Motto: „Z ogromną większością Żydów trudno o stosunkach między naszymi narodami dyskutować, bo najwyraźniej są przekonani, że Wielka Zagłada wyłączyła ich raz na zawsze spod wszelkiej krytyki” - prof. Bogusław Wolniewicz
I. Awantura o kwiaty
Już się wydawało, że „shitstorm” rozpętany na tle nowelizacji ustawy o IPN przygasa i będzie się można zająć spokojniejszą tematyką – a tu nic z tego. Wszystko za sprawą wizyty Mateusza Morawieckiego w Niemczech. Premier wziął wprawdzie udział w Konferencji Bezpieczeństwa z udziałem prominentnych przedstawicieli krajów UE i NATO, ale któż by się przejmował tak drugorzędnymi sprawami. Z pewnością nie portal „Agory” dla którego głównym newsem było złożenie kwiatów w Monachium na grobach żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej NSZ. Z miejsca przypomniano rzekomą kolaborację Brygady Świętokrzyskiej z Niemcami i zwalczanie komunistycznej partyzantki.
Przypomnijmy więc dla porządku, że owa „komunistyczna partyzantka” to byli w przytłaczającej większości kolaboranci Moskwy, którzy nie walczyli bynajmniej o wolną Polskę, lecz o narzucenie jej komunizmu w jego najbardziej zbrodniczej, stalinowskiej postaci. Rekrutowała się w znacznej mierze z przestępczego marginesu – były to po prostu zbrojne bandy rabunkowe, które zwerbowała pod swe czerwone sztandary sowiecka agentura w zamian za obietnicę bezkarności. Prócz gwałtów na cywilnej ludności (np. mord w Drzewicy popełniony przez bandę Izraela Ajzenmana), komunistyczna partyzantka zajmowała się zwalczaniem niepodległościowego podziemia, nie cofając się przed donosami do Gestapo. W obliczu nadciągającej Armii Czerwonej i nieuchronnej sowietyzacji kraju, Brygada Świętokrzyska miała jedyne rozsądne wyjście – dogadać się z Niemcami, zawrzeć taktyczny rozejm i przedostać się na Zachód, co też z powodzeniem uczyniła, wyzwalając po drodze obóz koncentracyjny w Holiszowie i kilkaset żydowskich kobiet. Niemcy wprawdzie wiązali z BŚ swoje nadzieje – chcieli wykorzystać tę formację w charakterze dywersantów na froncie wschodnim, lecz z planów tych nic nie wyszło, bo dowódcy NSZ doskonale zdawali sobie sprawę, gdzie przebiega granica zdrady i nigdy jej nie przekroczyli. Ale cóż, zawsze powtarzałem, że dzisiejsi duchowi (a czasem i „genetyczni”) spadkobiercy KPP zwyczajnie nie mogą darować Brygadzie, że udało jej się umknąć z rąk różnych Stefanów Michników - i dziś tę opinię podtrzymuję.
II. Antypolska hucpa
Lecz ujadanie wokół kwiatów na grobach żołnierzy NSZ było tylko przystawką przed daniem głównym – mianowicie, premier Morawiecki w odpowiedzi na pytanie żydowskiego dziennikarza „New York Timesa” o nowelizację ustawy o IPN odpowiedział, że oczywiście nie będzie karane mówienie prawdy o polskich sprawcach, którzy wydawali bądź mordowali Żydów – podobnie jak o sprawcach żydowskich, rosyjskich i ukraińskich. No i rozpętała się kolejna odsłona aż za dobrze nam znanej hucpy. Premier „Bibi” Netanjahu zapowiedział, że sobie z Morawieckim „porozmawia”, media po raz kolejny dostały histerii na tle rzekomego „negowania holokaustu”, Światowy Kongres Żydów zażądał przeprosin, a izraelscy politycy na wyścigi zaczęli się domagać obniżenia rangi relacji dyplomatycznych z Polską, bądź wręcz zerwania stosunków. Przekornie powiem, że to ostatnie zresztą nie byłoby takie złe – przynajmniej Izrael i środowiska żydowskie straciłyby istotny instytucjonalny kanał do wywierania na Polskę presji co do kształtu naszego ustawodawstwa.
Stronie żydowskiej poszło oczywiście o wymienionych przez Morawieckiego „żydowskich sprawców”, których istnienie wszak nie jest tajemnicą co najmniej od czasów „Eichmanna w Jerozolimie” Hannah Arendt (ot, weźmy taki fragment: „Zarówno w Amsterdamie, jak w Warszawie, w Berlinie tak samo jak w Budapeszcie można było mieć pewność, że funkcjonariusze żydowscy sporządzą wykazy imienne wraz z informacjami o majątku, zagwarantują uzyskanie od deportowanych pieniędzy na pokrycie kosztów ich deportacji i eksterminacji, będą aktualizować rejestr opróżnionych mieszkań, zapewnią pomoc własnej policji w chwytaniu i ładowaniu Żydów do pociągów, na koniec zaś - w ostatnim geście dobrej woli - przekażą nietknięte aktywa gminy żydowskiej do ostatecznej konfiskaty”). Czyżby gardłujący dziś Żydzi nie słyszeli o Chaimie Rumkowskim, „dyktatorze” łódzkiego getta i jego zbrodniczych rządach? A może należy ocenzurować książkę Arendt, bo ośmieliła się napisać zbyt wiele? Najwyraźniej, jak to ujął w TVP Info rabin Szalom Ben Stambler dociskany o żydowskich kolaborantów, „to nie przechodzi do żadnej rubryki”.
Do powyższej sytuacji jak rzadko pasuje opis święta Purim przytaczany przez dr Ewę Kurek – otóż podczas tego święta obchodzonego na pamiątkę zgładzenia perskiego dostojnika Hamana, rabin wpierw odczytuje głośno wszystkie wyrządzone Żydom przez Hamana krzywdy, by następnie szeptem opowiedzieć o żydowskim odwecie w wyniku którego wg przekazu biblijnego śmierć poniosło 75 tys. Persów. Przekaz jest jasny: o żydowskich krzywdach należy krzyczeć aż pod niebo, lecz o żydowskich zbrodniach – cicho sza. A już w ogóle nie do pomyślenia jest, by mówili o tym jacyś goje - natomiast Żydzi mogą wprawdzie poruszać „trudne” tematy, lecz jedynie we własnym gronie i najlepiej szeptem. Jak widać, ta zasada wciąż obowiązuje, szczególnie w kontekście holokaustu i roli jaką odegrali w nim żydowscy kolaboranci. Nie bez przyczyny tacy autorzy jak wspomniana Hannah Arendt, nie mówiąc już o Normanie Finkelsteinie, są w społeczności żydowskiej poczytywani za odszczepieńców.
III. Jak wojna, to wojna
Zupełnie inaczej jest u nas – tutaj do niedawna im ktoś głośniej krzyczał o polskiej „współodpowiedzialności” za holokaust, tym większego rozgłosu i splendorów mógł się spodziewać, czego ponurym świadectwem stała się kariera Jana Tomasza Grossa. Również i dziś na wieść o słowach premiera Morawieckiego wiodące media obozu III RP ukształtowane w duchu „pedagogiki wstydu” dostały galopującej biegunki. Biadoleniom o utracie przez Polskę międzynarodowej reputacji nie ma końca. Wychodzi na to, że polskiej reputacji wielce szkodzi odkłamywanie historii i mówienie prawdy, a z drugiej strony - nic tak nie umacnia naszego prestiżu, jak przyznawanie się do niepopełnionych zbrodni. I pomyśleć, że kolejne ekipy rządzące kierowały się tą chorą logiką przez niemal trzydzieści lat... Warto tu przypomnieć o takich „sukcesach” naszej dyplomacji, jak organizowanie w ambasadach pokazów „Idy” i „Pokłosia”. Przy jednej z tego typu okazji – prezentacji „Pokłosia” podczas waszyngtońskiego Festiwalu Filmów Żydowskich w 2014 r. – ówczesny ambasador w USA Ryszard Schnepf raczył się wyjęzyczyć: „Pokłosie to film, który pokazuje jak w uczciwy sposób powinniśmy się zmierzyć z trudnymi i nie zawsze chwalebnymi momentami przeszłości naszego kraju”. To dopiero było podniesienie naszej międzynarodowej renomy! Nic dziwnego, że świat przyzwyczajony do polskiego samobiczowania uznał, że można z nami zrobić wszystko – a teraz przeżywa szok poznawczy.
No, ale skoro ten szok już nastąpił, to można go pogłębić wyprowadzając kolejne ciosy obezwładniające przeciwnika na arenie propagandowej. Nie łudźmy się, nie pomoże nam żadne konsultowanie ustaw ze stroną żydowską i uwzględnianie jej postulatów – co ów pokaz naszej wrażliwości przyniósł, właśnie widzimy. Podobnie rzecz się ma z powołaniem operetkowego zespołu ds. „dialogu prawno-historycznego” - sami stwarzamy w ten sposób okazję do wywierania na nas nacisków. Trzeba pójść drogą bezwzględnego punktowania strony przeciwnej. O konieczności wznowienia ekshumacji w Jedwabnem i przyszpileniu urojeń Grossa, już tu niedawno pisałem. Kolejnym krokiem powinno być upublicznienie na forum międzynarodowym udziału Żydów (często kierowniczego) w komunistycznym aparacie represji wraz z informacją o bestialstwach, jakich dopuszczali się na polskich patriotach i ochronie, jaką część z nich znalazła w Izraelu. Jeśli Żydzi chcą z nami wojny, to powinni ją dostać.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
Nic tak nie gorszy, jak prawda
Koniec epoki „pedagogiki wstydu”
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 08 (23.02-01-03.2018)