niedziela, 8 października 2017

Katalonia, a sprawa śląska

Wystarczy, że rząd w Warszawie powtórzy błąd władz hiszpańskich i pozwoli „ślązakowcom” wejść do szkół, muzeów, instytucji kultury, byśmy w przeciągu jednego-dwóch pokoleń obudzili się z podobnym problemem, jaki ma Hiszpania.


I. Ugłaskiwanie separatystów

Jerzy Gorzelik, lider Ruchu Autonomii Śląska, raczył skomentować zajścia podczas katalońskiego referendum słowami: „wydarzenia w Katalonii to także lekcja dla Śląska i Polski: brak dialogu i zatwardziałość politycznego centrum prowadzi do napięć i eskalacji konfliktu”. Częściowo się z panem Gorzelikiem zgodzę: owszem, katalońskie referendum to jest lekcja – tyle, że nie dotycząca konsekwencji „zatwardziałości” i „braku dialogu”, lecz przeciwnie – dalekosiężnych skutków nadmiernej pobłażliwości i ustępliwości wobec destrukcyjnych separatyzmów. Władze w Madrycie wyhodowały sobie bowiem problem w dużej mierze na własne życzenie, stosując taktykę niedrażnienia katalońskich nacjonalistów, kolejnych koncesji na ich rzecz i poszerzania autonomii. W pewnym momencie musiały wręcz wkroczyć do gry Kortezy przykrawając zbyt daleko idący statut katalońskiej autonomii ogłoszony w 2006 r. Dla katalońskich separatystów jednak osiągnięcia w rodzaju urzędowego języka katalońskiego, przekazanie szkolnictwa w ręce lokalnych władz, uznanie za osobny naród, czy autonomia skarbowa były jedynie kolejnymi krokami na drodze do ogłoszenia secesji. Natomiast istnienie przedstawicielstw katalońskich przy Unii Europejskiej i we Francji wpisuje się w praktykę tworzenia faktów dokonanych – podobnie jak niedawne burzliwe referendum.

Na gorącą atmosferę złożyła się zarówno agresywna kampania propagandowa secesjonistów, jak i długotrwała obróbka edukacyjna sprawiająca, że katalońskie szkoły opuszczało coraz więcej zwolenników odłączenia się od Hiszpanii. A że lokalną specyfiką jest, że partie secesjonistyczne wywodzą się ze skrajnej lewicy, to otrzymujemy połączenie ideologii lewackich z lokalnym szowinizmem – ostatnio w postaci kampanii w której mieszkańcy Barcelony protestowali przeciw nadmiernej liczbie turystów, by na jednym oddechu domagać się... przyjmowania większej ilości migrantów. Nachodźcy zresztą podziękowali im w swoim stylu, rozjeżdżając samochodami przechodniów na ulicach.

W każdym razie, kiedy przy okazji referendum prawicowy rząd w Madrycie zdecydował się na siłowe rozwiązanie, było już za późno – i co gorsza, na pół gwizdka. Trzeba było albo zawiesić katalońską autonomię i wprowadzić wojsko ogłaszając stan wyjątkowy, albo pozwolić by referendalna farsa się odbyła, po czym stwierdzić jej nieważność. Tu trzeba dodać, że ostatnie wydarzenia są pokłosiem przyjętej w 2015 r. „deklaracji inicjacji procesu niepodległościowego Katalonii”, którą hiszpański trybunał konstytucyjny uznał za nieważną, przestrzegając, iż konsekwencją może być właśnie zawieszenie autonomii. Do tego, zgodnie z hiszpańską konstytucją, referendum powinno się odbyć w całej Hiszpanii - jednostronnej secesji, nawet popartej lokalnym głosowaniem, hiszpańska konstytucja nie przewiduje. Co ciekawe, jakoś z tej okazji nie było słychać z Brukseli głosów zatroskanych o stan hiszpańskiej praworządności...

Podsumowując, mamy tu z jednej strony ekstremę, której pozwolono objąć rząd dusz i ciąg sprokurowanych na zimno politycznych prowokacji - z drugiej zaś miękkie i niezdecydowane władze centralne, które na dodatek na koniec strzeliły sobie w kolano, pozwalając, by obrazki z brutalnych (i w sumie nieskutecznych) policyjnych interwencji napędziły separatystom sympatyków na świecie.


II. Tworzenie „narodu śląskiego”

Teraz powróćmy do Jerzego Gorzelika i Ruchu Autonomii Śląska. Ktoś może powiedzieć, że porównanie jest na wyrost i na Śląsku sytuacja podobna do katalońskiej jest niemożliwa. Dziś nie, ale jutro? Proszę zwrócić uwagę, że „ślązakowcy” stosują podobną retorykę, co Katalończycy – że pieniądze wypracowane na Śląsku powinny tam pozostać, a Polska dostając Śląsk „zepsuła zegarek” (to nawiązanie do wypowiedzi brytyjskiego premiera Davida Lloyda George'a, że „przyłączyć Górny Śląsk do Polski to tak, jakby dać małpie zegarek”). Katalończycy przypominają represje z czasów dyktatury Franco – RAŚ-owcy podobnie, usiłując przedstawić powojenne komunistyczne obozy pracy jako prześladowanie Ślązaków przez Polskę i posuwając się nawet do używania haniebnej zbitki „polskie obozy koncentracyjne”.

Jest, przynajmniej póki co, pewna fundamentalna różnica: język kataloński faktycznie istnieje i można mówić o czymś na kształt katalońskiej narodowości. Jednak RAŚ-owcy i tu nie odpuszczają, konsekwentnie lobbując za uznaniem odrębnej „narodowości śląskiej” i „śląskiego języka”. Na ile jest to niebezpieczne, przekonaliśmy się przy okazji „rozbudzenia narodowego” w XIX w., gdy na terenach Ukrainy i Białorusi zaczęło się tworzenie na bazie miejscowych gwar i dialektów literackiego języka ukraińskiego i białoruskiego – śmiem przypuszczać, że z błogosławieństwem zaborców, pragnących osłabić polską dominację kulturową na tamtych ziemiach i skonfliktować ze sobą lokalne społeczności wedle zasady „dziel i rządź”. W efekcie, po odzyskaniu niepodległości z miejsca zaczęły szarpać Polskę narodowościowe waśnie. Z podobnymi zabiegami mamy do czynienia obecnie – na śląską „godkę” dokonuje się przekładów Biblii, modlitw i różnych pozycji literackich. To nie jest hobbystyczna działalność zapaleńców, tylko przemyślana strategia mająca udowodnić i usankcjonować w przestrzeni publicznej istnienie rzekomego odrębnego od polszczyzny „języka” śląskiego. Temu samemu służy przyjęcie „ślonskiej godki” w charakterze jednego z języków dostępnych na Facebooku. Przekładu dokonał Martin Grabowski oraz m.in. Andrzej Zenker i Pejter Długosz. Martin Grabowski w 2013 r. opublikował w „Dzienniku Zachodnim” artykuł w którym postulował powołanie „partii regionalnej”, która odebrałaby głosy ugrupowaniom ogólnopolskim, otwarcie przy tym wskazując na inspirację szkockimi i katalońskimi ugrupowaniami tego typu. Andrzej Zenker to z kolei członek chorzowskiego RAŚ, natomiast Pejter (Piotr) Długosz jest prezesem zdelegalizowanego sądownie Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej. A zatem również tłumaczenie Facebooka na „śląski” jest posunięciem politycznym – jednym z wielu małych kroków mających na celu udowodnienie śląskiej odrębności narodowościowej.

Podobny cel ma kodyfikacja śląskiej mowy, unifikująca „śląską ortografię” (tzw. „ortografię ślabikorzowo”) i wprowadzająca specjalne znaki diakrytyczne – inicjatorzy nie ukrywają, że wiatru w skrzydła dodał im wynik spisu powszechnego w którym 800 tys. osób zadeklarowało „narodowość śląską”. Po kodyfikacji kolejnym krokiem będzie staranie, by uznać język śląski za oficjalny język regionalny. Na tym pomyśle suchej nitki nie zostawił prof. Miodek i Rada Języka Polskiego wskazując, że w gwarze śląskiej nie ma niczego, co odróżniałoby ją od literackiej polszczyzny bardziej niż inne gwary, ale mimo to znaleźli się chętni do specjalnej komisji kodyfikacyjnej pod przewodnictwem prof. Jolanty Tambor z Uniwersytetu Śląskiego. Tu dodajmy, że nie ma jednej śląskiej „godki” – funkcjonuje wiele jej miejscowych odmian, zatem „kodyfikacja” to w istocie tworzenie nowego, sztucznego języka na bazie lokalnych gwar – wypisz, wymaluj, tak samo jak w XIX w. stworzono język ukraiński. Równie dobrze można by stworzyć na podobnej zasadzie język „mazowiecki”, czy „wielkopolski”.


III. Hiszpańska lekcja

Poświęcam tu tyle uwagi kwestiom językowym, bo w ten sposób tworzone jest kulturowe podglebie do propagowania poczucia etnicznej odrębności. Wystarczy, że rząd w Warszawie powtórzy błąd władz hiszpańskich i pozwoli „ślązakowcom” wejść do szkół, muzeów, instytucji kultury, byśmy w przeciągu jednego-dwóch pokoleń obudzili się z podobnym problemem, jaki ma Hiszpania. Tak nawiasem – niemieccy politycy (m.in. Martin Schulz) już się zaoferowali jako „mediatorzy” (formalnie poprzez organy unijne) w sporze hiszpańsko-katalońskim. Czyli Berlin za pomocą Brukseli chce rozstrzygać konflikt między władzami państwa trzeciego, a jego zbuntowaną prowincją. Pytanie retoryczne – uśmiecha nam się taka „mediacja” na linii Śląsk-Warszawa? No właśnie.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 40 (06-12.10.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz