sobota, 11 lipca 2009

Druga wojna gruzińska.


W spodziewanej konfrontacji z Gruzją, Rosja ma sytuację jeszcze korzystniejszą, niż rok temu.

Co robi Rosja, gdy sytuacja wewnętrzna jest niewesoła? Gdy gospodarka w rozsypce, ceny surowców dołują, lud poczyna się burzyć zaś propagandowe przeczołgiwanie oligarchów i ustalanie cen w sklepach przez cara nie przynosi spodziewanych efektów? Taak, zgadliście, odpowiedzmy więc chóralnie, jak dzieci w klasie: - gdy sytuacja wewnętrzna jest niewesoła, Rosja wywołuje „małą, zwycięską wojenkę.”

Od dłuższego czasu na gruzińskim pograniczu mnożą się incydenty i prowokacje. Obserwatorzy międzynarodowi są wydalani z Abchazji i Osetii Płd. Niedawno odbyły się manewry Kaukaz 2009 pod dowództwem generała Nikołaja Makarowa, który w zeszłym roku dowodził agresją na Gruzję. Słowem, powtarza się scenariusz z roku ubiegłego, gdy właśnie po takich manewrach doszło do wybuchu wojny.

Atuty Rosji:

– słabość Gruzji, która nie zdołała jeszcze odbudować potencjału militarnego po zeszłorocznej klęsce;

- niepokoje wewnętrzne w tym kraju (na mój nos, umiejętnie rozdmuchiwane przez rosyjskie służby);

- tchórzliwa bierność tzw. opinii światowej, ze szczególnym uwzględnieniem organizacji międzynarodowych.

Opinie ekspertów, twierdzących, że Rosji na wojnę nie stać, skwitować można pustym śmiechem – kto jak kto, ale Rosja na wojnę zawsze ma pieniądze. Cały kraj może przymierać głodem, ale tanki i rakiety muszą być, by dać po nosie buntowszczykom, którzy zza płotu obszczekują matuszkę Rossiję. Półprzytomny od wszechobecnej propagandy, dziesiątkowany alkoholizmem i pandemią AIDS naród o poziomie i długości życia krajów Trzeciego Świata temu przyklaśnie. Nic, że bieda, w Rosji nigdy nie było bogato, ale grunt, że jesteśmy mocarstwem, który przygnie kark krnąbrnej byłej republice, zaś Zapad’ ani kwiknie, tylko po staremu będzie się łasił, bo potrzebuje ropy, gazu i, generalnie, „owocnej współpracy”.

Cele spodziewanej agresji.

Nie sądzę, by Rosja chciała inkorporować Gruzję, w każdym razie jeszcze nie teraz. Zadowoli się obaleniem „amerykańskiego pachołka” Saakaszwilego, osadzeniem w Tibilisi jakiegoś posłusznego reżimu i przejęciem rurociągu Baku - Tbilisi – Ceyhan, jedyną w regionie drogą przesyłu ropy nie pozostającą jeszcze pod moskiewską kontrolą. Słowem, celem agresji będzie wasalizacja krnąbrnego sąsiada.

Problemem może być pretekst do rozpętania nowej wojny – Saakaszwili raczej nie da już się podpuścić, jak rok temu. Może zatem urządzi się coś w rodzaju „prowokacji gliwickiej”, albo gruzińska opozycja poprosi w odpowiednim momencie o interwencję… Albo wkroczy się, od tak, bez pretekstu. Zachód to przełknie, tak jak mimo bezsilnych wrzasków przełyka kolejne rosyjskie działania w posowieckiej strefie wpływów.

Europa, Świat.

No właśnie – Zachód. Ostoja lipnych deklaracji, gromkich oświadczeń, demokratycznych frazesów bez pokrycia, z establishmentem przeżartym przez postsowiecką agenturę, pożytecznych idiotów lub cynicznych „pragmatyków” http://www.niepoprawni.pl/blog/287/pokolenie-gownojadow%E2%80%A6). Trudno dziś nie śmiać się z Sarkozy’ego, którego „plan pokojowy” z zeszłego roku Rosja zaczęła otwarcie torpedować niemal nazajutrz po jego podpisaniu.( http://www.niepoprawni.pl/blog/287/podzwonne-dla-blazna-na-tronie) . Zresztą, jakoś nie widać, by „Sarko” cierpiał z tego powodu.

O takim OeNZecie w ogóle szkoda gadać – doprawdy nie mam pojęcia, komu i do czego ta instytucja jest potrzebna, poza międzynarodówką bandytów z Rosją i Chinami na czele, które używają Rady Bezpieczeństwa do paraliżowania potencjalnej reakcji USA (bo przecież nie Europy) na co bardziej zbrodnicze poczynania. Dodajmy do tego Unię Europejską, która po tyleż gromkich deklaracjach co skromnych obostrzeniach po ostatniej wojnie gruzińskiej, z ulgą, po cichu wycofała się ze wszelkich antyrosyjskich kroków.

Zaprawdę, kremlowscy mordercy muszą się doskonale bawić i śmiać w kułak poklepując po plecach sterroryzowanych pacyfizmem i polityką „świętego spokoju” Berlusconich, Sarkozych, Merkelów i Tusków tego świata pielgrzymujących do Moskwy po kilka zapewnień o „woli współpracy”, czy czymś takim.

NATO i fircyk Obama.

Ostatnio dodatkowych powodów do chichotania dostarczył im fircykowaty „przywódca wolnego świata”, Barrack Obama, ze swą infantylną „polityką uśmiechów”, którą można streścić w przesłaniu: „jeśli my będziemy mili dla was, to wy będziecie mili dla nas, prawda?”. Putin z Miedwiediewem musieli dusić się ze śmiechu wysłuchując demokratyczno – postępowego bełkotu płynącego tyleż gładką, co nieprzerwaną struga z ust pana Obamy.

Jeżeli kiedykolwiek wątpili w „europeizację” polityki zagranicznej nowej administracji USA, to niedawna wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych musiała pozbawić ich wątpliwości: Ameryka w obronie Gruzji nie kiwnie palcem, tak samo, jak przetestowana rok temu na podobną okoliczność Europa.

Postawa USA ma oczywiście kluczowe znaczenie dla postępującej impotencji NATO, zamieniającego się na naszych oczach w kolejny międzynarodowy klub dyskusyjny. (http://www.niepoprawni.pl/blog/287/rosja-czyli-ober-szef-nato)

NATO nie ruszy Gruzji na pomoc, majowe manewry, to pic na wodę, nie zaryzykuje stanowczej postawy wobec Rosji. Już nie. Rosja to teraz „partner”, któremu należy okazywać „dobrą wolę” i „nie drażnić”, bo to zaszkodziłoby rozwojowi „wzajemnych stosunków” i „dialogowi”.

Zła to wiadomość dla nas i innych krajów regionu, które wstępowały do Sojuszu w nadziei na obronę przed Rosją właśnie (bo przecież nie przed Marsjanami). Ta iluzja rozwiewa się na naszych oczach. Zrozumiały to już Łotwa i Estonia, rezygnując z udziału w manewrach w Gruzji, pytanie, czy rozumieją nasze władze, szukające oszczędności przede wszystkim w sferze obronności i rozbrajające systematycznie armię…

Podsumowując, Rosja w konfrontacji z Gruzją ma sytuację jeszcze korzystniejszą, niż rok temu. Osłabiona Gruzja, sparaliżowane struktury międzynarodowe, bezwolny i szamoczący się z kryzysem Zachód… Rosja nie zwykła przepuszczać takich okazji.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

piątek, 10 lipca 2009

Na grzyby!

Rany, jak mi się nie chce pisać o polityce!

Sezon grzybowy rozpoczął się na dobre. Aura sprzyja (ciepło i dużo opadów). Borowiczki i koźlarki rosną jak ta lala. Poniżej prezentuję wybór swoich łupów z ostatnich krótkich, zaledwie dwugodzinnych grzybobrań. Polecam ten sposób relaksu – las, świeże powietrze i nie trzeba myśleć o polityce. Na grzyby można ruszyć po pracy – ciemno robi się dopiero ok. 21:00.







Oczywiście, nie wolno zapominać o najbardziej lipcowym grzybku – kurki to jest to!



Pozwolę sobie przedstawić ciekawy przepis na kurki marynowane w czerwonym winie. Wyszperałem go w Internecie ( http://www.palcelizac.pl/przepis/699/kurki_marynowane_w_winie/) – ta metoda marynowania jest już cokolwiek zapomniana, pochodzi zaś z mojego rodzinnego Mazowsza.

czas: 60 minut

składniki:

1 kg kurek

5-6 goździków

kawałek kory cynamonu

8 ziarenek ziela angielskiego

3 listki laurowe

łyżeczka ziarenek gorczycy

łyżka soli

1,5 łyżki cukru

200 ml octu winnego z czerwonego wina

200 ml czerwonego wytrawnego wina

250 ml wody

Przyrządzanie: Kurki obrać oczyścić, dokładnie umyć. Wrzucić do osolonego wrzątku na 3 minuty. Odcedzić, przelać zimną wodą. Zblanszowane grzyby gotować następnie w osolonym wrzątku ok. 20 minut. (ja gotowałem krócej, 10-15 min – G.G.) Ponownie odcedzić, przelać zimną wodą, osuszyć i układać w wyparzonych wcześniej słoikach.

Przygotować zalewę: wodę z przyprawami, solą, cukrem gotować ok. 10 minut pod przykryciem. Wlać ocet i wino, zagotować, zdjąć z ognia, nieco przestudzić. Jeszcze gorącą zalewą zalać grzyby, dokładnie zakręcić. Wstawić do piekarnika nagrzanego do ok. 100 stopni i pasteryzować ok. 15 minut.

Przechowywać w ciemnym miejscu.

Zrobiłem już 10 słoików. Jak tylko skosztuję, dam znać jak smakowało.
Uwaga: nie miałem kory cynamonu, użyłem więc cynamonu mielonego. Dodatkowo dorzuciłem do marynaty marchewkę i cebulkę. Ciekawe, co z tego wyjdzie.

Produkt końcowy prezentuje się tak:


http://img33.imageshack.us/my.php?image=kurkimarynowanewwinie.jpg

Polecam też ciekawą stronkę o grzybach: http://www.nagrzyby.pl/

Darz grzyb!

Gadający Grzyb

środa, 8 lipca 2009

Stronnictwo Demokratyczne – antypisowska alternatywa dla lemingów.


PiS to nasz prawdziwy przeciwnik. Trzeba go zniszczyć do końca, wykończyć i zakopać. (z wypowiedzi działacza PO).

Na marginesie tekstu Kokosa26 z 4.07. „Teoria spiskowa, czyli czas na plan B” (http://www.niepoprawni.pl/blog/152/teoria-spiskowa-czyli-czas-na-plan-b) zamieściłem w charakterze swoich „trzech groszy” dwa komentarze, które chciałbym tu nieco rozwinąć, gdyż sprawa jest ciekawa, mediodajnie zaś, jak to mediodajnie, przeważnie ślizgają się po powierzchni zagadnienia.

Otóż, jak słusznie zauważył Kokos, niezły wynik wyborczy PiS-u do europarlamentu, musiał zapalić w kilku głowach czerwone lampki. Okazało się, iż mimo polityczno – medialnej nagonki trwającej co najmniej od 2005 roku, PiS-u nie udało się rozbić ani pogrzebać i to mimo kilku spektakularnych odejść (Marek Jurek, Antoni Mężydło, Paweł Zalewski, czy Ludwik Dorn). Okazało się, że Prawo i Sprawiedliwość ma swoje trwałe miejsce na scenie politycznej z poparciem utrzymującym się na poziomie dwudziestu kilku procent. Tyle rzecz jasna nie wystarczy do wygrania wyborów, ale stanowi solidną bazę do poszerzania elektoratu.

Operacja SD - cele.

Zatem, mówiąc językiem eutanazyjnym, Prawo i Sprawiedliwość "uporczywie czepia się życia". Stąd, konieczna okazała się operacja „SD – Olechowski”, nadmuchiwana uporczywie przez media, mimo śladowej na dzień dzisiejszy popularności tego staro – nowego ugrupowania. Nie pomniejszy ona wprawdzie aktualnego stanu posiadania PiS-u, gdyż trudno wyobrazić sobie by jakaś część obecnego „twardego” elektoratu PiS-u nagle przerzuciła swe sympatie na post - peerelowskiego zombie wspartego przez niedobitków z Mumii Wolności. Cele, moim zdaniem, są inne i z grubsza sprowadzają się do trzech punktów:

1) Zagospodarować część niezdecydowanych, blokując tym samym PiS-owi możliwość poszerzania elektoratu w kierunku centrum;
2) Przejąć ewentualnych niezadowolonych z rządów PO;
3) Zniweczyć szansę na reelekcję Lecha Kaczyńskiego.

Pozwolę sobie je nieco rozwinąć:

Ad 1) O ile dobrze rekonstruuję rozumowanie macherów stojących za come backiem Stronnictwa Demokratycznego, PiS należy zamknąć w dwudziestokilkuprocentowym getcie „twardego elektoratu” złożonego z „moherów” i „oszołomów”, zaś jako rzekomą alternatywę dla PO, przedstawiać się będzie „wyważone” i „cywilizowane” SD by w ten sposób objąć politycznym patronatem bezpańskich, wahających się wyborców.

Ad 2) Reaktywacja SD z tandemem Piskorski - Olechowski ma na celu zagospodarowanie „zniechęconych lemingów” tak, by nie rozmnożyły się ponad miarę. Potencjalnie zniechęcone do PO lemingi mają zagłosować na Stronnictwo. Boże broń, by swe niezadowolenie przenosiły na partie niemiłe Utrwalaczom III RP. A sygnały zwątpienia już się pojawiają, choć opornie. Z sondażu GFK Polonia dla „Rzeczpospolitej” (http://www.rp.pl/artykul/2,330724_Zmeczeni_Tuskiem_i_Palikotem.html ) wynika, iż w porównaniu z latem roku ubiegłego odsetek respondentów uważających, iż Donald Tusk pojawia się w mediach zbyt często wzrósł z 15% do 26%, zaś odsetek osób uważających, iż media zbyt przychylnie traktują obecną władzę podniósł się z 23% do 31%. To na razie oczywiście niewiele, ale trend zaczyna się rysować dość wyraźnie.

Ad 3) Prezydentura i Olechowski. Olechowski to polityczny leń, ale z dobrą "twarzą". Prezydentem, rzecz jasna nie zostanie, gdyż wyczerpująca kampania, w której kandydat musi być na chodzie 25 godzin na dobę, to coś zupełnie nie w jego stylu. Jego rola polega na uziemieniu Lecha Kaczyńskiego, by ten nie wszedł do drugiej tury. Wybory prezydenckie rządzą się nieco innymi prawami od parlamentarnych, liczy się wizerunek, emploi ponadpartyjnego "męża wszystkich Polaków" (czy jakoś tak) i tu Olechowski ma szansę z Kaczyńskim powalczyć. Przewidywany przeze mnie scenariusz kampanii prezydenckiej jest następujący - z Tuskiem łagodna polemika, z Lechem Kaczyńskim na noże. W efekcie Tusk zdobywa prezydenturę w pierwszej turze. Jeżeli Olechowski przejdzie jakimś cudem do drugiej tury, to będzie markował kampanię, spacerując po Krakowskim Przedmieściu (jak już czynił to onegdaj) i nabijając punkty Stronnictwu Demokratycznemu przed wyborami parlamentarnymi.

Czy tylko PiS ma powody do obaw?

Jeżeli wsparcie mediodajni dla SD i Olechowskiego się utrzyma, to przy posiadanym finansowym zapleczu (nieruchomości plus, powiedzmy, donacje od studentów i emerytek), SD może dostać się do Sejmu i wygryźć PSL z roli "obrotowego koalicjanta". To samo tyczy się SLD, któremu Stronnictwo Demokratyczne również moze uszczknąć co nieco elektoratu (zwłaszcza tego „twardego”, z sentymentem do komuny), a to dla postkomunistów oznaczać może stoczenie się w okolice progu wyborczego. Tak więc, na miejscu PSL-u i SLD zacząłbym się poważnie martwić.

Co dalej?

Oczywiście, w tak zwanym międzyczasie, będą trwały działania zmierzające do dezintegracji PiS-u, tak by w efekcie formacja ta zniknęła ze sceny politycznej, zaś rolę opozycji odgrywały partie o peerelowskiej proweniencji – SD, PSL, SLD. Jako uzasadnienie, przytoczę wypowiedź działacza PO, cytowaną przez Tomasza Nienaca w ostatniej „Niezależnej Gazecie Polskiej” (artykuł „Obraz nie taki czarny jak go malują”). Otóż, działacz ten, pytany, czy PiS nie jest aby partią wygodną dla establishmentu, bo skazaną na opozycyjność, dodatkowo zaś można używać jej jako straszaka, odpowiedział:

„Nie. Ryzyko takiej gry byłoby zbyt wielkie. Zawsze może się nam podwinąć noga, zawsze mogą przyjść cięższe czasy i Kaczyński wróci. Dlatego PiS to nasz prawdziwy przeciwnik. Trzeba go zniszczyć do końca, wykończyć i zakopać. Koncesjonowana opozycja powstanie dopiero potem. Chętnych, proszę mi wierzyć, nie zabraknie.”


Nic dodać, nic ująć.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: http://www. niepoprawni.pl

Kabareciarskie seanse nienawiści.


O ile za PRL-u śmiano się z tematów zabronionych, o tyle w III RP ludziska śmieją się z tematów dozwolonych.



Krótki rzut oka na kabaretową publikę.


W tekście „Kabaret wg Kiepskich” ( href="http://www.niepoprawni.pl/blog/287/kabaret-wg-kiepskich ) przejechałem się po współczesnych kabaretach. Ale, do ciężkiej, ktoś na te kabarety chodzi, ktoś płaci za bilety i koniec końców, ktoś również nabija tele - oglądalność tej konformistycznej żenadzie, serwowanej nam przez Front Jedności Kabareciarzy.

Tym kimś jest publiczność. I to o niej chciałbym dziś co nieco poprzynudzać.

Seans nienawiści Marcina Dańca.

Lata temu byłem na kabarecie Marcina Dańca w warszawskim Teatrze Komedia (jako osoba towarzysząca – firma mojej lubej zafundowała „bileta” z funduszu socjalnego). Publika zarykiwała się ze śmiechu . Ja uśmiechnąłem się może ze dwa razy i, dalibóg, nie pamiętam już z jakiego powodu. Pamiętam za to, jak Wielce Zabawny Marcin Daniec, w ramach swego żenującego monologu wyjechał z filipiką wymierzoną w… Gustawa Herlinga – Grudzińskiego, który wtedy zaprotestował przeciw uhonorowaniu literackim Noblem włoskiego lewaka – Dario Fo.

Ta tragikomiczna chwila jakoś najbardziej wryła mi się w pamięć. „- A czy on czytał cokolwiek Dario Fo?!” – wykrzykiwał niby-to-zabawnie pan Daniec ze sceny. Publika rżała w niebogłosy.

Nie czytałem nic Dario Fo. Swojego czasu przez ekrany telewizorni przewinęło się tyle prop – dokumentów gęsto przeplatanych fragmentami inscenizacji jego sztuk, że wystarczyło mi tego chłamu do końca świata. Takie są pożytki z telewizji – czasem, gdy, wbrew intencjom autorów, właściwie zreinterpretujesz komunikat, nie musisz później zaprzątać sobie głowy szajsem.

Publika też nie czytała nic Dario Fo. Daniec? Może „czytnął” jakieś wypisy i doznał obowiązkowego stanu intelektualnego zachwycenia.

Ale nie to jest ważne. Ważne jest to, iż zindoktrynowany frajer wciska zindoktrynowany bajer, zaś zindoktrynowana publika rechocze do rozpuku z tego, z czego rechotać akurat wypada. Taki kabareciarski seans nienawiści a rebours, którego kolejne odsłony obserwujemy w wykonaniu Frontu Jedności Kabareciarzy. Mistrzynią tego sceniczno – telewizyjnego podgatunku była w latach 90-tych Olga Lipińska, waląc „bezkompromisowo” na odlew, zawsze w tych co trzeba. Dziś pseudo – satyryczne seanse nienawiści kontynuuje Szymon Majewski i szereg innych, których nie chce mi się nawet wymieniać.

Konformistyczna autoindoktrynacja.


Gdzie jest publiczność, która potrafiła się śmiać na „Egidzie”, „Dudku”. „Teyu”? Oddać się humorystyczno - nostalgicznej refleksji oglądając „Kabaret Starszych Panów”? Do jasnej ciasnej, przecież w latach ’80, jako dzieciak zasłuchiwałem się w kabaretach przegrywanych na zasadzie „jeden od drugiego”. Taśmy magnetofonowe krążyły po ludziach dając nadzieję, że jednak można. Potem dołączyły kasety wideo. Tak zobaczyłem po raz pierwszy Jana Pietrzaka i plejadę znakomitości, które u niego występowały. (np. fenomenalny Piotr Fronczewski w monologu o ucieczkach za granicę - „bociana za nogi”; „na Tempelhof”; „ostatni zgasi światło”).

Tej publiczności już nie ma. Kabaret w wolnym kraju dusi się pod presją medialno-towarzyskiego konformizmu. Co więcej, gdy wyskoczysz z dowcipem spoza obowiązującego kanonu, widownia zareaguje konsternującą, głuchą ciszą. Dezorientacją. Widziałem to, oglądając jakiś czas temu występ Jana Pietrzaka (jakimś cudem puściła to TVP Polonia). Ilekroć z czymś wyskoczył „ponad normę”, publika „nie chwytała”. Bo to, panie, czy wypada śmiać się z Senyszyn, albo z Tuska? Jazdy kamery po widowni znakomicie (choć, zapewne, mimowolnie) wychwytywały tę pozamózgową dezorientację malującą się na twarzach.

Satyryczny „zniewolony umysł”.


Oto, co znaczy „urobiona publiczność” (nie mylić z „wyrobioną” publicznością). Mięśnie twarzowe same układają się do śmiechu, gdy podchwycą znajomą frazę. Gdy napotykają na frazę obcą, tężeją, zaś oczy poczynają latać na boki, do sąsiada – „powiedz mi pan, czy to jest śmieszne? Czy wypada parsknąć/ryknąć/ tudzież, z przeproszeniem, pierdnąć pod siebie, czy też lepiej się wstrzymać?

20 lat panowania III RP i rodzimej wersji political correctness przerobiło ludzkie umysły skuteczniej, niż 45 lat PRL-u. Wdrukowało mentalną autocenzurę, skuteczniejszą od nieświętej pamięci urzędu z Mysiej. Jeżeli przyjąć, że kabaret jest zwierciadłem swoich czasów (co z tego, że krzywym), to wychodzi, iż jako społeczeństwo mamy zbiorowo zniewolony umysł do tego stopnia, że nawet śmiać potrafimy się „wybiórczo”, w zależności od tego, czy dowcipy są należycie poprawne.

Podsumowując, o ile za PRL-u śmiano się z tematów zabronionych, o tyle w III RP ludziska śmieją się z tematów dozwolonych - tak w telegraficznym skrócie, opisałbym różnicę poziomów dawnej i obecnej publiczności.

Pseudosatyryczna propaganda święci potem triumf, gdy ci, którym chce się ruszyć cztery litery, udają się do urn. I to już zupełnie nie jest śmieszne.

Gadający Grzyb

Uprowadzenie pytajnika - (?).


Wypisy z Epoki Miłości.

Wielkie dobrodziejstwo się wydarzyło. Dobrodziejstwo niesłychane. Otóż, ktoś, niechybnie jakiś samotny, szlachetny bojownik, kierowany altruistycznym porywem, uprowadził pytajnik.

Nie ma pytajnika w książkach i wszelakich innych publikacjach. Pytajnika nie ma ludzkich duszach. Pozbawiony pytajnika w duszy osobnik, nawet gdy zobaczy znak zapytania (?), dajmy na to w, tfu, Internecie, przechodzi nad nim do porządku dziennego, albowiem nie ma go do czego odnieść. Gdy chce zadać pytanie, język mu kołowacieje, serce zaś okrywa się lodem. W efekcie, z pytań wychodzą zdania twierdzące i to też nie każde, albowiem brak pytajnika w duszach nie dopuszcza żadnych wątpliwości, jeno bezrefleksyjną akceptację.

Wygląda to mniej więcej tak:

– Ukradł mi Pan dwadzieścia złotych.

– Tak, ukradłem.

– Nie jest to zabronione.

– Nie, nie jest.

I obaj obywatele rozchodzą się w spokoju. Bez karczemnych burd, wyzwisk i zamieszek.
O ileż prostsze stało się dzięki temu życie w naszych szczęśliwych czasach!

***

Z pacyfikującego efektu braku pytajnika rychło zdały sobie sprawę władze, tudzież Mediodajnie (gdyż od momentu uprowadzenia nikt już nie wątpił w ich przekaz.) i, wychodząc na przeciw społecznemu oczekiwaniu, opodatkowały wszystkie pozostałe znaki przestankowe, następnie zaś powołały komisję złożoną z Niekwestionowanych Autorytetów (bo też nikt nie mógł ich zakwestionować, skoro z dusz, świadomości i języka zarówno potocznego, jak i literackiego wyparował pytajnik – siewca wątpliwości.). Tedy, obywatele, pozbawieni, ku swemu szczęściu, wątpliwości, ochoczo zatwierdzili werdykt Autorytetów, który po konsultacji z Władzami (Ministrem Propagandy Finansowej w szczególności), brzmiał:

- Brak jakichkolwiek poważnych, naukowych ustaleń, by domniemany znak przestankowy kiedykolwiek istniał;

- Kwestia przydatności domniemanego znaku przestankowego, znanego pod umowną nazwą „pytajnik”, w kontekście wydajności gospodarczej jest nieistotna;

- Generalnie, interpunkcja jest zbędnym luksusem w warunkach ogólnoświatowego kryzysu finansowego, z którym to kryzysem nasz Umiłowany Rząd radzi sobie nieustannie coraz lepiej.

- A zatem, My, Bezstronne Autorytety, pozostające w Porozumieniu z Władzą Miłości oraz wiodącymi, niezmiennie obiektywnymi Mediodajniami; wychodząc na przeciw społecznym oczekiwaniom co do używania znaków przestankowych, postanawiamy wprowadzić nowy znak przestankowy – jednostajnik ___, który, w przeciwieństwie do innych znaków, opodatkowanych od tej chwili na 22%, będzie opodatkowany jedynie na 7%.

***

Nazajutrz zrobiono Konferencję Prasową, jakiej tubylcze bydło jeszcze nie widziało.

- Gołym okiem widać, iż obywatele odniosą z tej ustawy same korzyści – prawił Minister Finansowej Propagandy, wspierany przez intelektualne zaplecze złożone z Bezstronnych Autorytetów, podzielonych na odpowiednie Chóry.

Chór Pierwszy składał się z Autorytetów Pierwszoplanowych (występujących solo), Chór Drugi zaś z Autorytetów Wtórujących (dających głos gromadnie).

- Dzięki temu rozwiązaniu pozbędziemy się plagi dysfunkcjonalności interpunkcyjnej w naszych szkołach! – entuzjazmowała się Minister Edukacyjnej Propagandy.

- Do tego – dodał moderujący konferencję rzecznik – dla nieprzystosowanych wprowadzimy roczny okres przejściowy i odpowiednie kursokonferencje jak zastępować wszelakie znaki przestankowe jednostajnikiem. Przypominam wygląd znaku (tu rzecznik, niemiłosiernie skrzypiąc kredą, z namaszczeniem nagryzmolił na tablicy grubą krechę).

Krecha wyglądała tak: ___

Gdy przeciągnął wzrokiem po sali i upewnił się, iż wszyscy są pod należytym wrażeniem, dodał:

- Co więcej, planujemy rozszerzenie opodatkowania na deklinację, konkretnie - na wołacz.

- Ach, jak cudownie! – rozmarzyła się Minister Edukacyjnej Propagandy.

Jak na zawołanie, uaktywnił się Solowy Chór Autorytetów Pierwszoplanowych.

- Na co komu wołacz. Ten beznadziejny siódmy przypadek. Tylko wprowadza zbędne bogoojczyźniane, inwokacyjne zaśpiewy do naszej laickiej mowy –wyjaśniał Bezstronny Autorytet Pierwszoplanowy nr 1. – Te wszystkie, uczciwszy uszy – „Mój Boże!”, czy (tu Autorytet aż się zaczerwienił od tłumionej pasji) – „Jezus, Maria!”.

- Używanie wołacza zdradza nacechowanie emocjonalne, które w kulturalnym towarzystwie nie uchodzi – wyburczał zza brody Autorytet Pierwszoplanowy nr 2.

- Neutralny światopoglądowo jednostajnik ___ jest przyszłością języka tubylczego – uznał za stosowne stwierdzić Autorytet Pierwszoplanowy nr 3.

W tym miejscu Chór Autorytetów Wtórujących chciał już wydać uwielbieńczy okrzyk, lecz napotkał zmarszczenie brwi Autorytetu Pierwszoplanowego nr 1 i wszystkie Autorytety Wtórujące, tak jakoś jednocześnie, zorientowały się, iż wykrzykniki, zdradzające mentalne powiązania z wołaczem w tzw. międzyczasie stały się passe. Ochłonęli zatem i przemówili jak należy, miarowo i jednostajnie:

- Panie i Panowie – rzeźbimy przyszłość. Od tej pory staramy się głosić nasze blaskomiotne mądrości używając możliwie bezosobowego tembru głosu.

- Oooo taak, tak mi dobrze, róbcie mi tak dalej... Odcinamy interpunkcję grubą linią... – publiczny odlot Ministerki od Edukacyjnej Propagandy wprawił w zażenowanie nawet najbardziej postępowych dziennikarzy płci obojga.

***

Ale, zażenowanie mija. Rasowy dziennikarz zmywa z siebie dyskomfort przez ocieranie się o podobnych sobie, którzy mówią mu – jesteś świetny. Zwłaszcza, gdy ich dusze zostały pozbawione pytajnika.

Konferencję zakończono.

Dziennikarze zmyli się do swych mediodajni smarować tyleż sążniste, co bezosobowe komentarze.

Przepisy weszły w życie.

***

Wszystkie Wiodące Mediodajnie podchwyciły i rozpropagowały w odpowiednim naświetleniu plan rządowy. Szczególnie ukontentowani byli Mediodajniani Bonzowie, w których duszach zbędnych pytajników i tak nie było, gdyż już w młodości zauważyli, że pytajnik szkodzi karierze. Wyskrobali go zatem skrupulatnie ze swych sumień, zastępując zawczasu jednostajnikiem ___. Można rzec, że ich pieczołowicie, latami hodowany konformizm osiągnął perfekcję, gdyż był w stanie antycypować mające dopiero nadejść, nieprzewidywalne wydarzenia.

Zresztą, wołacz też nigdy nie był trendy . Kto zbyt często używał tego przypadku, na ogół wylatywał z pracy.

Rządowa inicjatywa, przy wsparciu Niekwestionowanych Autorytetów wychodziła, jak raz, na przeciw ich, bonzo-medialnym, społecznym oczekiwaniom. Wskaźniki bezrefleksyjnej oglądalności sięgały sufitu. Biznes się kręcił jak ta lala, bowiem wszystkie reklamowane produkty schodziły na pniu.

Zagraniczni przywódcy chwalili postęp i rozwój, rozdając przyjacielskie klepnięcia po ramieniu (chadecy), tudzież po zadkach (postępowi socjaliści, nieustannie sprawdzający, czy aby negatywna reakcja na klepnięcie w tylną część ciała nie da im pretekstu do oskarżenia klepanego osobnika o homofobię).

Społeczeństwo wygrzewało się w blasku odbitym od pośladków władzy, niczym w solarium…

***

Powstała również nowa ___wyzbyta emocjonalnego nacechowania literatura___ obłożona zaledwie siedmioprocentowym podatkiem od jednostajnika ___

Wyglądała tak:

Nogi szeroko___ oznajmił On___

___ O tak___ głęboko ___ mocno___ kocham cię___ oznajmiła Ona___



Nikt tego nie czytał, ale każdy bezwątpliwościowo kupował, ponieważ Mediodajnie mówiły mu, iż jest to dobre. Wskutek tego, pozbawieni samokrytycznego pytajnika Artyści płodzili co im wpadło do głowy i wychwalali modernizacyjne prądy, gdyż dzięki bezpytajnikowemu odbiorowi publiki, żyli jak pączki w maśle.

Klasyków przystosowano. A jeżeli z którymś się nie dało, cóż – tym gorzej dla niereformowalnego klasyka.

Litwa___ ojczyzna moja___ ty jesteś jak zdrowie___



***


Szczęście zapanowało wszechogarniające. Obywatele spożywali szczęście na śniadanie, drugie śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację. Oddychali szczęściem, szczęście trawili i szczęściem srali. Niekiedy nawet pod siebie. Szczęście wylewało się z ich oczodołów. Łykając szczęście ściekające po policzkach, czuli się jeszcze bardziej uszczęśliwieni – sami w sobie. Brak pytajnika, wołacza i serce skuwane lodem przy każdej próbie wyartykułowania wątpliwości, gwarantowały powszechny spokój.

Władza rządziła, a lud szczęśliwiał.

Dzień po dniu. Nieustannie.

Zapanował Raj na Ziemi.



Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: "http://www.niepoprawni.pl">