Musimy zdać sobie sobie sprawę z toczącej się bezwzględnej wojny o pamięć, mającej przełożenie nawet na bilion złotych.
I. Polacy wstali z kolan
Gdybym miał podsumować hasłowo awanturę na linii Polska-Izrael (i szerzej Polska-środowiska żydowskie ze wsparciem USA) rozpętaną wokół nowelizacji ustawy o IPN, penalizującej przypisywanie polskiemu państwu i Polakom niemieckich zbrodni z czasów II wojny światowej, to powiedziałbym, że oto jesteśmy świadkami ostatecznego końca trwającej od ponad ćwierć wieku epoki „pedagogiki wstydu”. Co więcej, ten niechlubny okres definitywnie przechodzi do historii niezależnie od tego, co ostatecznie zrobił z projektem prezydent Duda. Formuła „podpiszę, ale odeślę do Trybunału Konstytucyjnego”, to niestety tanie lawiranctwo podszyte tchórzostwem, a prezydent po raz kolejny pokazał, że nie radzi sobie z presją i nadaje się wyłącznie do wygłaszania ładnych, patriotycznych przemówień. Na szkolnych apelach pewnie też zadawał tym szyku, ku wzruszeniu pań nauczycielek. Słowem, zamiast stanowczej kropki nad „i” mamy rozwodniony kisiel, a podjęcie ze stroną żydowską „negocjacji” rodzi obawę o finalne wykastrowanie ustawy.
Niemniej, niezależnie od powyższych uwarunkowań, już teraz można powiedzieć, że Polacy wstali z kolan. Okazało się, że uporczywa działalność środowiska „Wyborczej” i okolic, mająca trwale wpędzić nas w kompleks niższości, ugruntować poczucie winy za cudze grzechy i sprawić, byśmy czuli się narodem sprawców, którzy mogą jedynie wciąż od nowa kajać się i przepraszać, nie zapuściła korzeni tak głęboko, jak można się było obawiać. Coś, co miało być narzędziem permanentnego trzymania polskiego społeczeństwa w ryzach, a docelowo wymusić na nas wypłatę rujnujących „odszkodowań” hienom cmentarnym spod znaku „holocaust industry” - właśnie posypało się na naszych oczach. Reakcje zwykłych Polaków (chociażby na Twitterze pod skandalicznymi wpisami Yair Lapida, często zamieszczane po angielsku, by dotrzeć do zagranicznych internautów) nie pozostawiają cienia wątpliwości. Nie pozwolimy wmanipulować się w odpowiedzialność za niemieckie ludobójstwo, przebrała się miarka.
Milczącym potwierdzeniem narracyjnej klęski michnikowszczyzny było zablokowanie przez portal „Agory” możliwości komentowania pod artykułami opisującymi polsko-izraelski konflikt. Ostatnio taki zabieg „gazeta.pl” przeprowadziła w 2015 r., w szczycie kryzysu migracyjnego, przerażona natężeniem kompletnie politycznie niepoprawnych „antyuchodźczych” komentarzy. Rozminięcie się z poglądami nawet własnych czytelników było dla ekipy z Czerskiej prawdziwym szokiem, do czego zresztą otwarcie przyznała się w odredakcyjnym wpisie. Tym razem nie było nawet tłumaczeń – bez słowa uruchomiono prewencyjną blokadę. Trudno o bardziej wymowne przyznanie się do porażki – a jej skalę można oszacować po tym co dzieje się w innych miejscach internetu. Stronę izraelsko-żydowską trzyma jedynie nieodwracalnie zaczadzona garstka lemingów – to jednak absolutny margines.
II. Żydzi przegięli
Co takiego się stało? Mówiąc najprościej, strona żydowska przegięła. Izraelskie władze, dufne w dotychczasowy przebieg „dialogu” polsko-żydowskiego, polegającego na jednostronnych ustępstwach w zamian za zdawkowe pochwały, uznały, że wystarczy na Polaków huknąć z pozycji siły, a ci po staremu schowają się we własne buty. Zresztą, na pierwszy rzut oka, taka kalkulacja miała racjonalne podstawy. Wersję Grossa o Jedwabnem strona polska zaakceptowała w zasadzie bez zastrzeżeń – począwszy od kunktatorskiego wstrzymania ekshumacji, poprzez tchórzliwe przeprosiny Kwaśniewskiego, a skończywszy na haniebnym liście Bronisława Komorowskiego ze zdaniem, iż Polacy muszą przyzwyczaić się do myśli, że byli również narodem sprawców. Podobnie rzecz się miała z pogromem ubecko-kieleckim, Marcem '68 i innymi dyżurnymi pałkami do okładania nas po głowach „polskim antysemityzmem”. Co więcej, nawet obecna władza wolała na wszelki wypadek nie poruszać drażliwych tematów, podżyrowując milcząco dotychczasową anty-politykę historyczną. O tym, że taka postawa się zemści, pisałem niejednokrotnie na tych łamach (choćby w tekście „Między Kielcami, Jedwabnem, a Wołyniem” w lipcu 2016 r.) – i teraz widzimy efekty długoletniego budowania wzajemnych relacji na unikach i przemilczeniach, ostatnio zaś – słodkich słówkach Jonny Danielsa.
Ale, jako się rzekło, tym razem Żydzi przedobrzyli. Erupcja buty i arogancji wywołała w polskim społeczeństwie szok. Chyba nigdy dotąd z taką wyrazistością nie dotarło do nas, że kiedy my przechodziliśmy intensywną obróbkę (niejednokrotnie wręcz do granicy samoupodlenia) mającą wytłumić antysemickie stereotypy i uprzedzenia, to w Izraelu w tym samym czasie zachodziły procesy wręcz przeciwne - antypolskie pranie mózgów i dyfamacyjna indoktrynacja przebiegały w najlepsze. Dobitnym dowodem jest fakt, że tamtejsi politycy uznali za korzystne, by w ramach kampanii wyborczej schylić się po antypolskie społeczne emocje – uprzednio skrzętnie przez dziesięciolecia zaszczepiane kolejnym pokoleniom izraelskiej młodzieży. U nas budowanie kampanii wyborczej na antysemityzmie przez jakiegokolwiek poważnego polityka byłoby nie do pomyślenia.
Kolejnym elementem było zdemaskowanie w całej okazałości fałszu i obłudy naszych „partnerów”. Okazało się, że strona izraelska nie dość, że była na bieżąco informowana w sprawie nowelizowanej ustawy, to jeszcze uwzględniliśmy w toku prac jej sugestie. Na to wszystko zaś nałożyło się upublicznienie żydowskich i amerykańskich nacisków w kwestii przygotowywanej ustawy reprywatyzacyjnej. Potwierdziło się, że dorabianie nam opinii morderców i kłamstwo o „polskich obozach” jest Żydom po prostu potrzebne, by wydębić z nas miliardy dolarów. Przy okazji, widzimy tu daleko posuniętą harmonizację działań – równolegle z przepychanym w USA „aktem 447”, próbowano wymusić na Polsce zapisy reprywatyzacyjne umożliwiające wyegzekwowanie amerykańskiej ustawy na gruncie polskiego prawa. Na szczęście, przyparte do muru polskie władze w odruchu samoobrony ujawniły opinii publicznej to, co dotąd skrzętnie skrywano w imię źle pojmowanego „niezadrażniania stosunków”. Efektem było masowe społeczne oburzenie i wsparcie dla twardego stanowiska rządu w kwestii zapisów antydyfamacyjnych. Na marginesie, mamy tu potwierdzenie, jaką wartością jest jawność życia publicznego.
III. Ani kroku wstecz!
No dobrze, skoro maski opadły i prawda o wzajemnych relacjach wyszła na jaw – to co dalej? Przede wszystkim, nie wolno się bać. Ani kroku wstecz. Musimy sobie uświadomić, że strona żydowska w swym zacietrzewieniu zrobiła nam tak naprawdę prezent. Nie trzeba już niczego udawać, ani skrywać przed opinią publiczną. Mleko się wylało i doszło do trwałego przewartościowania – zostaliśmy bezwzględnie odarci ze złudzeń, a stosunki z Izraelem nigdy już nie wrócą do dawnej, fikcyjnej „idylli”. Zresztą, proszę spojrzeć – jeszcze przed chwilą polski rząd biegał jak kot z pęcherzem na wyprzódki odcinając się od popłuczyn po „Werwolfie” z lasów spod Wodzisławia Śląskiego, a wiceminister kultury Magdalena Gawin gardłowała na konferencji poświęconej „polskiemu antysemityzmowi” o konieczności delegalizacji ONR. Ba, ta sama Magdalena Gawin już po odpaleniu izraelskiej bomby gorliwie oklaskiwała z pierwszego rzędu skandaliczne wystąpienie ambasador Anny Azari w Auschwitz! I co z tego nam przyszło?
Musimy zdać sobie sprawę z toczącej się bezwzględnej wojny o pamięć, mającej przełożenie na – jak oznajmiło „Super Expressowi” rządowe źródło - nawet bilion złotych. Tutaj każde ustępstwo może mieć skutek samobójczy. Trzeba sobie uświadomić zarazem nieprzekraczalną barierę cywilizacyjną jeśli chodzi o stosunek do prawdy: o ile w naszej, łacińskiej cywilizacji obowiązuje prawda arystotelesowska, będąca odzwierciedleniem obiektywnego stanu rzeczy, o tyle w cywilizacji żydowskiej nie ma czegoś takiego, jak prawda obiektywna – ta jest zawsze do negocjacji. U nich obowiązuje kultura „hagady” - przypowieści w której dla „wyższych celów” prawdę można dowolnie modyfikować i naginać. I właśnie jesteśmy świadkami takiego starcia – między prawdą, a hagadą. Wedle tej hagady, Żydzi mają pozostać jedynymi ofiarami „nazistów”, a każde przypomnienie o polskiej martyrologii traktowane jest jako osobista zniewaga, umniejszanie żydowskiego cierpienia i relatywizacja holokaustu. No i, koniec końców, zamach na ich interesy „rewindykacyjne”. Tu kompromis po prostu nie jest możliwy.
A zatem, po pierwsze – żadnego więcej kajania się. Po drugie – nasze placówki dyplomatyczne w Izraelu powinny natychmiast wstrzymać taśmowe wydawanie polskich paszportów tamtejszym obywatelom. Po trzecie – zauważyć wreszcie inicjatywę dr Ewy Kurek i wznowić ekshumację w Jedwabnem (w miarę możności z udziałem zagranicznych ekspertów). Po czwarte wreszcie – ruszyć z ofensywą propagandową, czyli zmobilizować Polonię, nade wszystko zaś zagonić do roboty Polską Fundację Narodową, która do tej pory zajmowała się chyba tylko przewalaniem kasy otrzymanej od spółek skarbu państwa. To na początek niezbędne minimum.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
„Między Kielcami, Jedwabnem, a Wołyniem”
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 04 (14-27.02.2018)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz