niedziela, 19 listopada 2017

Wyższe płace są konieczne

Idąc dalej dotychczasową ścieżką pozostaniemy krajem (i regionem) montowni – podwykonawców i dostawców, bez perspektyw rozwoju.

Na początek trzy obrazki z niewielkiego miasteczka na Mazowszu. Mamy oto położoną w specjalnej strefie ekonomicznej fabrykę będącą podwykonawcą międzynarodowego koncernu – potentata w branży słodyczy. Do niedawna zatrudniała głównie kobiety z okolicznych wiosek (oczywiście za pośrednictwem agencji pracy „tymczasowej”, na „śmieciówce” i z najniższą możliwą stawką), a zagraniczny menedżer zachwycał się w rozmowie z lokalnym przedsiębiorcą, że tańsi pracownicy są chyba tylko w Albanii. Do czasu – obecnie Polacy są marginesem obsady, zaś główną siłą roboczą jest ok. 300 Hindusów – bo nawet Ukraińcy są już „za drodzy” i nie chcą tyrać za oferowane grosze. W innej fabryce – cynkowni – zaczęto z kolei ściągać do pracy „siłę roboczą” z Nepalu. Polakom i Ukraińcom, biorąc pod uwagę proponowane wynagrodzenie, nie uśmiecha się praca w, mówiąc eufemistycznie, „trudnych warunkach” - a te trudne warunki to skrajne gorąco na hali produkcyjnej w połączeniu z toksycznymi oparami kwasów. Wreszcie mamy miejscowego biznesmena, który mentalnie zatrzymał się w latach 90-tych i nie wyobraża sobie innych form zatrudnienia ludzi, niż za niewielką pensję „na papierze” i resztę wypłacaną pod stołem. Ów „Janusz biznesu”, przyzwyczajony latami do folwarcznego modelu zarządzania, nie potrafi zrozumieć, jak pracownicy nagle mogą się domagać umów z pełnym oskładkowaniem i generalnie, warunków zatrudnienia zgodnych z Kodeksem Pracy. Uważa, że dzieje mu się krzywda.

Tak wygląda w praktyce słynny „rynek pracownika” o którym tyle słyszymy. I tak kończy się doprowadzone do ściany konkurowanie niskimi kosztami zatrudnienia – staliśmy się krajem migracyjnym. Powyższe rzuca też pewne światło na żale pracodawców o rzekomym „braku rąk do pracy”. Otóż ręce do pracy jak najbardziej są, bo oficjalne dane o bezrobociu nijak się mają do rzeczywistości (spora część bezrobotnych zwyczajnie nie rejestruje się w urzędach pracy i przez to „znikają z radaru” statystyk) – po prostu, po niemal 30 latach transformacji Polacy mają dość głodowych pensji, zapewne swoje zrobił też efekt „500+” i możliwości związane z emigracją. Powtórzę to, co kiedyś już tu pisałem – w „rynek pracownika” uwierzę, gdy zobaczę dane świadczące o wzroście udziału wynagrodzeń w PKB i malejącym rozwarstwieniu dochodów. Tymczasem pracodawcy przyzwyczajeni do rywalizacji kosztami pracy zwyczajnie nie wyobrażają sobie przejścia na bardziej cywilizowany model i wolą lobbować za sprowadzaniem pół-niewolników z coraz bardziej egzotycznych kierunków. A rządzący, sterroryzowani kasandrycznymi perspektywami zahamowania wzrostu gospodarczego, owemu szantażowi ulegają.

Teraz powróćmy do opracowania Beli Galgocziego „Dlaczego Europa Wschodnia i Centralna potrzebuje wzrostu płac” wydanego przez Europejski Instytut Związkowy, którego omawianie zacząłem w poprzednim felietonie. Kraje naszego regionu, w tym Polska, mają „rezerwy” umożliwiające wzrost płac – chociażby dlatego, że wynagrodzenia całymi latami nie nadążały za wzrostem produktywności, a koszty pracy wciąż stanowią zaledwie ułamek tych znanych ze „starej” Unii. W efekcie, skorygowana o płace wydajność (zwłaszcza w sektorze produkcji) jest u nas znacznie wyższa niż w Europie Zachodniej.

Powie ktoś – wzrost płac poskutkuje odpływem inwestycji zagranicznych i bezrobociem. Niekoniecznie. Na przestrzeni minionych lat nasz region dopracował się bowiem całych „klastrów” w takich branżach jak chociażby motoryzacja (klaster obejmujący południową Polskę, Czechy, Słowację, Węgry i zachodnią Rumunię). Oznacza to sieć zależności - sprawdzeni dostawcy, przyuczeni i doświadczeni pracownicy, logistyka, nie mówiąc już o atrakcyjnym położeniu – bliskość Zachodu, dobra i wciąż poprawiająca się infrastruktura, brak granic. Taki „klaster” nie jest łatwo zdemontować z dnia na dzień i przenieść w inny region świata.

Najważniejsze jednak, że obecny model jest na dłuższą metę antyrozwojowy i skazuje nas na utrwalenie niekorzystnej pozycji w międzynarodowym podziale pracy. Idąc dalej dotychczasową ścieżką pozostaniemy krajem (i regionem) montowni – podwykonawców i dostawców, specjalizujących się w produkcji o niskiej wartości dodanej i bez perspektyw rozwoju. Kolejnym niekorzystnym aspektem jest zahamowanie popytu wewnętrznego – niskie płace, to niska konsumpcja. Wszystko razem zaś sprowadza się do petryfikowania „pułapki średniego rozwoju” w której nieustannie „gonimy króliczka”, czyli kraje rozwinięte, bez realnej możliwości ich dogonienia. Wzrost płac to także impuls modernizacyjny, którego dotąd nie mieliśmy, bo po co inwestować w unowocześnienie gospodarki, skoro zawsze można przebić konkurencję niskopłatnym Polakiem, a obecnie też i Hindusem, bądź Nepalczykiem? Dlatego należy skończyć z trendem polegającym na zbijaniu presji na wzrost wynagrodzeń poprzez masowy import pracowników z zagranicy. To droga donikąd. Ciekawe, co będzie następne – Bangladesz? Żyje tam ponad 160 mln. biedoty – to ci dopiero świetlane perspektywy!


Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Wyższe płace są możliwe


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 46 (17-23.11.2017)

2 komentarze:

  1. Pierwszym krokiem do wzmocnienia rynku pracy powinno byc zahamowanie imigracji z krajow Azji czy Afryki a tkze z Ukrainy czy Bialorusi. Tak dlugo jak dlugo jest obecny zdesperowany emigrant ekonomiczny nie jest realny postulat podnoszenia plac. To bowiem czego wlasciciel srodkow produkcji nie wyda na pracownikow zostaje mu w kieszeni. Ponadto wzrost plac jest czynnikiem inflacyjnym (przy zalozeniu, ze PLN nie bedzie dewaluowana odgornie). Inaczej mowiac wszyscy obywatele zaplaca za podwyzki wynagrodzen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że należy ograniczyć imigrację - w tej chwili to jeden z czynników hamujących wzrost wynagrodzeń. Co do inflacyjności - przecież nie twierdzę, że z dnia na dzień mamy dostać pensje jak w Niemczech. To trzeba robić stopniowo - ale robić, chociażby ograniczając śmieciówki i podnosząc konsekwentnie z roku na rok płacę minimalną w nieco większym stopniu niż dotychczas.

      Usuń