piątek, 20 października 2017

Ruszamy na Moskwę!

Nie oszukujmy się, pojedynki z Rosją (bądź z ZSRR) zawsze były czymś o wiele więcej niż tylko wydarzeniami sportowymi – niezależnie od dyscypliny.

I. Lewandowski superstar

A więc mamy to! Po miesiącach zmagań, emocji, wzlotów (ale też i upadków) wyszarpaliśmy w ostatnim meczu eliminacji bezpośredni awans na rosyjski mundial w 2018 r. „Wyszarpaliśmy” to właściwe określenie, bo za sprawą nieoczekiwanego pogromu w Danii (porażka 4-0) i przestoju w meczu z Czarnogórą, kiedy rywale niespodziewanie w ciągu kilku minut wyrównali na 2-2, niemal do końca nie byliśmy pewni utrzymania pierwszego miejsca w grupie. Wprawdzie remis nas zadowalał, ale wystarczyło, by Czarnogóra poszła za ciosem i strzeliła trzecią bramkę... Na szczęście mamy Roberta Lewandowskiego – absolutny piłkarski fenomen, który w tych eliminacjach niejednokrotnie ratował naszą drużynę z opresji (chociażby w meczu z Armenią w Warszawie, gdy strzelił zwycięskiego gola w ostatniej akcji spotkania, a zespół grał jak na ciężkim kacu – co zresztą może nie odbiegać daleko od prawdy). Tak było również i tym razem – kapitan reprezentacji w 85 minucie przechwycił zbyt słabe podanie Mijuskovicia do własnego bramkarza i było 3:2. Dwie minuty później Czarnogórcy podarowali nam jeszcze samobójcze trafienie Stojkovicia i mogliśmy świętować nie oglądając się na wynik równoległego meczu Dania-Rumunia. Nasz bilans – 25 punktów, 8 zwycięstw, jeden remis (2-2 z Kazachstanem w pierwszym meczu), jedna porażka (bolesne 4-0 z Danią), 28 strzelonych bramek, 14 straconych. I co również ważne – 6 miejsce w rankingu FIFA, dzięki któremu zostaniemy rozstawieni w losowaniu grup mundialu.

Z tych 28 goli w 10 meczach aż 16 zawdzięczamy Robertowi Lewandowskiemu, który został królem strzelców eliminacji, wyprzedzając Cristiano Ronaldo, a w międzyczasie z 51 trafieniami stał się najskuteczniejszym strzelcem w historii reprezentacji, detronizując Włodzimierza Lubańskiego (48 bramek). Już samo to pokazuje, na ile nasza kadra jest zależna od jego dyspozycji – a jeśli doliczyć boiskową odpowiedzialność, branie gry na siebie gdy drużynie nie idzie, cofanie się do rozegrania, stałe fragmenty itp., to otrzymamy prawdziwego superlidera światowego formatu. Inni piłkarze, niczego nie ujmując, miewają wahania formy, to błysną, to znów przyjdzie słabszy okres – on praktycznie nigdy nie schodzi poniżej pewnego, wysokiego poziomu. Dlatego nie dziwią ostre słowa po meczu z Czarnogórą, gdy mówił, że nie może być tak, że nagle przysypiamy i pozwalamy wyrównać rywalowi grającemu na dodatek w osłabionym składzie. On do krytyki postawy zespołu ma akurat prawo jak mało kto.

No właśnie – o ile przed przyszłorocznymi Mistrzostwami Świata cieszy łatwość zdobywania bramek, o tyle zarazem martwi równa łatwość w ich traceniu – 14 goli w plecy to na poziomie do jakiego aspirujemy stanowczo za dużo. Gdzieś posypała się żelazna obrona z czasów Euro 2016 we Francji. Pozostaje mieć nadzieję, że perfekcjonista, jakim jest selekcjoner Adam Nawałka, znów poskłada naszą defensywę – zarówno taktycznie, jak i mentalnie, bo wpadki, które uchodziły nam bez większych konsekwencji w eliminacjach, na mistrzostwach świata, przy silniejszych rywalach, płazem już nie ujdą.


II. Spotkanie z historią

Ale póki co, mamy się z czego cieszyć – reprezentacja gdy jest w gazie potrafi wygrać z każdym, wracamy na mistrzostwa po dwunastoletniej przerwie i wiele pozwala sądzić, że zaprezentujemy się w Rosji nie gorzej niż we Francji, gdy dotarliśmy do ćwierćfinału i tylko karne odebrały nam półfinał. Tu trzeba dodać, że właśnie ów rosyjski kontekst jest szczególny, naznaczony w pamięci polskiego kibica wieloma wspomnieniami. Tym razem wprawdzie los nam oszczędzi konfrontacji z reprezentacją gospodarzy w fazie grupowej (Rosja podobnie jak my, będzie rozstawiona), ale jeżeli przejdziemy do następnego etapu, to możemy trafić na Sborną – a wtedy odżyją echa dawnych zmagań oraz niekoniecznie sportowych podtekstów, jakie im towarzyszyły.

Nie oszukujmy się, pojedynki z Rosją (bądź z ZSRR) zawsze były czymś o wiele więcej niż tylko wydarzeniami sportowymi – niezależnie od dyscypliny. Po dziś dzień pamiętamy mecz eliminacji Mistrzostw Świata z 1957 r. na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Reprezentanci ZSRR z legendarnym Lwem Jaszynem w bramce przyjechali jak po swoje – czemu dawali wyraz choćby brutalnością gry, kosząc równo z trawą. Dlatego tym więcej warte są dwie bramki strzelone przez Gerarda Cieślika (nasz ówczesny Lewandowski) przy ogłuszającym dopingu 100-tysięcznej publiczności. Wygraliśmy 2:1 – i dla całej Polski było to jak narodowa terapia, możliwość symbolicznego odegrania się za sowietyzację, upokorzenia, represje. Piłkarze po tym meczu stali się bohaterami narodowymi. Cztery lata wcześniej, w 1953 r., podczas rozgrywanych w Warszawie mistrzostw Europy w boksie, mieliśmy okazję sprać Ruskich całkiem dosłownie – nasi pięściarze dowodzeni przez Feliksa „papę” Stamma zdobyli trofeum, bijąc po drodze m.in. właśnie sowiecką reprezentację. Kibice w Hali Mirowskiej nieśli później Stamma na rękach. W tym miejscu koniecznie trzeba wspomnieć o Stanisławie Królaku, zwycięzcy kolarskiego Wyścigu Pokoju w 1956 r., który wedle legendy... lał na trasie rozpychających się radzieckich kolarzy pompką do roweru. Z kolei w 1972 r. w Augsburgu reprezentacja ZSRR stanęła naszym piłkarzom na drodze do olimpijskiego finału w Monachium – skończyło się naszym zwycięstwem 2:1, później w finale ograliśmy Węgrów i tak narodziła się epoka „Orłów” Górskiego. W 1976 r. w katowickim spodku podczas hokejowych Mistrzostw Świata odbył się mecz-legenda – dopingowani przez rozgrzaną do czerwoności publiczność nasi hokeiści zwyciężyli 6-4. Zważywszy, że w tej dyscyplinie nigdy nie byliśmy potęgą, triumf musiał być wynikiem nie tylko czysto sportowej mobilizacji. Tenże 1976 rok to również pamiętny siatkarski finał olimpijski w Montrealu i zwycięstwo 3-2 nad faworyzowanymi Rosjanami. Wracając do piłki nożnej – nie sposób nie wspomnieć o „zwycięskim remisie” 0-0 na Camp Nou podczas hiszpańskiego mundialu w 1982 r. - w Polsce stan wojenny, na trybunach wielka flaga „Solidarności” (wycinana przez cenzurę w transmisji), a na boisku Włodzimierz Smolarek drybluje w narożniku, ośmieszając radzieckich piłkarzy...

Zważywszy na miejsce przyszłorocznych Mistrzostw Świata, na deser zostawiam wyczyn Władysława Kozakiewicza podczas igrzysk olimpijskich w Moskwie (1980 r.), zbojkotowanych przez 65 państw w proteście przeciw sowieckiej inwazji na Afganistan. Rosjanie zasłynęli na tej imprezie nieczystymi chwytami, chociażby w konkursie rzutu oszczepem, kiedy to otwierali bramy stadionu na Łużnikach, gdy rzucać miał ich reprezentant, aby wytworzyć korzystny ciąg powietrza. Kozakiewicz w skoku o tyczce rywalizował wówczas z Konstantinem Wołkowem, a rosyjska publiczność gwizdami i okrzykami robiła wszystko, by naszego reprezentanta wytrącić z równowagi. Na nic – Kozakiewicz zdobył złoto ustanawiając rekord świata na wysokości 5,78 m. Mówił później: „byłem tak wkurzony, że skoczyłbym może i sześć metrów”. Kozakiewicz „podziękował” później rosyjskim kibicom słynnym gestem, dzięki któremu przeszedł do historii, a w Polsce przeżywającej wówczas karnawał „Solidarności” zapanowała euforia – bynajmniej nie tylko z powodu medalu. Dodajmy, że radziecki ambasador w Polsce domagał się odebrania złota Kozakiewiczowi – na szczęście bezskutecznie.


III. Wymiary sportu

Do czego zmierzam tym sięgnięciem do sportowej i około-sportowej historii? Chodzi o to, że sport, nawet w dzisiejszych do cna skomercjalizowanych czasach, znacznie wykracza poza wymiar czysto rozrywkowy. To również polityka, sposób na promocję i podkreślenie znaczenia danego państwa, wreszcie – nośnik patriotyzmu. Gdy nie mieliśmy innych możliwości, wyrażaliśmy swoje nastawienie np. do sowieckiej dominacji właśnie przez kibicowanie, a zwycięstwo nad „ruskimi” zawsze miało walor szczególny. W ostatnich latach natomiast to właśnie ze stadionowych trybun wyszedł impuls dla odrodzenia się patriotyzmu i demonstrowania uczuć narodowych w przestrzeni publicznej. Oprawy stadionowe - z Żołnierzami Wyklętymi, oddające cześć naszym bohaterom czy będące odpowiedzią na wrogą nam politykę historyczną (ostatnio słynny banner kibiców Legii przypominający niemieckie zbrodnie podczas Powstania Warszawskiego) – to wszystko miało swój udział w renesansie współczesnego polskiego patriotyzmu. Warto też nadmienić, że kibice zawsze stanowią istotną część uczestników Marszu Niepodległości, a race na stałe weszły do repertuaru patriotycznych demonstracji. Nie licząc świąt narodowych, to wydarzenia sportowe sprawiają, że sięgamy po narodowe barwy i symbolikę, a zwycięstwa na różnych arenach służą cementowaniu poczucia wspólnoty i dumy.

Z drugiej strony, dla reżimu Putina sport i organizowanie wielkich imprez jak piłkarskie Mistrzostwa Świata czy niedawna olimpiada w Soczi, jest sposobem na podkreślenie imperialnego statusu – i to wszelkimi metodami, że przypomnę wielką aferę dopingową, która poskutkowała wykluczeniem rosyjskich sportowców z szeregu dyscyplin. Podczas igrzysk w Soczi specjalnie przeszkoleni funkcjonariusze FSB podmieniali próbki rosyjskich sportowców (opracowali nawet metodę otwierania bez pozostawiania śladów zaplombowanych probówek). Wszystko po to, by zademonstrować przed światem potęgę rosyjskiego sportu – a więc i Rosji. Na przyszłorocznej imprezie można się więc spodziewać wszystkiego, bo dla Putina jest to kwestia prestiżowa – a że gra rosyjskiej reprezentacji, delikatnie mówiąc, ostatnio nie zachwyca, to i powiedzenie, że „gospodarzom pomagają ściany” może zyskać dodatkowy wymiar.

Powyższe nabierze znaczenia, jeżeli impreza ułoży się tak, że dojdzie do polsko-rosyjskiego spotkania, tym bardziej, że Rosjanie mają swój „polski kompleks” - inaczej nie zrobiliby swoim świętem narodowym rocznicy wypędzenia polskiej załogi z Kremla. Dali temu wyraz rosyjscy kibice już podczas Euro 2012 prezentując na meczu z Polską „sektorówkę” z ruskim wojem podpisaną „This is Russia”, czy bijąc obsługę stadionu we Wrocławiu. Podczas Euro we Francji również pokazali co potrafią, wszczynając liczne burdy. Można sobie wyobrazić, co zademonstrują na własnym podwórku, przy cichym przyzwoleniu władz – dość powiedzieć, że wiceprzewodniczący Dumy Igor Lebiediew proponuje, by kibicowskie ustawki stały się „dyscypliną sportową”, wspomniane zamieszki we Francji skwitował tweetem „Nasze chłopaki to zuchy. Tak trzymać!”, a sami kibole zapowiedzieli do kamer BBC, że na MŚ przygotują „festiwal przemocy”.

Biorąc pod uwagę zarysowany tu kontekst, jeśli Polska dotrze do strefy medalowej (przyznajmy się, każdy z nas na to po cichu liczy), wówczas ewentualne zwycięstwo nad gospodarzami osiągnięte wbrew wszelkim przeciwnościom, miałoby niezapomniany smak – zwłaszcza wywalczone na Łużnikach. Jednego możemy być pewni – będzie się działo!


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 40 (18-31.10.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz