sobota, 10 października 2009

Zabawy z Noblem.


Najwyższy czas, by przestać przejmować się tą nagrodą i zacząć ją traktować jako kolejny element lewicowego folkloru.

Trudno na poważnie komentować decyzję odnośnie przyznania Obamie pokojowego Nobla. Przez chwilę miałem ubaw po pachy, potem machnąłem ręką, traktując całą hecę, jako kolejny objaw pomroczności jasnej trapiącej Norweski Komitet Noblowski.

Dziś wesołość cokolwiek mi przeszła - przynajmniej na tyle, bym mógł podzielić się kilkoma spostrzeżeniami co do upadku tej niegdyś prestiżowej nagrody.

1) Nagroda branżowa.

Pokojowy (ale też i literacki) Nobel od wielu lat degradował się do poziomu „branżowego”, wewnątrzlewicowego wyróżnienia, którym skandynawscy lewacy obdarowują lewaków z innych zakątków globu. Po hodowczyni drzew (kto dziś pamięta jej nazwisko?), nawiedzonym ekologu – niedoszłym prezydencie (obecnie zbijającym kasę na handlu kwotami CO2 – Al. Gore, 2007) i prezydencie byłym, który pogrążył USA w jednej z najgorszych depresji w dziejach (Carter - 2002), przyszedł czas na postępowego fircyka, którego jedyną zasługą jest to, że dużo i gładko gada w odpowiednim duchu, czym „zmienia klimat dyplomacji”. Krótko mówiąc, jest to nagroda za ogólną postępowość, no i za to, że Obama nie jest białym republikaninem.

2) Narzędzie presji.

Nobel „za nic” dla Obamy jest zarazem sprytnym zabiegiem obliczonym na wywieranie przez światowe lewactwo permanentnej presji na Stany Zjednoczone. Nic bowiem nie doprowadza do szału lewicowych salonów bardziej, niż silna i stanowcza Ameryka, promieniująca na zewnątrz swymi tradycyjnymi wartościami, niczym reaganowskie „lśniące miasto na wzgórzu”. W ich zaczadzonej ideologią nowomowie nazywa się to bowiem „imperializmem”. Dlatego lewactwo po dziś dzień reaguje furią na wspomnienie Ronalda Reagana, który doprowadzając do upadku „imperium zła” przysłużył się pokojowi bardziej niż jakikolwiek polityk XX stulecia. I dlatego, na złość, postanowiono w 1990 r. wyróżnić ostatniego przywódcę obalonego imperium – genseka Michaiła Gorbaczowa. Podobnie, na złość Bushowi, przyznano w 2002 r. nagrodę Carterowi, przez którego wolny świat omal nie przegrał Zimnej Wojny.

W tym sensie zatem, Nobel dla Obamy ma być narzędziem pacyfikującym Amerykę, prewencyjną pułapką wiążącą ręce, ilekroć Umiłowanemu Przywódcy przyszłaby do głowy jakakolwiek wykraczająca poza gadanie reakcja np. w kwestii Rosji, Korei Płn., Bliskiego Wschodu, czy Iranu.

Swoją drogą, ciekawe czy Komitetowi poszła w smak „imperialistyczna” fraza z przemówienia Obamy, że nagrodę traktuje jako potwierdzenie przywódczej roli Ameryki we współczesnym świecie…

3) Nobel dla Kennedyego.

Wreszcie, rozbrojenie. Jeżeli wpływ na decyzję Oslo miała rezygnacja z projektu tarczy antyrakietowej, to nie pojmuję, czemu pokojowego Nobla nie otrzymał Władimir Putin, który od samego początku krzyczał głośno „Niet!” i deklarował swe „rozbrojeniowe” stanowisko w tej materii o wiele bardziej zdecydowanie od meandrującego chwilami (jak zresztą niemal we wszystkim) Obamy.

A bardziej serio: potraktowano Obamę jak uwspółcześnioną wersję J.F. Kennedyego, który tak wiele gadał o rozbrojeniu, że rozzuchwalony tym Chruszczow, słusznie wyczuwając w nim mięczaka, rozmieścił rakiety na Kubie, co omal nie doprowadziło do wybuchu III wojny światowej. Kennedy jest obecnie lewicowym świętym, uwielbianym za rozwiązanie konfliktu, do którego sam doprowadził swą nieudolną, spolegliwą wobec Sowietów polityką.

J.F.K. nie zdążono przyznać Nobla, błąd więc naprawiono, dając nagrodę jego zupgradeowanej, XXI – wiecznej wersji.

A tak, poza tym…

Podsumowując, najwyższy czas, by przestać przejmować się tą nagrodą i zacząć ją traktować jako kolejny element lewicowego folkloru. Komitet Noblowski wygłupił się przecież nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni. Prorokuję, że w przyszłości dostarczy nam jeszcze wielu bezcennych chwil niewymuszonej radości.

Gadający Grzyb


pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz