Szkolenie sędziowskie, czyli jak orzekać metodą „na gotowca”.
Jedną z patologii życia publicznego (nie tylko w Polsce, żeby była jasność) jest zjawisko tzw. „drzwi obrotowych”, czyli przechodzenia z biznesu do pracy w instytucjach państwowych i z powrotem. Pół biedy, jeśli dana osoba na nowym miejscu pracy nie ma związku z branżą w której uprzednio funkcjonowała – ale to są wyjątkowe przypadki. Na ogół jest odwrotnie – opisywałem tutaj swojego czasu przypadek Andrzeja Jakubiaka, który z funkcji wiceprezydenta Warszawy przeskoczył na fotel przewodniczącego KNF, a po zakończeniu kadencji znalazł pracę na stanowisku dyrektora działu prawnego w mBanku, czyli instytucji, którą jeszcze przed momentem nadzorował. Nawiasem, dziedzictwem pana Jakubiaka jest przegrany przez Polskę w międzynarodowym arbitrażu spór z luksemburską grupą ABRIS Capital Partners, który może nas kosztować ponad 2 mld. zł – spór, dodajmy, sięgający jeszcze czasów warszawskiej wiceprezydentury Jakubiaka. W każdym razie, konflikt interesów bije po oczach, podobnie jak w przypadku obecnego premiera Mateusza Morawieckiego – jako prezes Banku Zachodniego WBK „wszedł” w udzielanie frankowych łże-kredytów, zaś już jako prominentny superszef gospodarczych resortów dał się poznać z niechęci do systemowego rozwiązania tego problemu. To, że prace nad stosowną ustawą jakoś nie mogą ruszyć z miejsca nie jest dziełem przypadku, czego widomym dowodem były słynne słowa Jarosława Kaczyńskiego, że frankowicze powinni sprawiedliwości dochodzić w sądach – i można podejrzewać, że to umycie rąk odbyło się za sprawą właśnie Mateusza Morawieckiego, który całą rzecz przedstawił prezesowi w odpowiednim świetle.
A skoro już jesteśmy przy frankowiczach i sądach. Oto mamy kolejny, dość bulwersujący przypadek „obrotowych drzwi” i to sięgający samych szczytów sądowej hierarchii, bo dotyczący sędziego Sądu Najwyższego. Jak ustaliło stowarzyszenie „Stop Bankowemu Bezprawiu”, w grudniu ub.r. w Sądzie Okręgowym w Warszawie odbyło się szkolenie z udziałem stołecznych sędziów, które poprowadził sędzia Sądu Najwyższego Mirosław Bączyk. Przedmiotem szkolenia były wyroki SN w sprawach frankowych wydawane z udziałem tegoż sędziego. I teraz najciekawsze – otóż na poprzednim etapie swojej kariery Mirosław Bączyk był związany jako prawnik z sektorem bankowym. Jak czytamy: „SSN Mirosław Bączyk w latach 1990–1991 był pierwszym w Polsce Rzecznikiem Spraw Klientów Bankowych i doradcą Prezesa NBP w Warszawie. W latach 1995–1999 doradcą prawnym Przewodniczącego Rady Bankowego Funduszu Gwarancyjnego w Warszawie. Był również arbitrem Sadu Polubownego działającego przy Związku Banków Polskich, instytucji powołanej i utrzymywanej przez banki”. Równolegle, jako wykładowca jest kierownikiem Katedry Prawa Cywilnego i Bankowego na Wydziale Prawa i Administracji UMK w Toruniu.
Można zapytać – co w tym złego, że specjalista od prawa bankowego orzeka w sprawach frankowiczów? Wskazana powyżej działalność np. przy ZBP, to jedno. Ale wątpliwości budzą także wyroki SN omawiane podczas szkolenia – były one bowiem, jak podkreśla stowarzyszenie SBB, albo niekorzystne dla frankowiczów, albo co najmniej ambiwalentne. Przykładowo, wyrok SN z 14 maja 2015 (sygn. II CSK 768/14) dotyczący klauzuli zmiennego oprocentowania doczekał się krytycznej glosy dr Jacka Czabańskiego (Palestra 1-2/2016). W sprawie tej Sąd Apelacyjny uznał, iż ze względu na nieprecyzyjne kryteria pozwalające bankowi dowolnie modyfikować oprocentowanie (z czego bank skwapliwie korzystał) klauzula jest nieważna. Sąd Najwyższy natomiast uchylił jedynie część zaskarżonej klauzuli, uznając zarazem, że pozostaje ona wiążąca w aspekcie odwoływania się „do kryteriów ustalania (weryfikowania) stopy procentowej w czasie trwania stosunku kredytowego” - co idzie pod prąd zarówno dotychczasowego orzecznictwa, jak i chociażby Dyrektywy 93/13/EWG. Powyższe oznacza bowiem (co SN wprost zawarł w uzasadnieniu), że należałoby powołać biegłego, który zbadałby zasadność kolejnych zmian oprocentowania w trakcie trwania umowy. Oczywisty absurd – choćby ze względu na rozległość potencjalnych kryteriów oceny.
I tu powstaje zasadnicza wątpliwość – czy ów „instruktaż” nie narusza zasady niezawisłości sędziowskiej, chociażby biorąc pod uwagę autorytet szkolącego? Nie jest tajemnicą, że w sądach niższych instancji od pewnego czasu kształtuje się linia orzecznictwa korzystna dla kredytobiorców – czyli przeciwna wobec poglądów sędziego Bączyka. Nie sposób nie odnieść tu wrażenia, że szkolenie może mieć na celu swoistą korektę tego dość bolesnego dla banków trendu. Jak podnoszą frankowicze, już teraz w II Wydziale Cywilnym Sądu Okręgowego w Warszawie orzeka sędzia nagminnie oddalający pozwy poszkodowanych – odwołując się właśnie do orzeczeń SN wydawanych z udziałem sędziego Bączyka. Teraz owa metoda orzekania „na gotowca” może się upowszechnić, co sprawi, że przytaczana tu dobra rada prezesa Kaczyńskiego o dochodzeniu przez klientów banków sprawiedliwości w sądach zabrzmi jak ponura drwina.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 05 (02-08.02.2018)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz