czwartek, 13 lutego 2020

To nie nasza wojna!

I. Inauguracja kampanii Trumpa

Donald Trump zabójstwem generała Kasima Sulejmaniego zainaugurował swoją kampanię prezydencką. Jak przystało na człowieka mediów – doraźnego aktora epizodycznego i bohatera reality show – uczynił to z przytupem, w iście hollywoodzkim stylu, prezentując się jako „mocny człowiek”, który nie patyczkuje się z wrogami Ameryki. Trzeba mu oddać, że trafił naprawdę dużą figurę – Amerykanie zlikwidowali człowieka zwanego „władcą marionetek”, jedną z najbardziej wpływowych postaci na Bliskim Wschodzie. Kasim Sulejmani był dowódcą elitarnej formacji al-Kuds, którą można porównać do sowieckiego GRU: połączenia wywiadu wojskowego z dywersyjnymi siłami specjalnymi a la Specnaz. Krótko mówiąc, był wykwalifikowanym zabójcą i „państwowym terrorystą”, latami pracowicie tkającym sieć swoich wpływów w regionie za pomocą rozbudowanej agentury, zamachów i akcji militarnych. To, że wraz z nim w ataku amerykańskiego drona zginął również jeden z szefów irackiej (i zarazem proirańskiej) milicji, Abu Mahdi al-Muhandis, nie jest dziełem przypadku – podobnie jak to, że Sulejmaniego udało się dopaść akurat w Bagdadzie.

Cóż, Donald Trump najwyraźniej uznał, że na starcie wyścigu o reelekcję przyda mu się „mała, zwycięska wojenka” i liczy na efekt społecznej integracji wokół silnego przywódcy – co w przeszłości sprawdziło się już w przypadku George'a W. Busha i wojny w Iraku. Nie bez znaczenia dla mobilizacji republikańskiej bazy wyborczej jest również fakt, że usuwając Sulejmaniego zrobił wielką przysługę Izraelowi – w elektoracie republikańskim ogromną rolę odgrywa bowiem wielomilionowa rzesza tzw. „chrześcijańskich syjonistów”, wywodzących się z konserwatywnych protestanckich wspólnot „pasa biblijnego”, którzy z pobudek religijnych uważają za obowiązek Ameryki wspieranie Izraela, co wg nich ma przyspieszyć... powtórne przyjście Chrystusa.

Iran z pewnością będzie starał się odpowiedzieć (już wypowiedział umowę nuklearną, zapowiadając intensyfikację prac nad wzbogacaniem uranu) – i będzie miał po swojej stronie większość społeczeństwa. No właśnie – jeżeli Trump liczył na efekt podkopania poparcia dla irańskiego rządu, to się przeliczył. Dla wielu Irańczyków Sulejmani był bohaterem i po jego śmierci nastąpiła konsolidacja narodu wokół reżimu ajatollahów, przeciwko któremu jeszcze nie tak dawno wybuchały krwawo tłumione zamieszki. Zadziałał prosty mechanizm zasadzający się na elementarnej grupowej lojalności i poczuciu wspólnoty: może w Teheranie siedzą s...y, ale są to przynajmniej nasze s...y, a nie jakieś marionetki „wielkiego szatana”. Teraz irańska ulica żąda zemsty i władza musi im tę zemstę zapewnić – również dla zachowania własnej wiarygodności. Wojny światowej (czym straszą nadpobudliwe media) z tego nie będzie, ale lokalna burda jest wielce prawdopodobna.


II. Polski interes

I w tym miejscu dochodzimy do fundamentalnego pytania – jak w tym wszystkim powinna zachować się Polska? Odpowiedź jest jednoznaczna – powinniśmy się trzymać od tej, kolejnej już, bliskowschodniej awantury jak najdalej. Pierwsze reakcje, choćby prezydenta Dudy i jego najbliższego otoczenia, wskazują na szczęście, że obóz rządzący zdaje sobie z tego sprawę – pytanie tylko, czy nie ulegnie naciskom naszego „wielkiego brata”, jeśli dojdzie do regularnego militarnego konfliktu.

Generalnie, jedną z podstawowych rozbieżności między nami a Waszyngtonem w kontekście Iranu jest to, że nasze interesy w ogóle się na tym polu nie zazębiają. Powszechne jest przekonanie, że Polska nie ma w tym regionie niczego do ugrania, więc powinniśmy zachować neutralność – to jednak tylko część prawdy, wymuszona obecną sytuacją. Druga część tej prawdy jest taka, że moglibyśmy na relacjach z Iranem całkiem nieźle skorzystać. Z naszego punktu widzenia Iran jest potencjalnym źródłem alternatywnych dostaw ropy i gazu. W zamian moglibyśmy chociażby eksportować tam naszą żywność – płody rolne czy mięso halal z uboju rytualnego... Krótko mówiąc, zamiast konfliktować się z tym krajem w imię cudzej polityki, powinniśmy z Iranem handlować, bo jest przestrzeń do współpracy. Niestety, wszystko rozbija się o postawę USA, które uparły się, by Iran zniszczyć – zresztą, nawet nie tyle we własnym interesie, co w interesie Izraela.

Tak więc, dystans do irańskiej wojenki jest dla nas absolutnym minimum – tym bardziej, że jej konsekwencje jak zwykle poniesie Europa, w tym również my, w postaci wyższych cen ropy i gazu, kolejnych fal nachodźców uciekających ze zrujnowanych regionów oraz zagrożenia terrorystycznego. Tak było w przypadku Iraku, Libii, Afganistanu, Syrii – i, jeżeli wybuchnie wojna na pełną skalę, tak będzie również w przypadku Iranu. Stany Zjednoczone rozwalą kolejne państwo i obarczą skutkami innych, same pozostając bezpiecznie za oceanem.

Owszem, przyjmuję do wiadomości, że Sulejmani był krwawym mordercą, organizatorem zamachów i zapewne przygotowywał następne. To, że Amerykanie go odstrzelili, mało mnie rusza. Rusza mnie natomiast i to bardzo fakt, że Amerykanie swoją politykę wobec Iranu narzucają reszcie świata, w tym nam, uniemożliwiając Polsce nawiązanie przynajmniej poprawnych stosunków z tym krajem. Jest to kolejna odsłona „rekietu”, jaki płacimy za ochronę – na równi z uprzywilejowaniem amerykańskich koncernów działających na polskim rynku i zakupem broni bez transferu technologii i możliwości jej samodzielnego użycia. Już w ubiegłym roku zabagniliśmy sobie relacje z Teheranem godząc się na narzuconą nam rolę gospodarza „szczytu bliskowschodniego”. Przypomnijmy, że szczyt został ogłoszony bez naszego udziału przez amerykańskiego sekretarza stanu Mike'a Pompeo podczas wizyty w Egipcie w kuriozalnej formule – Polska została wytypowana na „gospodarza” inicjatywy, którą postanowiły sobie u nas zorganizować Stany Zjednoczone... W zamian, jak wiemy, zostaliśmy spektakularnie sponiewierani przez tegoż Pompeo, który przy milczeniu min. Czaputowicza domagał się od nas zadośćuczynienia żydowskim roszczeniom majątkowym oraz przez Benjamina Netanjahu, który bredził o polskiej kolaboracji z „nazistami” przy holocauście, co zostało następnie podkręcone przez Israela Katza słynnym zdaniem o „antysemityzmie wyssanym z mlekiem matki”. Może już wystarczy tego nadstawiania się?


III. To nie jest nasza wojna!

Niestety, Stany Zjednoczone przestają być państwem przewidywalnym i obliczalnym. Obecnie jedynym powodem aż tak ścisłego sojuszu jest zagrożenie rosyjskie, wymuszające obecność amerykańskich wojsk na naszym terytorium oraz potrzeba przynajmniej częściowego wyemancypowania się spod politycznych wpływów Berlina realizowana w ramach Inicjatywy Trójmorza pod patronatem Waszyngtonu. Ale nawet te niezaprzeczalne zagrożenia i możliwe do ugrania korzyści nie mogą być usprawiedliwieniem dla zgoła wasalnych relacji. Na razie likwidacja Sulejmaniego sprowadziła niebezpieczeństwo na nasz kontyngent w Iraku, wskutek czego Dowództwo Operacyjne zarządziło wstrzymanie działań szkoleniowych. Dodajmy, iż zdominowany przez szyitów parlament Iraku wezwał swój rząd do wyproszenia wojsk amerykańskich – jeżeli do tego dojdzie, zniknie również ostatni powód dla utrzymywania tam polskich żołnierzy.

Na koniec jeszcze jedna sprawa – PiS powinien za wszelką cenę unikać zaangażowania Polski w irańską awanturę również z czysto egoistycznych, partyjnych powodów. Jeżeli wyślemy żołnierzy na „kampanijną” wojenkę Trumpa, zostanie to bardzo surowo ukarane przez wyborców, którzy po doświadczeniach w Iraku i Afganistanie nie życzą sobie żadnej kolejnej bliskowschodniej rozróby z polskim udziałem. Jeżeli PiS nie wykaże się tu asertywnością w obliczu amerykańskich nacisków (a takie z pewnością się pojawią) i znów da ciała, to przypłaci swą uległość spadkiem poparcia, a nawet może postawić pod znakiem zapytania kluczową reelekcję Andrzeja Dudy. Pamiętajmy zatem – to nie jest nasza wojna! I dobrze byłoby to uświadomić zawczasu również naszym amerykańskim sojusznikom.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 02 (10-16.01.2020)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz