niedziela, 29 października 2017

Dobry wujek George

Instytucje związane z Sorosem nie są żadnymi „organizacjami charytatywnymi”, lecz narzędziami inżynierii społecznej.


George Soros najwyraźniej doszedł do wniosku, że jednak jest śmiertelny – a że ma już 87 lat i zdecydowanie jest mu bliżej niż dalej, więc postanowił jeszcze za życia rozdysponować swój majątek. I tak oto dowiedzieliśmy się, że przekazał 18 mld. dolarów swej fundacji Open Society (a w zasadzie konglomeratowi ponad 40 instytucji funkcjonującemu pod wspólną nazwą „Open Society Foundations”), sobie zostawiając marne 5 mld. dol. na drobne wydatki. Tym samym organizacja ta stała się drugą pod względem zamożności fundacją po fundacji Billa i Melindy Gatesów. Technicznie wygląda to tak, że Soros Fund Management będzie przekazywać swoje aktywa Open Society, nad wszystkim zaś czuwać ma rada powiernicza z Sorosem na czele. Środki otrzymane przez Open Society nie będą używane do operacji giełdowych, zaś Soros Fund Management stać się ma w długofalowej perspektywie źródłem finansowego wsparcia dla fundacji miliardera.

Gimnastykuję się tutaj jak mogę, żeby w kontekście Sorosa i założonych przez niego instytucji unikać takich określeń, jak „filantrop”, czy „działalność charytatywna”, którymi bezrefleksyjnie zwykło się opatrywać jego działalność w mediach. Nie tylko ze względu na sposób w jaki dorobił się swojego majątku – jak wiadomo, człowiek ten jest bezwzględnym giełdowym spekulantem, mającym na swym koncie co najmniej dwa kryzysy. Pierwszy, to atak na brytyjskiego funta (16 września 1992 r. - tzw. „czarna środa”), który wraz z zarobionym na tej operacji miliardem dolarów przyniósł mu miano „człowieka, który złamał Bank Anglii”. Drugi zaś, to kryzys na rynkach azjatyckich w 1997 r. i załamanie tamtejszych gospodarek, wtrącające miliony ludzi w nędzę. To zresztą stały modus operandi – Soros patrzy gdzie nabrzmiewa „bańka” (jak z przeszacowanym funtem w 1992 r.), a następnie rozpoczyna agresywną grę obliczoną na jej „przekłucie”. W uproszczeniu można powiedzieć, że spełnia on w świecie finansów rolę będącą odpowiednikiem drapieżników i padlinożerców w przyrodzie – wypatruje osłabionego osobnika i albo atakuje, albo cierpliwie czeka, aż ten padnie, by pożywić się mięsem ofiary. Swojego czasu zresztą postać tę znakomicie opisał na łamach „Gazety Finansowej” Krzysztof Osiejuk - dodam więc tylko, że metody Sorosa dane było nam i pozostałym krajom regionu przetestować na własnej skórze przy okazji sławetnej „transformacji gospodarczej”.

No dobrze, powie ktoś - jak się dorobił, tak się dorobił, ale przecież koniec końców zaangażował się w działalność charytatywną. Odpowiem tak: właśnie owa „filantropijna” otoczka jest podstawowym fałszem, jaki wokół siebie zbudował. Rzecz bowiem w tym, że jego aktywność na niwie społeczno-politycznej nie ma nic wspólnego z dobroczynnością – a jeżeli już, to marginalnie. Otóż Soros, jako uczeń Karla Poppera i wyznawca koncepcji „społeczeństwa otwartego” inwestuje w urzeczywistnienie tej utopii - a kto wie, może wręcz motorem napędowym jego drapieżczych spekulacji jest właśnie chęć pozyskania środków na spełnienie idei swojego mistrza. Owa idee fixe to świat bez granic, bez państw narodowych, ba – bez narodów jako takich, bo te mają rozpłynąć się w multikulturowej magmie. Taki globalny, wymieszany zbiór luźnych ludzkich atomów, wyzbytych historycznego dziedzictwa i związanego z nim poczucia tożsamości jest ucieleśnieniem marzeń inżynierów społecznych o uzyskaniu wydajnego „nawozu historii” - bezwolnego, łatwo sterowalnego tłumu idealnych konsumentów i siły roboczej. Oczywiście, permanentnym strzyżeniem owego stada zajmowaliby się ludzie pokroju Sorosa i jego kolegów ze światowej finansjery. I właśnie realizacji tej wielkiej inwestycji Soros poświęcił się bez reszty – a że projekt mimo wszystko przebiega z oporami i „filantrop” zorientował się, że za życia nie ujrzy zapewne pomyślnego finału swych zabiegów, to zadbał o to, by przedsięwzięcie przynajmniej od strony finansowej przebiegało gładko również po jego śmierci.

Podkreślmy to raz jeszcze – instytucje związane z Sorosem nie są żadnymi „organizacjami charytatywnymi”, lecz narzędziami inżynierii społecznej (wystarczy spojrzeć na co wydaje swoje miliony Fundacja Batorego). Jego Uniwersytet Środkowoeuropejski nie jest zaś projektem edukacyjnym dla utalentowanej młodzieży, tylko kuźnicą janczarów ideologii multi-kulti i lewicowego „postępu” (znów – wystarczy spojrzeć na jego wychowanka, obecnego Rzecznika Praw Obywatelskich, Adama Bodnara). Natomiast różne programy stypendialne i grantowe są instrumentem korumpowania elit poszczególnych krajów. Soros ostatnio nawet już nie próbuje ukrywać swego politycznego zaangażowania (najwyraźniej traci cierpliwość) jawnie występując przeciw politykom pokroju Orbana czy Trumpa, pomstując na „populizm”, tudzież kreując się na mentora brukselskich eurokratów - podobnie jak otwarcie wspiera migracyjną falę zalewającą nasz kontynent. A zatem, mamy inżynierię finansową w służbie „Nowego Wspaniałego Świata” - i taki jest prawdziwy sens wspomnianej na początku rekordowej donacji.


Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Plan Sorosa dla Europy


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 43-44 (27.10-09.11.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz