Nie można bezkarnie grzmieć, że „nikt nie będzie dyktował nam ustaw”, a potem robić woltę o 180 stopni i jeszcze naskakiwać z twarzą na rozczarowanych ludzi, wyzywając ich od „ruskich agentów”.
I. Denowelizacja
Proszę Państwa, uczymy się nowego słowa. Przesylabizujmy je wspólnie, żeby się utrwaliło: de-no-we-li-za-cja. Nie ma wątpliwości, że będzie to trwały wkład partii rządzącej w sztukę legislacyjną. Najpierw uchwalamy generalnie słuszną ustawę, ale bez rozpoznania jej potencjalnych konsekwencji, a następnie gdy wybucha awantura, wkładamy ją do „zamrażarki” i po pewnym czasie w ekspresowym trybie uchylamy. Jeśli prześledzić to, co działo się ze słynnym art. 55a Ustawy o IPN, to właśnie tak to mniej więcej wyglądało. Przypomnijmy, że nowelizacja była konsultowana z władzami Izraela (co samo w sobie stanowi kuriozum), jej treść wydawała się uzgodniona, nikt nie zgłaszał zastrzeżeń – po czym, nagle eksplodowała medialno-polityczna bomba, ku kompletnemu zaskoczeniu PiS. Co to oznacza? Wg mnie oznacza to, że Izrael i środowiska żydowskie z premedytacją wsadziły nas na minę, by móc następnie wrzeszczeć na cały świat o polskim „antysemityzmie” i „rewidowaniu historii”. Na marginesie, warto odnotować wątek, który jakoś nie przebił się w debacie publicznej: gdzie były wtedy nasze służby specjalne? Dlaczego w tak newralgicznej kwestii nikt nie zadbał o wywiadowczą ochronę procesu ustawodawczego? Po fakcie jasno widać, że antypolska nagonka była precyzyjnie przygotowana i zorkiestrowana – począwszy od oświęcimskiego wystąpienia Anny Azari, poprzez wypowiedzi izraelskich polityków i mediów, a skończywszy na diasporze żydowskiej w USA, która dodatkowo zaprzęgła do swego propagandowego rydwanu tamtejszy Kongres i Departament Stanu. Od tego są służby, żeby takie niebezpieczeństwa wykryć zawczasu i ostrzec polskie władze. Indolencja wywiadowcza potwierdza jedynie tezę o kompletnej degrengoladzie naszych „siłowików” i na dobrą sprawę należałoby to towarzystwo rozgonić na cztery wiatry – lepiej bowiem nie mieć żadnych służb, niż karmić się złudnym poczuciem bezpieczeństwa.
W każdym razie, gdy mleko się rozlało, PiS przestraszyło się własnej odwagi i zaczęło się wycofywać rakiem z całej inicjatywy, co na bieżąco sygnalizowałem na tych łamach. Byliśmy świadkami upokarzających wycieczek polskiej delegacji do Tel Awiwu, okraszonych dodatkowo wypowiedziami takimi, jak słowa marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego, że ustawa (przyjęta przez Senat pod jego kierownictwem!) „nie będzie stosowana”. Potwierdzała to kunktatorska decyzja prezydenta Andrzeja Dudy, który wprawdzie nowelizację podpisał, ale jednocześnie skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego, z niedwuznaczną intencją wymiksowania się z kłopotu rękoma sędzi Julii Przyłębskiej. W efekcie, otrzymaliśmy kompletnie pozaprawny i motywowany politycznie stan zawieszenia: ustawa niby obowiązywała, ale odpowiednie organy państwa odmawiały jej stosowania. W międzyczasie do prokuratury wpłynęło na jej podstawie kilkadziesiąt zawiadomień o możliwości popełnienia przestępstwa – i o ile mi wiadomo, nie wszczęto ani jednego śledztwa. I to również zapamiętamy jako osobliwy wkład tego rządu w praktykę (nie) stosowania prawa – okazało się, że można ignorować „po uważaniu” obowiązujące przepisy, które na dodatek samemu się uchwaliło.
II. Kapitulacja
Finałem i logiczną konsekwencją powyższej rejterady było nagłe uchylenie art.55a. W ciągu kilku godzin „denowelizacja” przeszła przez obie izby parlamentu i wylądowała na biurku prezydenta, który równie bezzwłocznie ją podpisał – tym razem wyjątkowo bez strojenia min, targowania się, hamletyzowania i konsultacji z panią Zofią Romaszewską. Tym samym podpisaliśmy akt bezwarunkowej kapitulacji. Ależ tam musiały pójść naciski... Dodatkowo, wkrótce potem za sprawą izraelskich mediów dowiedzieliśmy się, iż sprawa była od kilku miesięcy w najgłębszej tajemnicy przedmiotem negocjacji między Polską a Izraelem podczas sekretnych pogaduszek w Wiedniu (w domyśle – pod amerykańskim patronatem, bo nasz aktualny hegemon nie życzy sobie kwasów pomiędzy „sojusznikami”). Coś niebywałego. Na osłodę została nam wspólna deklaracja premierów Morawieckiego i Netanjahu, gdzie łaskawie przyznano, że nie było „polskich obozów śmierci”, zaś obustronna współpraca opiera się „na głębokim zaufaniu i zrozumieniu”. Dobry żart, zważywszy na przypomniane powyżej wmanewrowanie nas w ten bigos. Mogę sobie nawet wyobrazić, jak te negocjacje wyglądały. Nasz komunikat, po odarciu z pozorów, musiał brzmieć mniej więcej w tym stylu: no dobrze, nie krzyczcie już na nas, uchylimy ten artykuł, tylko dajcie nam coś, czym moglibyśmy pomachać elektoratowi przed oczami.
Tak rozumiany „kompromis” ma swoją cenę. Choćby taką, że oficjalnie uznaliśmy prawo Izraela do decydowania o tym, kto był sprawcą, a kto ofiarą II wojny światowej. Na dzień dzisiejszy, wspaniałomyślnie zostaliśmy zaliczeni do współofiar, co dla oficjalnej propagandy stanowi asumpt do nasładzania się „sukcesem polskiej dyplomacji”. Cóż jednak zrobimy, jeśli jutro ten sam Izrael znów zaliczy nas do sprawców - a jest to niezbędnym warunkiem wydębienia od nas miliardowych „odszkodowań” za pożydowskie mienie? Łaska pańska na pstrym koniu jeździ, a przypomnę, że na życzenie strony żydowskiej schowaliśmy do szuflady stosowną ustawę reprywatyzacyjną – to zaś w kontekście amerykańskiego „JUST Act 447” czyni nas kompletnie bezbronnymi wobec niechybnych roszczeń. Jestem nawet gotów przewidzieć, jak to będzie wyglądało: po miesiącach żmudnych rokowań polski rząd ogłosi kolejny „sukces”, bo hieny cmentarne z „holocaust industry” zgodzą się, byśmy zapłacili o kilka miliardów dolarów mniej i może jeszcze rozłożą nam należność na raty, by nie zarzynać kury znoszącej złote jaja.
III. Wiadra wazeliny
Osobnym elementem tej historii są wiadra wazeliny, jakie wylały się z prorządowych ośrodków medialnych. Wersję o „sukcesie” zaakceptowano bez żadnych zastrzeżeń i z miejsca rozpoczęto propagandową osłonę naszej rejterady. Na głos krytyki pozwolił sobie chyba tylko prof. Andrzej Nowak. Reszta poświęciła się rozmydlaniu tego co się stało, wiedząc, że na prawicowych wyborców rezygnacja z samodzielnego kształtowania polskiego przekazu historycznego podziała jak płachta na byka - zwłaszcza, że ewidentnie abdykowaliśmy z suwerennego stanowienia prawa w tej materii. Szczytem wszystkiego była propozycja red. naczelnego „Gazety Polskiej” Tomasza Sakiewicza, by Jarosławowi Kaczyńskiemu i „Bibi” Netanjahu przyznać... pokojowego Nobla. Przejdzie to annałów dziennikarskiego lizusostwa. Cóż, kiedy sprzedaż spada, trzeba pielęgnować przychylność władzy. W ramach operacji osłonowej zadbano również o szantaż emocjonalny oparty o tradycyjne reductio ad Putinum: mianowicie, jeśli krytykujesz uchylenie nowelizacji Ustawy o IPN, to znaczy że godzisz w „strategiczne sojusze” - a kto godzi w sojusze, ten wiadomo, jest „ruskim agentem”. Proste jak konstrukcja cepa – na identycznej zasadzie środowisko „Wyborczej” nazywa „antysemityzmem” każdą krytykę poczynań organizacji żydowskich.
Na dłuższą metę takie postępowanie się na PiS-ie zemści. Nie można bezkarnie grzmieć, że nie oddamy guzika i „nikt nie będzie dyktował nam ustaw”, a potem robić woltę o 180 stopni i jeszcze za pośrednictwem swych propagandystów naskakiwać, przepraszam, z twarzą na rozczarowanych ludzi, wyzywając ich od „ruskich agentów”. Tymczasem, jeśli spojrzeć przekrojowo, art. 55a w znacznej mierze spełnił swe zadanie – i to pomimo wiadomych trudności z ewentualnym zastosowaniem go wobec obcokrajowców. Otóż ogólnoświatowa awantura sprawiła, że z zagranicznych mediów nagle zniknęły wrzutki o „polskich obozach”, które wcześniej pojawiały się z nużącą regularnością. Stało się tak dlatego, że wskutek rozpętanego przez Żydów jazgotu każdy, choćby nawet nie chciał, dowiedział się, że Polacy sobie podobnych insynuacji nie życzą – i od tej pory nikt już nie będzie mógł się zasłaniać niewiedzą, przejęzyczeniem czy „skrótem myślowym” o „geograficznej lokalizacji”. Istnieje jednak obawa, że po naszej kapitulacji cała ciuciubabka rozpocznie się od początku.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
Hieny cmentarne z holocaust industry
Ustawa 447 czyli ofensywa holocaust industry
Moratorium czyli uspokajactwo stosowane
Nic tak nie gorszy, jak prawda
Koniec epoki „pedagogiki wstydu”
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 27 (06-12.07.2018)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz