną Kolumbią – ale Senegal i Japonia to naprawdę drużyny w zasięgu i faza grupowa powinna była zakończyć się sześcioma punktami i pewnym awansem.


III. Coś się kończy, coś się zaczyna

Mimo wszystko uważam, że należy Adamowi Nawałce podziękować. Po mistrzostwach zapewne kadrę przejmie ktoś inny, lecz warto pamiętać, że to on podniósł tę drużynę po kompletnie nieudanej kadencji Waldemara Fornalika (a wcześniej Smudy) i awansował na dwie największe imprezy piłkarskie, z czego we Francji była i gra, i dobry wynik. Nastąpi również nieuchronna wymiana pokoleniowa (część starszych piłkarzy już teraz zapowiada rezygnację). Po prostu, każda epoka kiedyś się kończy – ale zarazem rozpoczyna się następna. Oby nie była gorsza od poprzedniej.


Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Ruszamy na Moskwę!


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 6 (29.06-05.07.2018)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz