niedziela, 8 października 2017

Dajmy odpocząć

Nie pomstujmy na te dwie wolne niedziele. Dajmy po prostu ludziom odpocząć, a sami pójdźmy na spacer.


Wszystko wskazuje na to, że zakaz handlu w niedzielę doczeka się wreszcie częściowego wprowadzenia w życie - od 11 października sejmowa podkomisja ds. rynku pracy procedować ma odnośny projekt „Solidarności”. Wiadomo jednak, że maksymalistyczne postulaty związkowców zostaną znacząco złagodzone. Niejako „na próbę” ograniczenia obowiązywać będą w drugą i czwartą niedzielę miesiąca – i sądzę, że jest to rozsądny kompromis. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nowe regulacje wejdą w życie od początku 2018 r. Szczerze mówiąc, sam jestem ciekaw społecznych reakcji - z różnych sondaży bowiem wynika, że opinie rozłożone są mniej więcej po równo. Warto też przypomnieć, że na Węgrzech rząd Orbana wycofał się po pewnym czasie z podobnych restrykcji (z tym, że tam wprowadzono od razu wersję najbardziej radykalną, obejmującą wszystkie niedziele) pod naciskiem niezadowolenia obywateli. Zatem na planowane rozwiązania warto też spojrzeć w kategoriach społecznego eksperymentu – na ile jesteśmy uzależnieni od „zakupowego” modelu wypoczynku? Czy centra handlowe i supermarkety nieodwracalnie przeorały nasze preferencje odnośnie spędzania wolnego czasu? No i wreszcie – czy zostały w nas jakieś resztki empatii wobec pracowników supermarketów, chociażby na tyle, by pogodzić się z dwiema niedzielami, podczas których będziemy skazani na ewentualne zakupy w małych sklepikach?

Od razu powiem, że nie trafiają do mnie argumenty sieci handlowych wyliczających o ile spadnie im rentowność i jak bardzo w związku z tym ucierpi gospodarka, ilu ludzi będą musiały zwolnić (względnie – obciąć wynagrodzenia) itp. Powód jest prosty: tak było za każdym razem, gdy wprowadzano nowe dni wolne od pracy (ostatnia większa batalia przetoczyła się przy okazji dnia wolnego w święto Trzech Króli) i jakoś gospodarka się od tego nie zawaliła. Generalnie sądzę, że rząd powinien traktować wielkie sieci i ich organizacje jako partnerów dopiero wtedy, gdy zaczną w Polsce uczciwie płacić podatki zamiast stosować agresywną optymalizację. Zatem apele w rodzaju tego zamieszczonego na stronie Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji („ograniczenie handlu w niedziele wpłynie negatywnie na polską gospodarkę i jej konkurencyjność, budżet państwa, miejsca pracy oraz handel detaliczny, gastronomię, usługi i logistykę”) można z miejsca wyrzucić do kosza. Z podobnych przyczyn jestem zwolennikiem projektu ministerstwa finansów, by publikować dane o największych podatnikach CIT z wysokością efektywnej stopy podatkowej na czele. Mam wrażenie, że w ten sposób powstanie nielicha „ściana hańby”, będąca sama w sobie zachętą do bojkotów konsumenckich.

Jeżeli chodzi o prorokowane redukcje pracowników, są to również strachy na Lachy. Każdy klient supermarketów widzi jak wygląda sytuacja: sklepy „robią” na minimalnym obłożeniu personelem, dziewczyny biegają z wywieszonymi językami między kasami (góra dwie czynne), a wykładaniem towaru na półkach, zaś na szybie wisi miesiącami kartka z ofertą pracy – kogo oni mają zwalniać? Kwestia zmniejszonych obrotów – poza tym, co sądzę o lamentach tych „dobroczyńców” polskiej gospodarki, warto pamiętać o szale zakupowym jaki ogarnia naszych rodaków przed jakimkolwiek dniem świątecznym. Kolejki, pełne wózki, towar brany na zgrzewki jakby jutro miał być koniec świata. Obroty są? Są - i to dwudniowe, jeśli nie większe.

Szczytem hipokryzji była propozycja przedstawicieli branży handlowej, by zamiast ograniczeń w handlu wprowadzić do kodeksu pracy obowiązkowe dwie wolne niedziele w miesiącu dla pracownika. Po prostu wiem, jak to w praktyce wygląda – kodeks pracy i przestrzeganie godzin pracy to fikcja, zatem podobny zapis spowodowałby tylko nieco więcej żonglerki papierami, żeby na użytek ewentualnej kontroli wszystko się zgadzało.

Na koniec jeszcze kilka słów do publicystów pomstujących na ograniczenie niedzielnego handlu, zwłaszcza tych uciekających w demagogię typu „dlaczego tylko pracownicy handlu? a co z kelnerami?” oraz „nikt nikogo nie zmusza do pracy w supermarkecie, widziały gały co brały”. Jest to, mówiąc wprost, racjonalizowanie własnego wygodnictwa często podszyte skrywaną pogardą dla „roboli” i brakiem empatii spod znaku tak sprawnie nam zaimplementowanego darwinizmu społecznego – jakoby każdy mógł potencjalnie sam wyciągnąć się z bagna za włosy, a skoro mu się nie udaje, to wyłącznie jego wina. Pierwszy z przytaczanych „argumentów” oznacza tyle, że skoro nie możemy zrobić dobrze wszystkim, to nie róbmy dobrze nikomu – oczywisty absurd. Drugi argument abstrahuje od realiów – osławiony „rynek pracownika” mamy bowiem jedynie w niektórych regionach Polski i niektórych branżach. Wciąż, mimo pewnej poprawy, daje znać o sobie przymus ekonomiczny, a w „rynek pracownika” uwierzę, gdy zobaczę znaczący wzrost udziału płac w PKB. Ostatnie dane z 2014 r. mówią o 46 proc. sytuujących Polskę w ogonie Europy. A zatem, nie pomstujmy na te dwie wolne niedziele. Dajmy po prostu ludziom odpocząć, a sami pójdźmy na spacer.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 40 (06-12.10.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz