„Nowa
polska szkoła historii Holocaustu” to kolejna odsłona wojny o
pamięć, w której jedyną ofiarą mają być Żydzi, zaś dla Polaków
zarezerwowana jest rola współsprawców ludobójstwa.
I.
Stara
szkoła antypolskiej hagady
W
ostatnich tygodniach objawił się nam dość pokraczny twór, nazwany
przez jego animatorów „Nową polską szkołą historii Holocaustu”.
Już w samej nazwie kryje się fałsz, bowiem nie jest to ani „szkoła”,
ani „nowa”, ani „polska” i nade wszystko -
nie zajmuje się badaniem historii w klasycznym, naukowym znaczeniu.
Jedynym prawdziwym członem nazwy jest holocaust, na którym żerują
autorzy, traktując jednak ludobójstwo w wielce specyficzny sposób –
jako pokarm dla swoich antypolskich obsesji.
Rozbierzmy
to sobie na czynniki pierwsze. Otóż dotychczasowy dorobek „szkoły”
nie przynosi żadnych przełomowych odkryć – jest to raczej zbiór
znanych od dziesięcioleci polakożerczych sloganów i klisz,
sprowadzających się do imputowania nam czynnego współudziału w
zagładzie Żydów. Wedle tej narracji, Polacy to ciemna,
zindoktrynowana przez Kościół antysemicka tłuszcza, która, gdy tylko
nadarzyła się okazja, rzuciła się mordować Żydów. Co za tym idzie,
podczas okupacji powszechnym zjawiskiem miało być wydawanie i
zabijanie Żydów, urządzanie pogromów i szmalcownictwo, zaś przypadki
ratowania to wyjątki na tyle nieliczne, że wręcz nieistotne w
porównaniu do masowych, antyżydowskich postaw. Widzimy więc, że nie
ma tu nic nowego – z podobnymi antypolskimi stereotypami w
kontekście niemieckiej okupacji i holocaustu mamy do czynienia od
dawna. Cały
wysiłek „badawczy” akolitów owej „szkoły”
skupia się jedynie na „udowadnianiu” założonych z góry
tez za pomocą wybiórczego, manipulatorskiego traktowania materiałów
źródłowych, a niekiedy wręcz preparowania zwyczajnych kłamstw. Nie
jest to zatem żadna szkoła historyczna, tylko podszywający się pod
takową kolejny ośrodek antypolskiej propagandy.
Wreszcie,
trudno tu mówić o jej „polskim” charakterze, bowiem gros
jej przedstawicieli jest Polakami co najwyżej formalnie, z
obywatelstwa.
Cała ich postawa świadczy o tym, że polskości serdecznie nienawidzą,
mają ją w głębokiej pogardzie, nie utożsamiają się z polskim narodem,
a formułując wobec Polaków zarzuty kolaboracji z „nazistami”
i współudziału w zagładzie ewidentnie biją się w cudze piersi.
Wystarczy zresztą ich posłuchać – mówiąc o rzekomych polskich
zbrodniach nigdy nie formułują zarzutów w pierwszej osobie. Nie mówią
- „myśmy to zrobili”, „to nasza wina”.
Każdorazowo oskarżenia podawane są w osobie trzeciej – to
„Polacy mordowali”, „polscy chłopi dokonali
pogromu”, „rabowali” itd. Widać wyraźnie, że Polacy
to dla nich ciało obce – nie poczuwają się do jakiejkolwiek
wspólnoty z nimi i tylko czystym przypadkiem, z racji miejsca
urodzenia, mówią tym samym językiem. W konsekwencji, rozliczając
Polaków z ich postaw podczas II wojny światowej, czynią to z
perspektywy zewnętrznego obserwatora, wręcz obcokrajowca, w
najmniejszym stopniu nie utożsamiając się z historią polskich losów.
Tak
więc, słowo „polska” w nazwie rzekomej „szkoły”
jest zawłaszczeniem i nadużyciem.
Spójrzmy
zresztą na najwybitniejszych luminarzy tego samozwańczego gremium.
Jan Tomasz Gross – z wykształcenia socjolog; Barbara Engelking
– socjolog kultury; Jacek Leociak – polonista i
literaturoznawca; Andrzej Leder – filozof kultury i
psychoterapeuta; no i wreszcie historycy - Dariusz Libionka i Jan
Grabowski. Jak się zdaje, wszystkich ich łączy żydowskie pochodzenie
i lewicowo-liberalny światopogląd, a większość z nich do fachu
historyka została niejako wtórnie przyuczona. Taka
to i „polska szkoła historyczna” - tworzona przez
lewackich pseudohistoryków i bez Polaków.
Cechą
charakterystyczną uprawianej przez nich działalności jest przyjęcie w
całości i bez zastrzeżeń dominujących w środowiskach żydowskich
antypolskich resentymentów, znajdujących wyraz w polakożerczej
propagandzie, której punktem centralnym jest przedstawienie nas jako
współsprawców holocaustu. Znajduje to wyraz w „metodzie
badawczej” sprowadzającej się do wyszukiwania argumentów
mających to współsprawstwo potwierdzić oraz pomijania faktów, które
tej naczelnej tezie zadają kłam. Innymi słowy, nie spisują historii,
lecz tworzą nienawistną hagadę – rodzaj legendy, w której
ważniejsze od historycznej prawdy jest tzw. ogólne przesłanie.
Widzimy
tu jak w soczewce różnice cywilizacyjne w podejściu do prawdy: w
cywilizacji łacińskiej prawda to obiektywnie istniejący stan rzeczy
do odkrycia którego należy dążyć; w cywilizacji żydowskiej natomiast
prawda ma charakter względny i użytkowy - może być przedmiotem targów
i negocjacji, a prawdziwe jest to, co w danej chwili jest wygodne.
Doskonale podsumował to w wywiadzie dla Radia Maryja ks. prof.
Waldemar Chrostowski, który na dialogu z Żydami zjadł zęby (zanim
uciekł z krzykiem): „My pytamy,
co jest dobre, oraz szukamy obiektywnego dobra i zasad, które można
uogólnić na wszystkich ludzi. Natomiast Żydzi pytają, co jest dobre
dla Żydów. Także w odpowiedzi na pytanie, co jest
prawdziwe, interesuje ich to, co jest prawdziwe dla Żydów, a więc co
wybrać z tego, co się wydarzyło, by interpretacja historii i
teraźniejszości oraz wizja przyszłości były korzystne z perspektywy
żydowskiej”. I właśnie z takim podejściem mamy do
czynienia w przypadku tzw. „Nowej polskiej szkoły historii
Holocaustu”. Zatem
prawidłowa nazwa powinna brzmieć: „Stara szkoła antypolskiej
hagady”.
II. Antypolski
sabat w Paryżu
Najnowszym
wykwitem tej antypolskiej hucpy była słynna paryska konferencja,
która odbyła się w dniach 22-22 lutego br. z udziałem m.in. prof.
Jacka Leociaka, prof. Jana Grabowskiego, dr-a Andrzeja Ledera, Jana
Tomasza Grossa, Aliny Skibińskiej i dr Karoliny Panz.
Uczestnicy reprezentowali głównie dwie instytucje: Centrum Badań nad
Zagładą Żydów PAN oraz Żydowski Instytut Historyczny, przy czym część
prelegentów to również współautorzy głośnej książki „Dalej jest
noc” (o której więcej za chwilę) – można powiedzieć, że
„dzieła kanonicznego” dla „Starej szkoły
antypolskiej hagady”. Jak wiemy, padały tam skandaliczne
oskarżenia, w czym szczególnie brylowali Jacek Leociak, Jan Grabowski
i Andrzej Leder. Ten pierwszy, odnosząc się do negowania przez
Polaków ich rzekomego współsprawstwa w Holocauście, zabłysnął
kwestią: „Wcześniej
jednak trzeba zniszczyć historyczne relacje, świadectwa i dokumenty
zdeponowane w archiwach, zastępując je podróbkami; wmówić żyjącym
jeszcze ofiarom i świadkom, że nie widzieli tego, co widzieli;
wykopać szczątki żydowskich ofiar z anonimowych grobów rozsianych po
Polsce i włożyć tam kamienie. Tego oczywiście zrobić się nie da.
Pozostają więc tylko zaklęcia, mistyfikacje, odprawianie publicznych
rytuałów”.
Wszystko wykrzyczane na wysokim emocjonalnym diapazonie i okraszone
wymachiwaniem rękami, z niedwuznaczną sugestią, że Polacy chcą się
wybielić fałszując historię. Z kolei J.T. Gross powtórzył swą znaną
tezę, że Polacy na wsiach wymordowali więcej Żydów niż Niemcy.
Natomiast Jan Grabowski uraczył zebranych swymi „obliczeniami”
wedle których Polacy mieli w tzw. trzeciej fazie Holocaustu (czyli
już po likwidacji gett) zabić ok. 250 tys. Żydów. Skąd ta liczba? Jak
odkrył ambasador w Paryżu Jakub Kumoch (który zadał sobie trud
zdobycia i opisania nagrań z konferencji), wg Grabowskiego przeżyło
zaledwie 1,8 proc. ukrywających się Żydów. W domyśle – resztę
wymordowali Polacy. Tymczasem ów 1,8 proc. to jedynie odsetek
przebadanych przypadków! „To
przyczynek do tego, jak powstają »liczby
Grabowskiego«”
- konkluduje ambasador Kumoch.
Istnym
kuriozum był „psychologiczny” wywód Andrzeja Ledera,
wedle którego nasączeni antyżydowskimi emocjami Polacy na widok
zagłady... poczuli się współwinni i dlatego zaczęli tę winę
„wypierać” i „przerzucać na innych” - czyli
Niemców, rzeczywistych sprawców zbrodni, zaś „obsesyjne
podkreślanie własnych zasług” ma „maskować zawinienie”.
Rozumieją
Państwo – ziściły się nasze fantazje o mordowaniu Żydów, więc
przerzuciliśmy winę na tych, którzy faktycznie mordowali...
Na konferencji byli
obecni przedstawiciele Polonii i dr Maciej Korkuć z IPN, który w
pewnym momencie zabrał głos i próbował sprostować co grubsze
oszczerstwa – organizatorzy jednak skutecznie mu to
uniemożliwili. Po konferencji Jacek Leociak usiłował przedstawić ich
jako wyjącą i tupiącą antysemicką dzicz – w świetle dostępnego
nagrania, nic z tych wymysłów się nie potwierdziło.
Generalnie,
konferencja przypominała momentami polityczny więc i antypolski sabat
– z oskarżeniami pod adresem polskich władz, oczernianiem
IPN-u, organizacji broniących dobrego imienia Polski (np. Reduty
Dobrego Imienia) czy „niepokornych dziennikarzy”. Można
wręcz odnieść wrażenie, że co bardziej krewkich prelegentów do furii
doprowadza świadomość, że Polacy jednak nie dali się ze szczętem
zmłotkować pedagogice wstydu, że w większości odrzucają wyssane z
palca oskarżenia, dają im odpór i nie pozwalają się wmanipulować w
narzucane poczucie winy.
Tego nie było w planach. Mieliśmy się kajać i przepraszać, niczym w
sprawie Jedwabnego po publikacji ponurych bredni Grossa –
swoistego aktu założycielskiego „Nowej szkoły...”. Nie
dziwi więc frustracja środowisk żydowskich – już mieli nas pod
butem, już prawie nas przerobili na macę, a tu nagle Polacy wreszcie
się przebudzili i cała operacja wpędzania nas w żydowskie kompleksy
wzięła w łeb. Przedobrzyli i wywołali efekt przeciwny do
zamierzonego.
III. Korekta
obrazu
Nie
oznacza to jednak bynajmniej, że przestaną – w końcu, z
oczerniania Polski i Polaków zrobili sobie sposób na życie i motor
karier zawodowych. Stąd też wzięła się osławiona książka „Dalej
jest noc” - praca zbiorowa pod redakcją Barbary Engelking i
Jana Grabowskiego - o tym, jak Polacy na prowincji mordowali
ukrywających się Żydów za cukier i słoninę. Z punktu widzenia
propagandowego jej powstanie było konieczne - „dzieła”
Grossa zdążyły się już opatrzyć, sam autor jest w Polsce
skompromitowany jako szarlatan, trzeba więc było dołożyć do pieca
dwutomową, 1400-stronicową pracą mającą wywołać wrażenie
obiektywizmu, naukowej rzetelności i bazującą na nie budzących
wątpliwości źródłach z epoki. I początkowo nawet taki efekt
osiągnięto (zresztą na omówionej tu paryskiej konferencji w dużej
części powtórzono właśnie zawarte w niej tezy i ustalenia). Niestety,
na nieszczęście dla autorów, ich pracę wziął na warsztat zawodowy
historyk z IPN, dr Tomasz Domański i przeanalizował ją pod kątem
źródłoznawczym, czego efektem jest obszerna, 74-stronicowa recenzja
pt. „Korekta obrazu?”. Dr
Domański zrobił coś, czego autorzy chyba się nie spodziewali –
sięgnął do dokumentów na które się powoływali i zweryfikował na ile
rzetelnie zostały one przytoczone i zinterpretowane. Efekt jest
miażdżący – okazało się, że „Dalej jest noc” to
stek manipulacji, a momentami wręcz ordynarnych fałszerstw uszytych
pod z góry założoną tezę, nijak się mających do reguł warsztatu
historycznego.
Kłania się przytoczona wyżej wypowiedź ks. Chrostowskiego o
wybiórczym traktowaniu historii, tak by efekt był korzystny z
perspektywy żydowskiej. Krótko mówiąc, rzekomo „naukowa”
praca okazała się zakłamanym paszkwilem.
Pierwsza
rzecz dotyczy obszaru badań
– badano losy ukrywających się Żydów w wybranych powiatach.
Tyle, że autorzy podeszli do tej materii nader swobodnie, wybierając
bez wyraźnego klucza a to powiaty przedwojenne, to znów jednostki
terytorialne Generalnego Gubernatorstwa, a nawet jedynie fragmenty
powiatu – z powiatu bielskiego (Bielsk Podlaski) „odkrojono”
jego wschodnią część. Czyżby dlatego, by nie badać nastawienia wobec
Żydów ludności białoruskiej, stanowiącej wówczas niemal połowę
populacji pominiętego obszaru? Druga
sprawa, znacznie poważniejsza, to sposób potraktowania okupacyjnych
realiów.
Otóż autorzy nie wspominają o skali terroru niemieckiego przeciw
polskiej ludności, o wszechobecnej atmosferze zastraszenia i
drakońskich karach (na czele z karą śmierci grożącą za
niepodporządkowanie się okupacyjnym rozporządzeniom), co wszak miało
istotny wpływ na postawy wobec Żydów – chociażby w kwestii
udzielania im pomocy. Co więcej, w książce stosowany jest termin
„administracja niemiecko-polska” sugerujący jakąś formę
autonomii „polskich” struktur administracyjnych.
Tymczasem, nawet jeśli Niemcy pozostawiali na stanowiskach
przedwojennych wójtów czy burmistrzów, to jedynie w charakterze
wykonawców poleceń nowych, okupacyjnych władz, bez jakiegokolwiek
marginesu decyzyjnej samodzielności – zwłaszcza w odniesieniu
do Żydów. Podobnie potraktowano takie formacje jak „granatowa”
policja, straż pożarna czy leśna, które zostały zmilitaryzowane. Nie
zająknięto się, że Niemcy powołali całkowicie nową służbę („Polnische
Polizei”) do której wcielili przymusowo przedwojennych
policjantów – porzucenie jej szeregów traktowane było jako
dezercja i groziło surowymi karami, np. obozem koncentracyjnym.
„Granatowa”
policja podporządkowana była niemieckiej Policji Porządkowej i
wykonywała narzucone jej rozkazy – była więc to część
okupacyjnej administracji niemieckiej, działająca w ramach
niemieckiego państwa.
Tego wszystkiego czytelnik jednak się nie dowie. Zamiast tego dostaje
obraz przypominający okupowaną Francję, gdzie faktycznie obok władz
niemieckich działała przedwojenna francuska administracja.
Największa
manipulacja dotyczy jednak sposobu potraktowania źródeł.
Na porządku dziennym jest pomijanie obecności przy egzekucjach czy
wyłapywaniu Żydów niemieckich żandarmów i żołnierzy – zamiast
tego, uwypuklana jest rola polskiej ludności jako samodzielnych
sprawców zbrodni. Dochodzi
do tego, że z cytowanych dokumentów, relacji świadków usuwa się
wzmianki o niemieckim sprawstwie kierowniczym.
Jeżeli Niemcy zapędzili do przeczesywania lasu miejscowych chłopów,
to czytelnik dowiaduje się, że to polscy chłopi z widłami polowali w
lesie na Żydów. To samo dotyczy policji żydowskiej. Przykładowo,
jeżeli w wyłapywaniu „zabunkrowanych” Żydów w gettach
brała udział żydowska policja, niemieccy żandarmi i „granatowi”
policjanci, to autorzy pomijają w opisie dwie pierwsze formacje, lub
marginalizują ich rolę, informując jedynie o „polskich”
policjantach. W
tym celu posługują się wyrywaniem specjalnie dobranych fragmentów z
kontekstu, a nawet cytowaniem jedynie „pasujących”
wycinków poszczególnych zdań.
Inny sposób manipulacji, to odwoływanie się do powojennych procesów
sądowych przeciw szmalcownikom – często bez wspominania, że
rzekomy „szmalcownik” został uniewinniony (i to przez
stalinowski sąd, w apogeum sowieckiego terroru), bo w trakcie
przewodu sądowego okazywało się np. że padł ofiarą donosu sąsiada,
który w ten sposób chciał wyrównać jakieś prywatne porachunki. Tego
typu przykładów dr Domański przytacza dosłownie dziesiątki. Autorzy
paszkwilu ewidentnie liczyli na to, że nikomu nie będzie się chciało
sprawdzać co naprawdę jest w źródłach na które się powołują – i
się przeliczyli. Dr Domański sprawdził i podał efekty weryfikacji do
publicznej wiadomości.
Odwrotnie
jest gdy w grę wchodzi kolaboracja Żydów – prócz przemilczania,
stosuje się tu szeroką paletę usprawiedliwień, z naczelnym wytrychem:
„strategią przetrwania”. Okazuje
się, że zagrożony śmiercią Żyd miał prawo w imię przetrwania zrobić
wszystko, z denuncjowaniem innych Żydów włącznie. Polacy do własnej
„strategii przetrwania” prawa nie mieli.
Polecam lekturę - broszurę „Korekta obrazu?” łatwo
„wyguglać”, jest
do pobrania w formie PDF ze stron IPN.
IV. Wojna o
miliardy
Podsumowując,
„Nowa polska szkoła historii Holocaustu” to kolejna
odsłona wojny o pamięć, wg której jedyną ofiarą mają być Żydzi, zaś
dla Polaków zarezerwowana jest rola współsprawców ludobójstwa –
a na prowincji wręcz sprawców głównych, jeśli nie jedynych.
Wpisuje się ona w nurt ogólnoświatowego, żydowskiego antypolonizmu z
miliardowymi roszczeniami „restytucyjnymi” organizacji
spod znaku „holocaust industry” w tle. Tu nie ma miejsca
na dialog i jakąkolwiek merytoryczną dyskusję, co dobitnie
potwierdził paryski sabat. Żydowska polityka historyczna będzie
realizowana z całą bezwzględnością – niestety, jak pokazuje
suta dotacja MKiDN na książkę „Dalej jest noc”, również
za nasze pieniądze.
Gadający
Grzyb
Notek
w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł
opublikowany w miesięczniku „Polska
Niepodległa” nr 05 (Kwiecień 2019)