Ekonomia często nie ma nic wspólnego ze zdroworozsądkowymi wyborami. Momentami wygląda wręcz jak sen wariata.
Wreszcie zauważono, że ekonomia to nie suche tabelki – a przynajmniej nie tylko. Świadczy o tym przyznanie tegorocznej Nagrody Banku Szwecji im. Alfreda Nobla (tzw. ekonomiczny nobel) Richardowi H. Thalerowi – jednemu z ojców-założycieli ekonomii behawioralnej, a konkretnie – finansów behawioralnych. Współczesna, neoklasyczna ekonomia bowiem wychodzi z oderwanego od rzeczywistości założenia, że ludzie zachowują się niczym chodzące kalkulatory i w każdej sytuacji dokonują najbardziej racjonalnych i korzystnych dla siebie wyborów. Tymczasem nic z tych rzeczy – na nasze działania (również te związane z finansami) ma wpływ szereg najróżniejszych czynników: wychowanie, uwarunkowania kulturowe, mechanizmy psychologiczne, zasób posiadanej wiedzy, nawyki, zaszczepione wzorce i schematy myślenia... W efekcie, ludzkie wybory często bywają irracjonalne i gospodarka nie jest tu żadnym wyjątkiem. Gdyby było inaczej, kasyna świeciłyby pustkami, a w skali makro nie zdarzałyby się chociażby spekulacyjne bańki giełdowe i kryzysy. I właśnie owe socjologiczne i psychologiczne uwarunkowania bada ekonomia behawioralna.
Weźmy ostatni kryzys finansowy. Czy taki Lehman Brothers miał słabych specjalistów od finansów? Oczywiście, że nie – miał najlepszych na rynku. Dlaczego więc zbankrutował? Z powodu nieracjonalnych zachowań sprowadzających się do zaślepienia chciwością, co przekładało się na lekceważenie, bądź wręcz ignorowanie ryzyka. Pierwszorzędni fachowcy działający pod presją wykazywania coraz lepszych bilansów kwartalnych zdecydowali się na udzielanie kredytów tak zwanym „ninja” („no income, no job, no assets”), licząc na to, że ceny zakupionych z kredytów nieruchomości będą rosły i w razie czego ich wartość pokryje niespłacone należności – a skoro tak, to hulaj dusza, robimy na tej bazie piętrowe instrumenty pochodne i sprzedajemy na rynku. Weszli w to inni gracze, kupując i puszczając dalej w obieg produkty Lehmana i innych bez sprawdzania zawartości – wystarczyła im renoma banku i szybujące pod niebo ratingi wystawiane przez różne Fitche i Moody's. Istna orgia irracjonalności i to tam, gdzie na zdrowy rozum owej racjonalności i chłodnej kalkulacji należałoby się najbardziej spodziewać, czyli na szczytach finansjery. W efekcie światowe rynki zamieniły się w jedno wielkie kasyno.
Inny przykład – przy okazji kryzysów inwestorzy zwykli reagować wycofywaniem aktywów z rynków peryferyjnych, mimo że właśnie te rynki wskutek słabszych powiązań ze światowym systemem są teoretycznie mniej narażone na radykalne wstrząsy. Tak było z warszawską giełdą, z której gracze wycofywali pieniądze, by przenieść je... do Ameryki, czyli epicentrum światowego trzęsienia ziemi, podczas gdy leżąca na uboczu Polska na tle paroksyzmów Zachodu pozostawała relatywnie oazą stabilności.
Podobnie jest na dole, wśród szarych zjadaczy chleba i ciułaczy. W ich przypadku istotną rolę odgrywa również podatność na manipulacje połączona z brakiem wiedzy. Gdyby ludzie byli do bólu racjonalnymi homo oeconomicus, nie byłoby dziś problemu łże-kredytów frankowych czy polisolokat, bo kalkulujący trzeźwo konsumenci na taki szwindel by się nie nabrali. Podobnie rzecz się ma z piramidami finansowymi w rodzaju Amber Gold. Ludzie spragnieni własnego mieszkania chętnie dawali posłuch sugestiom sprzedawców i reklamowym specom od marketingu, że frank szwajcarski jest jak skała i nigdy znacząco nie zdrożeje, albo że finansowi czarodzieje wykreują niebotyczny zysk na długoterminowej niby-polisie czy obrocie kruszcami. To tyle odnośnie ulubionego argumentu bankowych trolli wypisujących w internecie, że „widziały gały co brały” i samych banków, że klienci zostali „należycie poinformowani” o ryzyku – otóż w świetle ekonomii behawioralnej, niekoniecznie. Zresztą, schodząc na poziom codziennych zakupów – czy kupując kostkę masła za ponad sześć złotych zamiast tańszej margaryny zachowuję się racjonalnie? Owszem, można powiedzieć, że masło jest zdrowsze niż olej palmowy – tyle, że jest to wtórna racjonalizacja, podczas gdy prawda jest taka, że po prostu lubię masło, mimo że jego zakup nadwyręża mój portfel.
Patrząc od tej strony, ekonomia często nie ma nic wspólnego ze zdroworozsądkowymi wyborami. Momentami wygląda wręcz jak sen wariata.
Jak zatem sprawić, by ludzie podejmowali rzeczywiście korzystne dla siebie decyzje, nie odbierając im przy tym wolności? Tę kwadraturę koła próbuje rozwikłać tegoroczny noblista Richard Thaler postulując tzw. „libertariański paternalizm” - czyli tworzenie systemu zachęt, impulsów („nudge”), tak by ludzie byli delikatnie kierowani we „właściwą” stronę przy zachowaniu finalnej swobody wyboru. Na to swoiste „uczłowieczenie” ekonomii zwrócił uwagę sekretarz generalny Królewskiej Szwedzkiej Akademii Nauk Goran K. Hansson mówiąc, iż Thaler „sprawił, że nauka stała się bardziej ludzka”. A sam noblista? Pytany jak wyda 9 mln. koron z nagrody, odparł: „w najbardziej irracjonalny sposób, w jaki tylko będzie to możliwe”.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 41 (13-19.10.2017)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz