sobota, 31 października 2009
Gazowy ćpun.
Tak w telegraficznym skrócie można przedstawić sytuację Polski po zawarciu „kompromisu” między Polską a Rosją w kwestii renegocjacji tzw. ”kontraktu jamalskiego”.
Krótka retrospekcja.
Przypomnijmy, że po wyeliminowaniu z gazowej gry pośrednika - firmy RosUkrEnergo, która dostarczała nam rosyjski gaz z kierunku ukraińskiego, przed Polską pojawiła się groźba niedoboru tego surowca w wysokości ok.2 mld m3 rocznie. Cóż zrobiła z tym fantem strona polska? Ano, poszła po najmniejszej linii oporu i zwróciła się do Rosjan z supliką o zwiększenie dostaw gazociągiem jamalskim. Rosjanie, oczywiście, nie byliby sobą, gdyby nie spróbowali wykorzystać sytuacji do maksimum, a nasi, z przeproszeniem, „mężowie stanu” i „negocjatorzy” również nie byliby sobą, gdyby szansy, jaka pojawiła się przed Polską na częściowe uniezależnienie się od rosyjskich dostaw, kompletnie nie przesrali.
Pisałem już o tym dwukrotnie, przewidując mniej więcej taki rozwój wydarzeń jaki faktycznie nastąpił (linki pod tekstem), więc tylko krótko przypomnę:
- rosyjskie finanse publiczne są w trudnej sytuacji. Maleją dochody z eksportu surowców (w tym gazu), rezerwy finansowe państwa kurczą się z kwartału na kwartał, Gazprom odprowadza do budżetu państwa o wiele mniej niż zakładano – czyli Rosja pilnie potrzebuje zwiększenia dochodów;
- Polska rozpoczęła budowę gazoportu w Świnoujściu z planowanym uruchomieniem w 2014 roku i początkową przepustowością ok.2,5 mld m3 rocznie (oraz możliwością dalszej rozbudowy w przyszłości);
Zagrożenie czy szansa?
Na zdrowy rozum, wydawałoby się, że skoro za 5 lat ma być uruchomiona inwestycja, która z nawiązką pokryje braki w bilansie gazowym kraju, dodatkowo zaś będzie to surowiec z innego, niż rosyjskie, źródła, to warto te kilka lat się przemęczyć, łatając niedobory kontraktami krótkoterminowymi i zwiększając własne wydobycie, w ostateczności zaś dokonując okresowych cięć w zużyciu surowca. Patrząc pod tym kątem, ograniczenie dostaw z kierunku rosyjskiego jawiło się wręcz nie jako zagrożenie, lecz jako szansa. To Rosja jest w trudnej sytuacji, nie my.
Co zrobiono?
Niestety, nasze orły – sokoły pod kierunkiem wicepremiera Pawlaka postąpiły dokładnie na odwrót. Jak donosi „Rzeczpospolita”, wynik negocjacji z Gazpromem jest następujący:
- kontrakt jamalski został przedłużony do 2037 r. (obecny wygasał w 2022 r.);
- dostawy zostaną zwiększone o 2,5 – 3 mld m3 rocznie;
- ze spółki EuRoPol Gaz zarządzającej polskim odcinkiem gazociągu zostanie wyeliminowany Gas Trading Aleksandra Gudzowatego. Podział w spółce będzie wynosił 50:50.
Co z tego wynika?
Konsekwencje takiego dealu są następujące:
- przez kolejne 28 lat będziemy uzależnieni od rosyjskiego gazu niczym ćpun od jedynego dilera w okolicy;
- rosyjski diler będzie szprycował nas swoim towarem po gardło, po dziurki w nosie, by przypadkiem Polaczkom nie strzeliło do głowy szukać innego źródła zaopatrzenia;
- w sytuacjach spornych w EuRoPol Gazie głos decydujący, siłą rzeczy, będzie należał do Gazpromu, jako jedynego dostarczyciela surowca, zagwarantowanego długoterminowym kontraktem – stawia to Rosję w naturalnie uprzywilejowanej sytuacji;
- po wybudowaniu Nord Streamu tłoczącego gaz bezpośrednio z Rosji do Niemiec z pominięciem Polski, Rosjanie będą mogli szantażować nas do woli przykręceniem kurka, wymuszając rozmaite ustępstwa;
- rura na dnie Bałtyku spłyci tor wodny do portu w Świnoujściu do głębokości uniemożliwiającej ruch gazowców typu Q-Flex;
- zwiększenie dostaw na zasadzie „bierz lub płać” z zakazem reeksportu nadwyżek, postawi pod znakiem zapytania opłacalność inwestycji w gazoport.
Krótko mówiąc, jesteśmy udupieni.
Znaki zapytania.
Jakby tego było mało, możliwe, że sytuacja jest jeszcze gorsza, niż wynika z medialnych doniesień, albowiem wciąż nie wiadomo:
- ile będziemy płacić Gazpromowi;
- ile Gazprom będzie płacić nam z tytułu tranzytu „błękitnego paliwa” przez piękny Kraj Priwislański i czy będziemy mieli jakiekolwiek narzędzia do egzekwowania opłat w razie problemów.
Wiadomo jedno – PGNiG milczy jak zaklęte. Oświadczenie na stronie przedsiębiorstwa (link poniżej) to śmiech na sali.
Filia "Państwa – Gazprom".
Pozostaje zastanowić się, jak wiele (albo – jak mało) dzieli Polskę od przekształcenia się w energetyczno – polityczną filię "Państwa – Gazprom," jak niekiedy określa się współczesną Rosję. Chociaż, może lepiej nie. Wnioski mogą być koszmarne.
Gadający Grzyb
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
Linki:
www.niepoprawni.pl/blog/287/czy-dokarmimy-rosje
www.niepoprawni.pl/blog/287/dokarmimy-rosje
"Rzepa":
www.rp.pl/artykul/67299,385348_Gazowe_dylematy_rzadu.html
www.rp.pl/artykul/385347_Dodatkowy_gaz_z_Rosji_poplynie_jeszcze_w_tym_roku.html
Oświadczenie PGNiG:
www.pgnig.pl
wtorek, 27 października 2009
Obywatelu - uwiedź się sam!
Postanowiłem, że nie czekając na „Tomka” sam się uwiodę, a następnie zdemaskuję.
Mnożące się ostatnimi czasy medialne demaskacje bezeceństw wyprawianych przez Adonisa z CBA – niejakiego agenta „Tomka”, podziałały na mnie inspirująco. Odwołały się do mojej obywatelskiej duszy. Toteż niniejszym, w czynie społecznym postanawiam, iż nie czekając na „Gazetę Wyborczą”, TVN, tudzież bez tęsknego wypatrywania oczu za uwodzicielskim agentem, czym prędzej sam się uwiodę, a następnie zdemaskuję.
Na początek zaimponuję sam sobie kartą bankomatową z dziennym limitem wypłat do tysiąca złotych. Następnie przewiozę się po mieście ekskluzywną bryką marki Opel Astra. Gdy już będę należycie pod własnym wrażeniem, zaproszę się do chińskiej knajpy na sajgonki. Kiedy ten powiew dalekowschodniej egzotyki wystarczająco zawróci mi w głowie, kupię sobie przednie, półsłodkie wino typu Kadarka i trzy browary na dokładkę. Spożyję te wyszukane trunki we własnym towarzystwie, robiąc do lustra słodkie oczy. Następnie zacznę prawić sobie komplementy ze szczególnym uwzględnieniem szlachetnie szpakowaciejących z dna na dzień włosów na brodzie i fryzury przystrzyżonej na gustownego „jeża”. Będę mówił do siebie „misiaczku”. Pogłaskam się po zarośniętym policzku. Taktownie pominę wątek zepsutych zębów.
Kolejnym etapem samouwiedzenia będzie zakup w osiedlowym blaszaku nieśmiertelnego zestawu kosmetyków (dezodorant plus woda po goleniu) marki „Bond”, tak by już z daleka było mnie czuć agentem. Wreszcie, gdy poczucie samouwielbienia osiągnie apogeum, złożę sobie korupcyjną propozycję, polegającą na wypłacie z bankomatu całego dziennego limitu, który podstępnie ukryję w bieliźniarce, narażając tym samym obieg finansowy naszej gospodarki na poważne perturbacje związane z możliwymi zaburzeniami płynności.
Następnie odpalę kamerę wideo przed którą zaleję się łzami i smarkając w sponiewieraną chusteczkę higieniczną, wyznam wszystkie swe podłości. Rzucę się na kolana, zaklinając Czuchnowskiego, tudzież Sekielskiego z Morozowskim, by darowali mnie zdrowiem. Materiał roześlę do TVN-u i „Gazety Wyborczej” z komentarzem, że to wszystko wina faszystowskiego PiSu, Kamińskiego i CBA. Zadam rozdzierające serce pytanie, czy Polskę stać na utrzymywanie takiego zwyrodnialca. Pozostanie tylko czekać na reporterów, wywiady i wizyty w zakładach pracy w charakterze ofiary kaczystowskich siepaczy. Niech mnie zobaczą.
Jednakowoż, nie omieszkam z całą siłą i godnością osobistą podkreślić, iż uwiedzenie nie zostało między mną a mną skonsumowane, gdyż w kluczowym momencie powaliły mnie wyrzuty sumienia, których efektem jest niniejsza ekspiacja.
Gadający Grzyb
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
Etykiety:
Agent Tomek,
Gazeta Wyborcza,
kaczyzm,
Kraj,
Mariusz Kamiński,
PiS,
tvn
czwartek, 22 października 2009
Waleczny Chlebowski na przewodniczącego!
"Na 90 procent, Rysiu, że załatwimy. Tam walczę, nie jest łatwo, tak ci powiem."
Moim zdaniem, na czele komisji śledczej ds. afery hazardowej powinien stanąć Waleczny Zbigniew Chlebowski.
Oto 10 powodów:
1) Zna realia, osoby, czuwał nad cyklem legislacyjnym – słowem, facet „jest w temacie”.
2) Bardzo fotogenicznie się poci, co zaowocuje skokiem w sondażach (bo taki ludzki…); napudrowany od rana do nocy Tusk nie potrafił tego docenić.
3) Wnikliwie przesłucha Mariusza Kamińskiego na okoliczność jego wszystkich ciemnych sprawek.
4) Obnaży mechanizmy i kulisy politycznej prowokacji wymierzonej w Partię i Rząd.
5) Odpytywanie Grzecha, Mira i Zdzicha, z którymi Waleczny Chlebowski jest na „ty”, gwarantuje familiarną atmosferę – pozbawioną języka nienawiści, podpalania stosów itp. Okaże się, iż nie tylko przysłowiowe Ryśki to fajne chłopaki, co rozszerzy zasób porzekadeł ludowych.
6) Logistyka: gdyby któryś ze świadków nie mógł dotrzeć na przesłuchanie z powodu braku benzyny, tudzież nagłego zgonu, Waleczny Zbigniew niczym zoomie precyzyjnie zlokalizuje najbliższy CPN, względnie cmentarz.
7) Dobre biznesowe kontakty kandydata zapewnią wpłaty na funkcjonowanie komisji z korzyścią dla borykającego się z kryzysem budżetu państwa.
8) Powyższe kontakty umożliwią ustawienie w sali sejmowej automatów do gier, co znużonym monotonią procedowania posłom i obserwatorom zapewni chwilę wytchnienia i potencjalnie korzystnej rozrywki.
9) Słynący z solidności Waleczny Chlebowski jest gwarantem, że cele komisji zostaną, wbrew wszelkim przeciwnościom, spełnione przynajmniej w 90 procentach („Na 90 procent, Rysiu, że załatwimy. Tam walczę, nie jest łatwo, tak ci powiem.”).
I wreszcie, powód najważniejszy:
10) Waleczny Chlebowski z całą pewnością nie jest jednoręki, co automatycznie wyklucza wszelkie podejrzenia o stronniczość.
Gadający Grzyb
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
Etykiety:
afera hazardowa,
jednoręki bandyta,
komisja śledcza,
Kraj,
Zbigniew Chlebowski
środa, 21 października 2009
Davies - manipulator.
Norman Davies opisuje w „Guardianie” PiS tak, jakby mieszkał w Polsce tydzień, nie wychylając nosa z ulicy Czerskiej.
O dobrej Platformie i złym PiSie.
Profesor Norman Davies raczył na łamach lewackiego dziennika „The Guardian” podzielić się refleksją dotyczącą polskiej sceny politycznej. Otóż, wg Pana Profesora, Platforma jest ogólnie ok., tylko że ta wredna PiSowska opozycja blokuje jej cenne inicjatywy, m.in. używając do tego niecnego celu instytucji prezydenckiego veta. Jest to wstrząsająca wypowiedź, zważywszy, iż pada spod pióra człowieka ukształtowanego w najstarszej z istniejących demokracji świata. Tymczasem, w przytaczanym artykule, spod dobrotliwej maski demokraty niespodziewanie wyłazi gęba lewackiego totalniaka, dopuszczającego zapewne co najwyżej istnienie koncesjonowanej, „konstruktywnej” opozycji.
Profesor Davies ostrzega.
Generalnie, artykuł Daviesa (pisany na szczęście na tyle prostą angielszczyzną, że niżej podpisany był w stanie go zrozumieć) stanowi pisane z pozycji eksperta do spraw polskiej polityki ostrzeżenie dla lidera Torysów, Davida Camerona przed aliansem w Parlamencie Europejskim z partiami prawicowymi z krajów postsowieckich, bowiem partie te (wg autora) nie mają nic wspólnego z angielskim konserwatyzmem „od Burke’a do Margaret Thatcher”. Światły Profesor ostrzega ciemnego Camerona w szczególności przed Prawem i Sprawiedliwością, która to partia ma ponoć przyprawiać o ból głowy każdego analityka, jej program zaś stanowi mieszaninę wątków nacjonalistycznych i socjalistycznych. Autor uprzejmie nie dopowiada, co z takiego „wymieszania” może się urodzić, ale dla lewicowych czytelników „Guardiana” na pewno jest jasne jak słońce, że PiS to taka współczesna mutacja narodowego socjalizmu…
PiS wg Daviesa.
Pozostałe zarzuty Daviesa są równie absurdalne i podane w tak prymitywny sposób, że w Polsce miałyby chyba problem z ukazaniem się nawet w „Wyborczej”. Są to ataki sformułowane na poziomie Niesiołowskiego. Tak więc, brytyjski czytelnik dowiaduje się, (między innymi), iż:
- PiS wszędzie widzi diabelski pakt między liberałami, postkomunistami i wielkim biznesem;
- Kaczyńscy karierę zrobili dzięki Wałęsie, który wszakże szybko ich wywalił, gdyż „sprawiali kłopoty”;
- mściwi bliźniacy w odpowiedzi spalili publicznie jego kukłę i zaczęli rozpowiadać, iż jest komunistycznym agentem;
- bliźniacy Kaczyńscy prowadzą ze społeczeństwem grę w złego (Jarosław) i dobrego (Lech) glinę (w domyśle – nie daj się na to nabrać, Cameronie);
- obiecywali przed wyborami 2005 r. koalicję z PO, zaś po wyborach stworzyli własny rząd przy pomocy ultrakatolickiego Radia Maryja (czytaj - są wiarołomnymi krętaczami);
- na koniec rządów uknuli łapówkarską intrygę wobec własnego wicepremiera i wysłali zbrojną ekipę, by go aresztować (!). (…they tried to plant a bribe on their own deputy prime minister and sent in the equivalent of the armed anti-terror squad to arrest him.)
Davies – salonowy hunwejbin.
Całość tych nieprawdopodobnych idiotyzmów opatrzona jest tytułem – memento: „Watch your step, Dave” (w domyśle – uważaj, Dave, gdyż Kaczyńscy to oszuści z inklinacjami do narodowego socjalizmu i, generalnie, same z nimi kłopoty). W tzw. „zajawce” natomiast, pojawia się sugestia, iż doradcy powinni Cameronowi szepnąć słówko o jego polskich partnerach w Europie…
Nie zdziwiłbym się, gdyby podobne brednie wypisywał gość, który spędził w Polsce tydzień, nie wychylając nosa poza Czerską. Ale Davies – wiadomo. Jego tekst jest smutnym świadectwem niezmierzonych pokładów złej woli i politycznego zacietrzewienia, które każą, było nie było, szacownemu profesorowi, rzucać się z piórem w kocioł politycznej batalii w charakterze hunwejbina jednej ze stron, nie cofając się przed przeinaczaniem faktów, tendencyjnymi interpretacjami i całą resztą podręcznego zestawu manipulatora. W dodatku demoniczny portret PiSu odmalowany jest tak bez finezji, taką grubą krechą, że przemienia się w mimowolną karykaturę.
Kończąc, odpowiem panu profesorowi w jego stylu: Watch your step, Norman, bo źle się bawisz – przede wszystkim ze szkodą dla własnej wiarygodności.
Gadający Grzyb
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
P.S. Dzięki dla Huna, za wytropienie artykułu Daviesa.
www.niepoprawni.pl/content/norman-davies-objawia-angolom
www.guardian.co.uk/commentisfree/2009/oct/12/david-cameron-polish-eu-partners
Etykiety:
David Cameron,
Kaczyńscy,
Norman Davies,
Parlament Europejski,
PiS,
Platforma,
polityka,
Polska,
Świat,
The Guardian
sobota, 17 października 2009
Okólnik Krzysztofa Bondaryka do sojuszniczych mediów i dziennikarzy.
Ściśle tajne!
W trosce o spójność światopoglądową prezentowanej szerokim masom rzeczywistości medialnej, w kwestii tzw. afery podsłuchowej i udostępnienia materiałów operacyjnych (stenogramów) na potrzeby osobnego postępowania, zaleca się przyjęcie następującej linii:
1) Podkreślać legalność przekazania materiałów, bagatelizując zarazem ciężar sprawy. Dawać do zrozumienia, iż mamy do czynienia z próbą awanturniczego, politycznego rozegrania sytuacji.
2) W miarę możności powstrzymywać się od używania słów i sformułowań typu: „afera”, „afera podsłuchowa”, „inwigilacja”, „zamach na tajemnicę dziennikarską”. W ostateczności, przywoływać je w kontekście ironicznym.
3) Należy podkreślać troskę ABW o stabilność polityczną i spokój społeczny, czemu miało służyć objecie opieką organów państwa niektórych nieodpowiedzialnych dziennikarzy.
4) Dyskretnie zasiewać wątpliwości co do poczytalności Sumlińskiego Wojciecha; możliwie często podkreślać zarzuty dotyczące związków rzeczonego dziennikarza z tzw. komisją weryfikacyjną d.s. WSI, oferowaniem pozytywnej weryfikacji za łapówkę i Macierewiczem Antonim, co jest widomym dowodem na wysługiwanie się destrukcyjnej opcji politycznej.
5) Warto wspominać mimochodem, iż Sumliński Wojciech pracował nad kolejną jątrzącą i nieodpowiedzialną książką o śmierci ks. Popiełuszki Jerzego. Znając związki i sympatie rzeczonego dziennikarza, konfiskata materiałów w trakcie ubiegłorocznego prewencyjnego przeszukania była ze wszech miar uzasadniona i miała na celu zapobieżenie niepokojom społecznym.
6) Co do niejakiego Gmyza Cezarego - podkreślać miejsce jego obecnego zatrudnienia w, jak słusznie zauważył kolega Czuma, PiSowskim „Völkischer Beobachter”, znanym szerzej jako „Rzeczpospolita”, co dyskwalifikuje go jako wiarygodnego i rzetelnego dziennikarza.
7) W kwestii Rymanowskiego Bogdana, mimo iż jego miejscem pracy pozostaje wielokrotnie sprawdzona, sojusznicza stacja telewizyjna (TVN 24), nie należy zapominać o jego niefortunnej młodzieńczej przynależności do wywrotowego ugrupowania, znanego pod nazwą „Federacja Młodzieży Walczącej”, tudzież podejrzanej drodze zawodowej w takich reakcyjnych mediach, jak „Radio Plus” czy telewizja „Puls”.
W związku z tym, prosi się o naświetlanie sylwetki Rymanowskiego Bogdana pod naszkicowanym powyżej kątem, w celu wywołania u masowego odbiorcy przeświadczenia, iż podobne, potencjalnie wichrzycielskie jednostki winny pozostawać pod stałym nadzorem odpowiednich organów, powołanych do ochrony konstytucyjnego porządku Państwa.
8) Należy podkreślać zasadniczą różnicę między płynącymi z poczucia odpowiedzialności działaniami przedsięwziętymi przez ABW, a destrukcyjnymi, obliczonymi na rozpętanie politycznej wojny (i w dalszej perspektywie – zamach stanu) niedawnymi poczynaniami CBA.
9) Zwraca się uwagę na priorytet poruszanych tu kwestii w kontekście ponawianych ostatnio prób poderwania wiarygodności Partii i Rządu i dążenia przez wiadome, odwetowe kręgi do destabilizacji sytuacji wewnętrznej w kraju. Podkreślam pilność sprawy, albowiem w mediach mnożą się rozbieżne interpretacje, mogące mieć wpływ na narastanie poczucia dysonansu poznawczego wśród szerokich mas obywateli.
Niniejszy okólnik rozesłać odpowiednimi kanałami do szefów zaprzyjaźnionych redakcji, celem natychmiastowego wdrożenia.
Podpisano
Sekretarz Stanu
ppłk Krzysztof Bondaryk
Szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego
Gadający Grzyb
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
www.rp.pl/artykul/2,378815_Dziennikarze_podsluchiwani_przez_ABW.html
www.rp.pl/artykul/2,379102_Dziennikarze_nadal_podsluchiwani_przez_ABW_.html
piątek, 16 października 2009
Załamywanie rąk nad Klausem.
Pełna kompleksów, proszalno – przebłagalna postawa wobec Brukseli nie jest wyłączną domeną elit nadwiślańskich.
Jakiś diabeł podkusił mnie, by w poniedziałek zajrzeć do „Wyborczej”. (12.10.2009) A tam, proszę Pań i Panów, w dziale zagranicznym objawił się na gościnnych występach pewien Czech mowny, Lubosz Palata, z tekstem pod wszystko mówiącym tytułem: „Vaclav Klaus – prezydent, którego się wstydzę” (link poniżej)
Aby podkreślić rozmiary wstydu, który Czesi powinni odczuwać z powodu prezydentury Klausa, ostatnie słowa tytułu zostały w wersji drukowanej wybite czerwoną czcionką.
Wstyd i euro – przeprosiny.
Generalnie, tekst sprowadza się do narzekań, że Klaus zwleka z podpisaniem tzw. „Traktatu lizbońskiego” i żąda dodatkowego protokołu do osławionej Karty Praw Podstawowych, który uniemożliwiłby potomkom Niemców Sudeckich zgłaszanie roszczeń do pozostawionych majątków. Wedle autora, sytuuje to Klausa między komunistami i „skrajnymi” nacjonalistami w typie Le Pena oraz, jakże by inaczej – „dyskredytuje całą Republikę Czeską”. Tekst zwieńczony jest tyleż kuriozalną, co żałośnie płaczliwą puentą:
„(…) Jednak Czesi muszą to jeszcze wyjaśnić Europie. I powiedzieć otwarcie:(wytłuszczenie moje – G.G.)
Vaclav Klaus to szaleniec, ale jest czeskim prezydentem. Dajcie mu to, czego chce, i niech podpisze traktat lizboński, tak będzie najłatwiej i najszybciej. My zaś obiecujemy wam, że słyszycie o Klausie po raz ostatni.”
I jeszcze to:
„Ja, w imieniu normalnych Czechów, niniejszym przepraszam Unię. Wstydzę się, że Vaclav Klaus jest naszym prezydentem. Proszę, wybaczcie nam to. Więcej już tego nie zrobimy.”(wytł. j.w.)
ŻENADA.
Klaus vs ziomkostwa.
A co z groźbą niemieckich roszczeń? Lubosz Palata uważa, iż nie ma problemu, ponieważ już Gerhard Schroeder zapewnił, iż
„nigdy nie poprze majątkowych roszczeń wygnańców. Kanclerz Angela Merkel, pierwsza szefowa niemieckiego rządu, trochę mówiąca po czesku, potwierdziła to.”
No proszę. Jakby co, wystarczy przypomnieć, że „mówiąca trochę po czesku” Angela Merkel potwierdziła to, co mówił Schroeder i ziomkostwa ze swymi roszczeniami zmyją się jak niepyszne. A ten głupi, ograniczony Klaus na to nie wpadł. Co za tępak, jak rany…
Problem w tym, panie Palata, że w przeciwieństwie do wysiedleń Niemców z polskich Ziem Zachodnich, dekrety Benesza nie mają podstawy w poczdamskich ustaleniach i były samowolnym podczepieniem się pod decyzję wielkich mocarstw. Czesi mają się czego obawiać. Co z tego, że dotychczasowe pozwy, jak Pan pisze, były oddalane. Któryś w końcu może nie zostać oddalony – i takiemu precedensowi należy postawić prawną tamę.
Tak, a propos – czy podobne, usypiające tony w kwestii, mówiąc hasłowo, „steinbachopodobnej”, nie odzywają się również w naszej publicystyce?
Euro – kompleksy.
Omawiany tu artykuł, którym pozwalam sobie zaprzątać uwagę Czytelników , jest wymownym świadectwem, iż pełna kompleksów, proszalno – przebłagalna postawa wobec Brukseli, tudzież jej euro-władców, nie jest wyłączną domeną elit nadwiślańskich i całkiem nieźle ma się również nad Wełtawą.
Nawet retoryka jakby podobna. Skąd my znamy te frazy o „deprecjonowaniu”( u nas pisano o „stawianiu Polski poza głównym nurtem Europy”, „kompromitacji”, „hamulcowym integracji”) itd. Zapytam pół żartem: czy oni aby nie przechodzą jakichś ponadnarodowych kursów euro-retoryki?
Zwróćmy uwagę na to charakterystyczne latanie ze skargą do obcych mediów na przywódców usiłujących realizować niezbędne minimum narodowego interesu. Czy „Lizbona” umniejsza pozycję państw narodowych względem Brukseli? Umniejsza. Czy pogarsza sytuację mniejszych krajów względem większych? Pogarsza.
Jak zatem reagują gorliwi neo–brukselczycy na działania polityków usiłujących coś dla swoich krajów uratować? Ano, orzekają, iż podobne działania są niedopuszczalne i wielce „nacjonalistyczne”. Po czym przystępują do organizacji medialnego, mówiąc językiem sportowym, „pressingu”. W ramach rzeczonego „pressingu” obsmarowują tzw. „eurosceptyków” za granicą – albo własnym piórem, jak pan Palata, albo podsuwając odpowiednie tematy kolegom, orzącym w bratnich mediodajniach na podobnym ideowo – politycznym odcinku. Tak było u nas za czasów „kaczyzmu”, tak jest obecnie w Czechach.
Skarżypyty.
Kogo przeprasza Lubosz Palata?
Warto zadać sobie pytanie, kogo tak naprawdę przeprasza Lubosz Palata. Oczywiście, pan Palata przepraszając Unię nie ma na myśli obywateli poszczególnych krajów, których nawet nie zapytano o zdanie, a jeśli nieopatrznie zapytano, jak Irlandczyków, to po udzieleniu niezadowalającej odpowiedzi, kazano im zdawać egzamin jeszcze raz, w terminie poprawkowym. Pan Palata swe żarliwe przeprosiny kieruje ku podobnym sobie eliciarzom, aspirującym do bytowania w okolicach euro – parnasu. Przede wszystkim zaś są to przebłagalne modły skierowane do samego zbiorowego Złotego Cielca usadowionego na brukselskim Olimpie.
Tak postępuje zakompleksiony gówniarz pragnący wkupić się do fajnej paczki. Tak postępuje prowincjonalny snob, chcący bywać na właściwych salonach.
Euro – ciotunie, czyli Telimeny w Soplicowie.
Biadanie przeróżnych etatowych europejczyków nad Vaclavem Klausem, przypomina załamywanie rąk nobliwych ciotek nad czarną owcą w rodzinie. Wszyscy należycie poprawni, przepojeni duchem euro-akceptacji, a ten jeden się wyłamuje. Wyrodek.
Skąd się bierze to jątrzące, prowincjonalne poczucie niższości, każące raz za razem na nowo udowadniać swe właściwe poglądy i obsztorcowywać na zewnątrz kraju własnych przywódców? Chyba wiem. Bierze się ze wzgardy do własnych krajów i narodów. Euro – ciotunia wie, co jest modne „w świecie” i z trawiącym zęby kwasem konstatuje, iż jej domostwo (o domownikach nie wspominając) nie ma nawet dziesiątej części tego światowego sznytu. Cierpi, niczym Telimena w Soplicowie. Luboszowi Palacie dedykuję „Pana Tadeusza”. Może wtedy odkryje jaką okrywa się śmiesznością, wchodząc w rolę Telimeny i usiłując ustawić prezydenta Klausa w roli strofowanej, „parafiańskiej” Zosi.
Straszne euro – ciotunie wiszą nad poddanymi ich uzurpatorskiej pieczy postaciami życia publicznego i dyrygują: w lewo, jeszcze bardziej, w lewo mówię, no gdzie leziesz sieroto, buzia w ciup, podpisz to, tak – właśnie teraz, baranie…
Doprawdy, nie wiem, co byśmy, biedne sierotki, bez tych ciotuń poczęli…
Aby do referendum.
W grudniu zeszłego roku, gdy do Vaclava Klausa przybyła delegacja euro-saloniarzy z impertynencką połajanką, pisałem:
„Vaclav Klaus jest jednym z nielicznych współczesnych polityków autentycznych - tzn. z kręgosłupem prawdziwych poglądów, a także wizją czeskiej i europejskiej racji stanu. Na tle ugrzecznionych „poprawnościowych” polityków karmiących nas od świtu do zmierzchu drętwą euro – gadką, wyrasta na prawdziwego męża stanu o formacie intelektualnym i horyzontach niedostępnych dla stada zaludniającego brukselskie i strasburskie korytarze, gdzie mdłe banały i pseudodemokratyczne slogany urosły do rangi prawd objawionych konstytuujących obowiązujący kanon myślenia.”
www.niepoprawni.pl/blog/287/klaus-vs-eurosalonia...
Opinię tę potwierdzam w całej rozciągłości. Mam nadzieję, że czeski prezydent, wyszukując coraz to nowe preteksty do niepodpisywania „Lizbony”, czyni to w cichym sojuszu z Davidem Cameronem, który deklaruje, że po wygranych wyborach rozpisze referendum w Wlk. Brytanii.
Oby tak się stało.
Gadający Grzyb
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
P.S. 1
„Wyborcza” straszy Klausem:
wyborcza.pl/1,76842,7132435,Vaclav_Klaus___prezydent__ktorego_sie_wstydze.html
wyborcza.pl/1,76842,7129878,Vaclav_Klaus_straszy_Niemcami.html
P.S. 2
Moje teksty zatrącające o podobną tematykę:
www.niepoprawni.pl/blog/287/klaus-vs-eurosaloniarze
www.niepoprawni.pl/blog/287/jeszcze-o-awanturze-na-hradczanach
www.niepoprawni.pl/blog/287/lwy-salonowe-czyli-o-eurofetyszyzmie-slow-kilka
Etykiety:
Czechy,
elity,
Gazeta Wyborcza,
mediodajnie,
polityka,
Świat,
traktat lizboński,
Unia Europejska,
Vaclav Klaus
poniedziałek, 12 października 2009
Bogowie demokracji.
Antykaczyzm bierze się z przeświadczenia, że dobro Polski jest tożsame z dobrem jej postokrągłostołowych elit.
„Rzeczpospolita” uznała w zeszłym tygodniu za stosowne udzielić głosu (pozostaje dla mnie zagadką, po co) Waldemarowi Kuczyńskiemu, która to postać od dłuższego czasu pełni zaszczytną funkcję Stefana Niesiołowskiego polskiej publicystyki.
Generalnie, pan W.K. nie pisze nic nowego: jego tekst to standardowa porcja drwin i histerycznych wrzasków wymierzonych w Kaczyńskiego, CBA, „tropicieli układu” (który to „układ”, oczywiście, nie istnieje – są tylko pojedyncze przypadki korupcji) itd. Całość zaś podporządkowana jest tezie, że CBA to taka partyjna spec - służba Kaczyńskich, którą należy rozwiązać, względnie poddać „detoksykacji”. A że CBA zostało powołane również dzięki głosom Platformy? O tym Waldemar Kuczyński w swym tekście nie wspomina.
Zresztą, kto ciekaw, niech czyta (link pod tekstem), ja przyznam się, nie mam siły odkłamywać tego paranoidalnego rozumowania, zdanie po zdaniu.
Zaciekawiło mnie co innego. Pewien charakterystyczny rys mentalny, wspólny całej ponadpartyjnej formacji piewców i utrwalaczy III RP. Postaram się zatem, mówiąc górnolotnie, wniknąć nieco w stan dusz i umysłów rzeczonego środowiska, posiłkując się przykładem tyleż prominentnego niegdyś, co reprezentatywnego przedstawiciela. Wystarczy zajrzeć do bloga tego pana. Materiału poglądowego pod dostatkiem. kuczyn.com/category/uncategorized/
Antykaczyzm uber alles.
Dla osób pokroju Kuczyńskiego celem nadrzędnym jest pogrążenie PiSu i braci Kaczyńskich. Cel ten szlachetny uświęca wszelkie przedsięwzięte środki. Ważniejszy jest od dobra Polski (doktorno.boo.pl/content/waldemar-kuczynski-zycze-polsce-jak-najgorzej). Wedle tego myślenia, czołowi politycy, pełniący rolę chłopców na posyłki różnych szemranych grup interesu są mniejszym złem i zagrożeniem, niż Kaczyńscy. Niech już będzie ta korupcja, skoro inaczej się nie da, byle PiS nie wrócił nigdy do władzy, bo wtedy niechybnie zaprowadzi jakąś krwawą dyktaturę („Kaczyzm”) i obali demokrację. To, że systemowo skorumpowana demokracja jest fasadową fikcją, w której ustawy pisze się pod zapotrzebowanie trefnych „biznesmenów”, antykaczysty Kuczyńskiego jakoś nie razi. Przeciwnie – ujawnianie faktów typu aferalnego jest wielce szkodliwe, działać może bowiem na korzyść PiSu.
Zatem, wedle naszkicowanej powyżej logiki, również instytucja wywlekająca kompromitujące dane na światło dzienne musi być, naturalną koleją, „partyjna” i „kaczystowska”. Należy ją zatem zburzyć i zaorać, ew. jak łaskawie postuluje W.K., „poddać detoksykacji”. Czym miałaby być owa „detoksykacja”? Ano, zneutralizowaniem CBA jako struktury zdolnej do jakichkolwiek niemiłych z punktu widzenia władzy i jej utrwalaczy działań. Funkcjonariuszom CBA należy zakodować w głowach nadrzędny, świecki dogmat III RP: żadnego „układu” nie ma! Rozumiecie, panowie kaczyści z CBA?! Nie ma i być nie może!
Dlaczego „układu” być nie może? Otóż dlatego, że gdyby przyjąć, iż jest, to znaczyłoby, że do jego powstania walnie przyczyniliśmy się my – szlachetni rycerze Okrągłego Stołu. Jasna sprawa, że w ten sposób mogą myśleć tylko oszołomy, mali zawistnicy i nienawistni opluwacze (albo też nienawistni zawistnicy i mali opluwacze). Tacy, którzy gotowi są budzić luminarzy III RP o piątej nad ranem.
Dobro elit - dobrem Polski.
I tu docieramy po mału do sedna; do samego jądra dusznych urazów pana W.K.
Odnoszę bowiem wrażenie, iż Waldemar Kuczyński jest w swej antykaczystowskiej histerii i impregnacji na fakty najzupełniej szczery, nie kieruje nim jakaś dalekosiężna polityczna kalkulacja. Skąd się zatem bierze to ślepe zacietrzewienie? Moim zdaniem, bierze się ono z głębokiego, wewnętrznego przeświadczenia, że dobro Polski jest tożsame z dobrem jej postokrągłostołowych elit. Zatem, każdy kto na te elity i ich uprzywilejowaną (czy to polityczną, czy biznesową, czy też opiniotwórczą) pozycję dokonuje zamachu, lub usiłuje ją choćby nieco podważyć, siłą rzeczy musi kierować się nienawiścią, chęcią obalenia demokracji, pałać żądzą dokonania zamachu stanu, tudzież rozniecania stosów.
Właśnie to głębokie przeświadczenie, oscylujące na granicy histerycznego szaleństwa, każe panu W.K. pisać to, co pisze. Ilekroć poczuje zagrożenie dla postokrągłostołowego porządku, utożsamianego przezeń z demokracją, w jego głowie rozbrzmiewają bojowe surmy i stary weteran rusza do boju o ocalenie Ojczyzny, którą dla niego jest ów porządek właśnie. Bojowa furia zaś rośnie wprost proporcjonalnie do ilości ujawnianych faktów świadczących, iż miast demokracji mamy kartoflaną republikę ze starannie podzielonymi strefami wpływów.
Nie chodzi o Kaczyńskich.
I wcale nie o Kaczyńskich tu chodzi. Chodzi o zdeptanie każdego, kto ośmieli się podnieść rękę na porządek, który ma panować w Warszawie i jej rozpostartych między Odrą a Bugiem okolicach. Gdyby miast Jarosława czy Lecha Kaczyńskiego objawił się pan Piegłasiewicz z Psiej Wólki, zostałby potraktowany w podobny sposób. Uzurpator wkraczający w rewiry zastrzeżone dla innych. Lepszych.
„Kaczyzm” pełni rolę figury retorycznej, stygmatu, który ma napiętnować każdego, kto wystąpi przeciw ustrojowi zadekretowanemu z grubsza przy Okrągłym Stole (i magdalenkopodobnych okolicach) . To, co ustalono, nazwano demokracją. A każda piegłasiewiczowska ręka podniesiona na ów ustrój, trawestując klasyków (że tak ożenię Sienkiewicza z Cyrankiewiczem), zostanie odcięta. No bo co, nagle jakiś motłoch wymyśli sobie innych władców, niż ci namaszczeni i my, Parnasiarze, mamy przystępować do całowania piegłasiewiczowskiej ręki?!
Zerknijcie na prezydencki licznik na stronie W. Kuczyńskiego, a zobaczycie, że nie przesadzam. Prezydenturę Lecha Kaczyńskiego zdaje się on traktować w kategoriach osobistej zniewagi, policzka wymierzonego zarówno jemu, jak i podobnym mu bogom demokracji.
Bogowie demokracji.
Bogowie demokracji każdy zamach na ich osobistą pozycję kwalifikują jako zamach na demokrację jako taką. Bogowie ci współtworzą Panteon, w którym są bóstwa mniejsze i większe, wreszcie, półbogowie oddelegowywani do medialnych filipik, gdy zajdzie taka potrzeba.
Formacja duchowo - intelektualna, której przykładem jest opisywany tu Waldemar Kuczyński, uważa siebie za zbiorową personifikację demokracji, stąpającą po niegodnym, nadwiślańskim łez padole. A zatem, każda próba podważenia ich pozycji musi równać się godzeniu w demokratyczne imponderabilia.
Miłosierni bogowie demokracji, którzy litościwie oświecają czarne serca tubylczego bydła kagankiem swych szlachetnych dusz i umysłów nie wymagają wiele w zamian za swe poświęcenie. Tylko podporządkowania się ich światłym zaleceniom i naukom po rozsądnej dyskusji. Są wszak Parnasiarzami na dobrowolnym, „siłaczkowym” zesłaniu; są tymi, którzy mogliby w Paryżach i Brukselach tego świata oddawać się intelektualno - postępowym wstrząsom dusz w gronie im podobnych, a mimo to bytują z własnej woli między lechickimi śmiertelnikami.
I co ich za to spotyka? Czarna niewdzięczność. Bydło wyje. Zewsząd wypełzają chronicznie niezadowolone watahy. Plują w prometejskie twarze.
Patrząc pod tym kątem, każdy by się wkurwił.
Gadający Grzyb
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
PS 1. Tekst W.K. w „Rzepie”:
www.rp.pl/artykul/373904_Kuczynski__CBA____urzad_z_partyjna__tozsamoscia.html
Strona W.K.:
kuczyn.com/witam/
PS 2. Postać Waldemara Kuczyńskiego była przez blogerów opisywana wszechstronnie i wielokrotnie. Oto niektóre notki o W.K na „Niepoprawnych”:
www.niepoprawni.pl/blog/212/waldemar-kuczynski-powtarza-tezy-propagandowe-komunistow-z-poczatku-lat-80-tych
niepoprawni.pl/blog/376/przypadki-waldemara-kuczynskiego
www.niepoprawni.pl/blog/212/waldemar-kuczynski-historia-szalenstwa-cdn
niepoprawni.pl/blog/212/waldemar-kuczynski-8211-bezzebny-brytan-adama-michnika-czy-malo-pojetny-uczen-aleksandra-du
I u Dr No:
doktorno.boo.pl/content/waldemar-kuczynski-zycze-polsce-jak-najgorzej
Etykiety:
afera hazardowa,
antykaczyzm,
CBA,
elity,
III RP,
kaczyzm,
korupcja,
Kraj,
Piegłasiewicz z Psiej Wólki,
Waldemar Kuczyński
sobota, 10 października 2009
Zabawy z Noblem.
Najwyższy czas, by przestać przejmować się tą nagrodą i zacząć ją traktować jako kolejny element lewicowego folkloru.
Trudno na poważnie komentować decyzję odnośnie przyznania Obamie pokojowego Nobla. Przez chwilę miałem ubaw po pachy, potem machnąłem ręką, traktując całą hecę, jako kolejny objaw pomroczności jasnej trapiącej Norweski Komitet Noblowski.
Dziś wesołość cokolwiek mi przeszła - przynajmniej na tyle, bym mógł podzielić się kilkoma spostrzeżeniami co do upadku tej niegdyś prestiżowej nagrody.
1) Nagroda branżowa.
Pokojowy (ale też i literacki) Nobel od wielu lat degradował się do poziomu „branżowego”, wewnątrzlewicowego wyróżnienia, którym skandynawscy lewacy obdarowują lewaków z innych zakątków globu. Po hodowczyni drzew (kto dziś pamięta jej nazwisko?), nawiedzonym ekologu – niedoszłym prezydencie (obecnie zbijającym kasę na handlu kwotami CO2 – Al. Gore, 2007) i prezydencie byłym, który pogrążył USA w jednej z najgorszych depresji w dziejach (Carter - 2002), przyszedł czas na postępowego fircyka, którego jedyną zasługą jest to, że dużo i gładko gada w odpowiednim duchu, czym „zmienia klimat dyplomacji”. Krótko mówiąc, jest to nagroda za ogólną postępowość, no i za to, że Obama nie jest białym republikaninem.
2) Narzędzie presji.
Nobel „za nic” dla Obamy jest zarazem sprytnym zabiegiem obliczonym na wywieranie przez światowe lewactwo permanentnej presji na Stany Zjednoczone. Nic bowiem nie doprowadza do szału lewicowych salonów bardziej, niż silna i stanowcza Ameryka, promieniująca na zewnątrz swymi tradycyjnymi wartościami, niczym reaganowskie „lśniące miasto na wzgórzu”. W ich zaczadzonej ideologią nowomowie nazywa się to bowiem „imperializmem”. Dlatego lewactwo po dziś dzień reaguje furią na wspomnienie Ronalda Reagana, który doprowadzając do upadku „imperium zła” przysłużył się pokojowi bardziej niż jakikolwiek polityk XX stulecia. I dlatego, na złość, postanowiono w 1990 r. wyróżnić ostatniego przywódcę obalonego imperium – genseka Michaiła Gorbaczowa. Podobnie, na złość Bushowi, przyznano w 2002 r. nagrodę Carterowi, przez którego wolny świat omal nie przegrał Zimnej Wojny.
W tym sensie zatem, Nobel dla Obamy ma być narzędziem pacyfikującym Amerykę, prewencyjną pułapką wiążącą ręce, ilekroć Umiłowanemu Przywódcy przyszłaby do głowy jakakolwiek wykraczająca poza gadanie reakcja np. w kwestii Rosji, Korei Płn., Bliskiego Wschodu, czy Iranu.
Swoją drogą, ciekawe czy Komitetowi poszła w smak „imperialistyczna” fraza z przemówienia Obamy, że nagrodę traktuje jako potwierdzenie przywódczej roli Ameryki we współczesnym świecie…
3) Nobel dla Kennedyego.
Wreszcie, rozbrojenie. Jeżeli wpływ na decyzję Oslo miała rezygnacja z projektu tarczy antyrakietowej, to nie pojmuję, czemu pokojowego Nobla nie otrzymał Władimir Putin, który od samego początku krzyczał głośno „Niet!” i deklarował swe „rozbrojeniowe” stanowisko w tej materii o wiele bardziej zdecydowanie od meandrującego chwilami (jak zresztą niemal we wszystkim) Obamy.
A bardziej serio: potraktowano Obamę jak uwspółcześnioną wersję J.F. Kennedyego, który tak wiele gadał o rozbrojeniu, że rozzuchwalony tym Chruszczow, słusznie wyczuwając w nim mięczaka, rozmieścił rakiety na Kubie, co omal nie doprowadziło do wybuchu III wojny światowej. Kennedy jest obecnie lewicowym świętym, uwielbianym za rozwiązanie konfliktu, do którego sam doprowadził swą nieudolną, spolegliwą wobec Sowietów polityką.
J.F.K. nie zdążono przyznać Nobla, błąd więc naprawiono, dając nagrodę jego zupgradeowanej, XXI – wiecznej wersji.
A tak, poza tym…
Podsumowując, najwyższy czas, by przestać przejmować się tą nagrodą i zacząć ją traktować jako kolejny element lewicowego folkloru. Komitet Noblowski wygłupił się przecież nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni. Prorokuję, że w przyszłości dostarczy nam jeszcze wielu bezcennych chwil niewymuszonej radości.
Gadający Grzyb
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
Etykiety:
ameryka,
Barrack Obama,
lewica,
pokojowa nagroda Nobla,
Postęp,
Świat,
USA
środa, 7 października 2009
O różnicy między elitami.
Elity niemieckie kierują się interesem narodowym. Elity polskie kierują się interesem własnym.
Tyle się ostatnio działo, że w tej chwili mało kto już pamięta, iż całkiem niedawno, zanim media przeorała sprawa Polańskiego i afera hazardowa, jednym z wiodącym tematów były niemieckie wybory do Bundestagu, które odbyły się 27.09.2009.
Elity niemieckie.
Mediodajnie donosiły o kolejnych drganiach sondażowych słupków, komentatorzy komentowali i snuli prognozy na przyszłość… Tymczasem, z polskiego punktu widzenia, to czy za Odrą rządzić będzie lewica, czy tzw. centroprawica, jest doskonale obojętne, bowiem strategiczne cele państwa niemieckiego są od dłuższego czasu niezmienne. Tamtejsze elity polityczne, przekazują je sobie niczym pałeczkę w sztafecie, niezależnie od rządzącej opcji.
Cele te sprowadzają się do dwóch punktów:
1) Strategiczny sojusz z Rosją przypieczętowany położeniem rury bałtyckiej;
2) Dążenie do podporządkowania sobie Unii Europejskiej i uczynienie z niej poręcznego narzędzia umacniania politycznej hegemonii, szczególnie w odniesieniu do Polski i innych krajów naszego regionu. Służy temu m.in. nacisk na zakończenie procesu ratyfikacyjnego tzw. traktatu lizbońskiego, przy jednoczesnym zagwarantowaniu sobie dowolności w przyjmowaniu unijnych regulacji (vide - przyjęta niedawno ustawa o pierwszeństwie prawa krajowego, w przypadku konfliktu z prawem unijnym).
Powtórzę – cele te są niezmienne, niezależnie od tego, czy rządzi SPD, czy też CDU/CSU w sojuszu z FDP. W tej materii obie frakcje mogą się między sobą różnić co najwyżej rodzajem medialnych grymasów. Dała temu jasno wyraz Angela Merkel, która wbrew naiwnym nadziejom niektórych komentatorów nie zerwała z prorosyjskim kursem G. Schroedera i z pełną determinacją dąży do wybudowania gazociągu bałtyckiego, mając gdzieś zastrzeżenia krajów (zwanych kurtuazyjnie „partnerami”), które inwestycja ta pomija, tudzież ekonomiczną opłacalność projektu, o „solidarności energetycznej” nie wspominając.
Krótko mówiąc, elity niemieckie kierują się długofalowym interesem swojego państwa, niezależnie od partyjnej przynależności, tudzież afiliacji ideowych.
Elity (?) nadwiślańskie.
Tymczasem, nasze, z przeproszeniem, „elity” polityczno – medialne śledziły z wypiekami wewnątrzniemiecki wyścig o władzę, jakby ewentualne przetasowanie na tamtejszej scenie politycznej rzeczywiście coś w sytuacji Polski zmieniało.
Teraz będę złośliwy.
Wybory do Bundestagu zmieniają bowiem wiele, tyle że nie w sytuacji Polski jako takiej, ile w sytuacji wspomnianych wyżej nadwiślańskich pseudoelit. Zmienia się bowiem główny rozdawca dóbr, którymi nasi eliciarze są żywotnie zainteresowani: grantów, wyjazdów zagranicznych, kursokonferencji organizowanych w miłych zakątkach globu, dotacji na przeróżne „europejskie” inicjatywy, apanaży w fundacjach itp. W takiej sytuacji przestaje dziwić pasja z jaką śledzono wyborczy kołowrót za naszą zachodnią granicą. Warto bowiem wiedzieć, kto przez następne kilka lat będzie trzymał kasę i kto będzie dysponentem rozlicznych faworów. Pod czyj gust warto zacząć śpiewać, gdzie antyszambrować, do kogo się umizgiwać i komu się podlizać.
No bo, bądźmy szczerzy, co ambitnemu eliciarzowi ma do zaoferowania taka Polska? Gnicie na prowincjonalnym uniwersytecie, wycieranie sejmowych korytarzy, permanentne poczucie wstydu z powodu swej polskości, ciemnogrodu, antysemityzmu, religianckiej zaściankowości…
Dla naszych „elit” polskość wiąże się z obciachem. Jest kłopotliwym balastem obciążonym najgorszymi stereotypami, w które to stereotypy, wyobcowane ze społecznej tkanki eliciarstwo święcie wierzy, upatrując w nich przeszkodę na świetlanej drodze modernizacji. Skoro zaś „z tym narodem nic nie da się zrobić”, należy „ten kraj” modernizować m i m o narodu, poczynając oczywiście od samych siebie. Owej terapii z polskich kompleksów, służyć mają, rzecz jasna, wymienione wyżej dobra, którymi hojnie szafuje dłoń niemieckiego sponsora.
Jednakowoż, owa dłoń rozdająca miłe sercu zaszczyty za pośrednictwem rozmaitych agend i fundacji, bądź też via Bruksela, nie jest ślepa i wymaga podstawowej lojalności, wyrażającej się m.in. w kosmopolitycznym zrozumieniu nieuniknionych procesów „integracji”, którym to „zrozumieniem” nasze elity wykazują się nad wyraz chętnie i ochoczo się mu poddają, przepoczwarzając się z zakompleksionych gąsienic, żerujących na polskiej kapuście, w piękne europejskie motyle spijające nektar z euro - niemieckich kwiatów. Ta autotresura jest na tyle zaawansowana, że „młody wykształcony itd.” nie zauważa, iż „integracja”, jakoś tak się składa, pracuje przede wszystkim na rzecz Niemiec, a przeciw mniejszym graczom, same zaś Niemcy bynajmniej nie poddają się jej bezwarunkowo, czego wyrazem jest wspomniana wcześniej, przyjęta przez Bundestag ustawa.
Zakończenie.
Podsumowując - elity niemieckie kierują się interesem narodowym, zaś wysoka pozycja społeczna i płynące z niej profity są zapłatą za skuteczną pracę dla dobra kraju. Elity polskie (?) kierują się interesem własnym, zaś status i korzyści są rodzajem jurgieltu otrzymywanego z obcych rąk za wyrzeczenie się polskiej racji stanu. Zresztą, spora część osiągnęła już takie stadium intelektualnej deprawacji, że nawet nie zdaje sobie sprawy w czym uczestniczy.
Stopień urobienia mózgownic naszych mądralińskich znakomicie ukazała Katarzyna, cytując w swej notce (www.niepoprawni.pl/blog/181/trwa-wojna-szalenstwa-z-rozsadkiem-kto-ja-wygra) opinie uczestników wrześniowego I Ogólnopolskiego Kongresu Politologii.
„Polski nie będzie. A to, jak szybko zniknie ona z mapy świata, zależy od stopnia zrozumienia procesu integracji.”
Doprawdy, z takimi „zintegrowanymi” duchowo i intelektualnie elitami, możemy mieć pewność, że nasza Rzeczpospolita rychło również „zintegruje się” na amen. A naród będzie przecierał w zdumieniu oczy, nijak nie mogąc dojść kto, kiedy i dlaczego nas tak urządził.
Gadający Grzyb
P.S. Podziękowania dla Katarzyny za notkę „Trwa wojna szaleństwa z rozsądkiem” - kto ją wygra?”. www.niepoprawni.pl/blog/181/trwa-wojna-szalenstwa-z-rozsadkiem-kto-ja-wygra
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
Etykiety:
eliciarze,
elity,
interes narodowy,
Kraj,
Niemcy,
polityka,
polityka zagraniczna,
Polska,
racja stanu,
UE
piątek, 2 października 2009
Oświadczenie wicemarszałka Sejmu R.P. Stefana Niesiołowskiego.
W związku z rozpętaną przeciw Platformie Obywatelskiej bezprzykładną polityczno – medialną nagonką, mającą na celu zdyskredytowanie jedynej partii w której kultywowane są najwyższe standardy etyczne i moralne, oświadczam, co następuje:
1) Cała tzw. „afera” tzw. „lobbingu” w sprawie ustawy o grach hazardowych jest szytą grubymi Kamińskimi brudną PiSowską prowokacją, sprokurowaną przez PiSowską specsłużbę, tzw. „CBA” i rozdmuchaną przez PiSowskich sługusów z PiSowskiej gazety „Rzeczpospolita”.
2) Owe pseudodziennikarskie sługusy już dawno powinny zostać powieszone, wychłostane, publicznie wydymane i rozstrzelane, zaś ich zionącą nienawiścią tzw. redakcję należałoby spalić, zburzyć i przeznaczyć na kocią karmę, grunty zaś zaorać i posypać solą, tak by nigdy więcej jad destrukcyjnych insynuacji nie zatruwał społecznego spokoju, nie podważał zaufania do Partii i Rządu, nie judził i nie robił wbrew.
3) Brudne koryta pomyj brudnych PiSowskich oszczerstw wyssanych przez brudnych nienawistników z jeszcze brudniejszego kaczystowskiego palca stanowią brudną wodę na brudny PiSowski młyn tęskniący do powrotu brudnego kaczystowskiego reżimu.
4) Brukanie członków Partii i Rządu jest bijącą pod niebiosa PiSowską niegodziwością, mającą za pomocą swoich służb i służalczych dziennikarzy złamać, sterroryzować i spotwarzyć promujący przedsiębiorczość gabinet Donalda Tuska.
5) Formułowanie oskarżeń na podstawie podsłuchanych prywatnych rozmów jest typowo PiSowskim zagraniem porażającym bezmiarem swej ohydy. Cywilizowane normy państwa prawa wymagają bowiem, aby wszelkie oskarżenia formułować wyłącznie na postawie oficjalnych, publicznych deklaracji uprawomocnionych członków wysuniętych z ramienia Partii i Rządu.
6) Podłe kłamstwa podłych PiSowskich siepaczy to żałosna próba rewanżystowskiego odwetu skompromitowanych politycznych bankrutów, zaplutych karłów moralnych zapiekłych w swej nienawiści i ohydzie. Wzywam wszystkie sojusznicze redakcje i konstruktywnych dziennikarzy aby dali odpór podstępnym, gadzim zagraniom, gdyż Kaczyńscy są mali, mściwi, zawistni, mają wredne spojrzenie i śmierdzi im z gęby.
7) Żądanie powołania komisji śledczej to żałosny propagandowy chwyt sfrustrowanych nieudaczników, którzy niczym Herodowie chcą unurzać swe zdeprawowane ręce we krwi niewinnych dziatek Zbyszka, Mirka i Grzesia.
8) PiSowscy prowokatorzy znaleźli wsparcie w wiadomych reakcyjno – odwetowych kręgach, liczących na poderwanie zaufania do Partii i Rządu. Partia i Rząd zbyt długo wykazywały się zrozumieniem, miłością i cierpliwością wobec opozycyjnego politycznego warcholstwa. W związku z tym, domagam się stanowczo, by od tej pory każdy kto zostanie przyłapany na rozpowszechnianiu kłamliwych i oszczerczych wiadomości, został w trybie doraźnym osądzony i skazany przez specjalnie w tym celu powołany Trybunał Miłości. Należy wreszcie raz na zawsze dorżnąć i eksterminować PiSowską hałastrę , tudzież watahy jej popleczników.
Niech żyje Rząd i Partia! Na pohybel PiSowskim siewcom zamętu i nienawiści!
Stefan Niesiołowski
Wicemarszałek Sejmu R.P.
;)
Gadający Grzyb
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
Etykiety:
afera hazardowa,
hazard,
Kraj,
PiS,
PO,
Stefan Niesiołowski,
Zbigniew Chlebowski
Subskrybuj:
Posty (Atom)