niedziela, 26 listopada 2017

Bez futra do Europy

Zwierzęta futerkowe nadal będą cierpieć, tylko gdzie indziej, my zaś jedynie poprawimy sobie samopoczucie. Czysty irracjonalizm.


Na początek zastrzeżenie – ponieważ wszelkie głosy w obronie branży futerkowej zbywane są oskarżeniami o uleganie lobbyingowi, oznajmiam stanowczo, że nie jestem w żaden sposób związany z przemysłem futrzarskim i żaden z producentów nie „zasponsorował” niniejszego felietonu.

Teraz do rzeczy. Branża futerkowa to jedna z nielicznych kwitnących gałęzi krajowej gospodarki, znajdująca się – w odróżnieniu od np. montowni – niemal w całości w polskich rękach i również niemal w całości produkująca na eksport. Futra sprzedawane są za pośrednictwem domów aukcyjnych w Toronto, Kopenhadze, Helsinkach i Seattle – rocznie jest to 10 mln. skór z norek, 250 tys. z lisów i 50 tys. z jenotów, co przekłada się na 4 proc. wartości eksportu produktów pochodzenia zwierzęcego i 7 proc. wartości eksportu leśnictwa, rolnictwa i rybołówstwa. W liczbach bezwzględnych oznacza to udział w PKB rzędu 1,5 mld. zł. rocznie i 600 mln. wpływów do budżetu. Wg danych branżowych w całej Polsce działa 1190 ferm hodowlanych w których zatrudnionych jest 10 tys. osób plus dalsze 40 tys. w firmach kooperujących. Generalnie, jesteśmy trzecim co do wielkości producentem skór na świecie i drugim w Europie, a w hodowle zainwestowano do tej pory ok. 5 mld. zł.

I to wszystko ma zostać przekreślone jednym pociągnięciem pióra w ustawie, której projekt będzie procedowany na najbliższym posiedzeniu Sejmu – a że widnieje pod nim podpis samego prezesa Kaczyńskiego, to najpewniej ustawa przejdzie bez większych zmian. Jej przepisy wprowadzają całkowity zakaz hodowli zwierząt futerkowych, a hodowcy na wygaszenie branży będą mieli 4 lata. Co ciekawe, przewidziano wyjątek dla królików, do których rządzący, sądząc po niedawnej kampanii medialnej, mają jakąś dziwną predylekcję. Inne zapisy zakazują m.in. używania zwierząt w cyrkach i trzymania psów na łańcuchach (w okresie przejściowym łańcuch nie może być krótszy niż 5 metrów).

Przeciwnicy hodowli futerkowych podnoszą niehumanitarne warunki przetrzymywania zwierząt oraz niekorzystny wpływ na środowisko – np. to, że norki amerykańskie uciekają z hodowli, stając się gatunkiem inwazyjnym, ponadto fermy swoimi zapachami zasmradzają okolicę. Powołują się przy tym na raport NIK z 2011 r., kiedy to skontrolowano 23 fermy w Wielkopolsce, odnotowując liczne nieprawidłowości. Rzecz w tym, że w latach 2011-2013 Inspekcja Weterynaryjna przeprowadziła kompleksową kontrolę niemal wszystkich gospodarstw w Polsce, zaś kolejny raport NIK z 2014 r. wykazał znaczną poprawę. Czyli okazuje się, że można zadbać o dobrostan zwierząt bez zarzynania całej branży. Zatem obecnie likwidację przemysłu futerkowego należy traktować w kategoriach czysto ideologicznych.

Otóż nie widzę specjalnej etycznej różnicy między hodowlą zwierząt na futra, a hodowlą na mięso – a mamy wszak fermy drobiu z chowem klatkowym, chlewnie czy „przemysłowe” obory z krowami, które nigdy nie widziały pastwiska. I coś państwu powiem: one też nie najlepiej pachną. Swojego czasu mieszkałem na osiedlu położonym na skraju miasta – kiedy chlewnia znajdująca się w pobliskiej wsi wypuszczała swoje „smrody”, trudno było oddychać. Rolnictwo i generalnie produkcja żywności tak już ma, że czasem nie najlepiej pachnie, co potwierdzić może każdy, kto choć raz wąchał rozrzucany wiosną na polach obornik. Czy zatem mamy zakazać chowu trzody chlewnej? Przy okazji – co ze skórami pozyskiwanymi ze świń, krów, czy ze wspomnianych już królików?

Co do empatii – informuję, że zwierzęta futerkowe nadal będą cierpieć, tylko gdzie indziej i to inne kraje czerpać będą zyski, my zaś jedynie poprawimy sobie samopoczucie, bo będziemy mieli czyste rączki. Czysty irracjonalizm. A co z cierpieniem pół-śniętych karpi sprzedawanych z przenośnych zbiorników? Zbliża się Wigilia i zapewne jak co roku czeka nas kolejna medialna erupcja sezonowego humanitaryzmu. Zakazać świątecznego rybobójstwa! (Ekolodzy zupełnie serio mówią o „holokauście zwierząt”). Kolejny argument – można nosić sztuczne futra. Tak, tyle że sztuczne futra są tak samo „eko” jak torebki foliowe, bo wyprodukowane są z identycznych tworzyw sztucznych. Tak nawiasem, ekoterroryści słyną z akcji polegających na otwieraniu klatek, bądź sprayowaniu zwierząt farbą – w pierwszym przypadku sami przyczyniają się do rozprzestrzeniania inwazyjnych gatunków (zakładając, że hodowlane zwierzęta są w stanie przeżyć na wolności), w drugim zaś – przyśpieszają ich śmierć, bo hodowca takie „zepsute” sztuki jest zmuszony po prostu zabić. Ot, logika.

No i wreszcie teza wygłoszona przez prezesa Kaczyńskiego, że dzięki zakazowi hodowli znajdziemy się bliżej „prawdziwej Europy”. O tak, nikt inny jak właśnie owa „Europa” nie przyczynił się w ostatnim ćwierćwieczu do likwidacji całych gałęzi polskiej gospodarki. Teraz, gdy zmuszeni jesteśmy szukać rozmaitych nisz w których moglibyśmy zaistnieć, okazuje się, że i to nie jest dla nas właściwe. Ale nic to – marsz do Europy! Wprawdzie bez futra, ale za to z dumnie wypiętym gołym zadkiem.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 47 (24-30.11.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz