Polska padła ofiarą wojny hybrydowej. Z całego arsenału właściwego dla tego rodzaju konfliktu nie ma u nas jedynie „zielonych ludzików”.
I. Wojna hybrydowa
„A więc wojna!” - tylko tym historycznym cytatem z komunikatu Polskiego Radia z 1 września 1939 roku można skomentować kroki wszczęte ostatnio wobec Polski. O ile dotychczasowe pohukiwania zachodnich mediów i polityków, szczególnie niemieckich, można było traktować jako rozłożone w czasie ultimatum, o tyle zarówno zainicjowanie przez Komisję Europejską procedury kontroli praworządności, jak i obniżenie ratingu Polski przez agencję „Standard & Poor's” należy uznać za akt otwartej wojny z obecnym rządem, a de facto – z usiłującą wybić się na podmiotowość Polską. Proszę zwrócić uwagę, że mamy tu do czynienia ze skoordynowaną akcją wywołania kryzysu tak na arenie wewnętrznej, jak i międzynarodowej. Demonstracje KOD-u, same w sobie niegroźne, zyskały nieproporcjonalne do ich wagi wsparcie propagandowe z zagranicy. Zbiegło się to z jawnym oczekiwaniem wyrażanym przez dotychczasowy establishment III RP, również medialny, na jakąś formę obcej interwencji, czego jaskrawym przykładem było założenie donosicielskich blogów przez trzech dziennikarzy „Gazety Wyborczej” (Michał Kokot, Paweł Wroński i Roman Imielski) na portalu niemieckiego tygodnika „Die Zeit”, czy apel innego dziennikarza tejże gazety, Bartosza Wielińskiego, do Niemiec, by „nie milczały”. Z kolei Wojciech Czuchnowski otwartym tekstem wezwał polską armię, by ta wypowiedziała posłuszeństwo szefowi MON, Antoniemu Macierewiczowi – a wszystko to w cieniu rokoszu konstytucyjnego firmowanego przez prezesa TK Andrzeja Rzeplińskiego, tudzież postulatów formułowanych przez prawnicze autorytety aby prezesi sądów sabotowali wytyczne resortu sprawiedliwości, jeżeli uznają je za „sprzeczne z prawem”, a nawet posunęli się do „strajku sędziowskiego”.
Nie ma się co oszukiwać – Polska w chwili obecnej padła ofiarą „wojny hybrydowej”. Z całego arsenału właściwego dla tego rodzaju konfliktu nie ma u nas jedynie „zielonych ludzików”, wszystko inne się zgadza. Spójrzmy: wojna propagandowa – jest, próby wewnętrznej destabilizacji i sparaliżowania państwa – jak najbardziej, naciski polityczne z zagranicy – a i owszem, wojna ekonomiczna obliczona na rozchwianie gospodarki – również. Zresztą, także pojawienie się „zielonych ludzików” pod pozorem „bratniej pomocy” i „ratowania demokracji” może być jedynie kwestią czasu, zważywszy, że wciąż żyjemy pod rządami słynnej „ustawy 1066”, z niezrozumiałych dla mnie względów nie uchylonej jeszcze przez parlament. Wszystko zależy od rozwoju wydarzeń. W każdym razie, rodzime Targowiczątka nie posiadają się ze szczęścia, głośno wyrażając swoją schadenfreude.
II. Bitwa o złotówkę
Posunięcia rządu PiS godzą w potężne interesy gospodarcze i polityczne. Z jednej strony, Niemcy nie mogą sobie pozwolić na utratę kolonizowanej politycznie i ekonomicznie Mitteleuropy. O ile były w stanie jeszcze zdzierżyć bunt niewielkich Węgier Victora Orbana, o tyle wybicie się na samodzielność dużego kraju, jakim jest Polska, szczególnie w warunkach rysującego się sojuszu państw Europy Środkowej, jest dla nich nie do zaakceptowania – stąd uruchomienie Brukseli i Komisji Europejskiej. Z kolei wprowadzany podatek bankowy, oraz podatek od sieci handlowych w połączeniu z projektem uregulowania kwestii łże-kredytów frankowych, a także rozprawienia się z procederem „cen transferowych” i wyprowadzania z Polski miliardów dolarów rocznie, uderza w interesy międzynarodowych koncernów. Stąd obecna, wielopłaszczyznowa akcja mająca na celu upadek rządu PiS i dojście do władzy „grzeczniejszych” następców – choćby spod znaku „.Nowoczesnej” Ryszarda Petru.
Jak donosi „Gazeta Finansowa”, od listopada 2015 roku prowadzony jest atak spekulacyjny na złotówkę w obronie której Bank Gospodarstwa Krajowego wydał już kilka miliardów euro. Oznacza to, że lobby bankstersko-spekulacyjne poczuło się poważnie zagrożone dojściem do władzy PiS. Analogiczny atak przeprowadzono w 2010 roku na węgierskiego forinta, zaraz po zwycięstwie Victora Orbana, który również nie taił zamiaru zerwania z gospodarczą kolonizacją Węgier. Czyli, mamy walkę na wyczerpanie – albo pieniądze skończą się spekulantom, albo polskiemu rządowi. I w tym właśnie kontekście należy rozpatrywać obniżenie długoterminowego ratingu Polski przez „Standard & Poor's” z A- do BBB+. Jest to dywersja na rzecz globalnych spekulantów obliczona na zachwianie złotówką. Pocieszające, że Polska jest obecnie w lepszej kondycji gospodarczej niż Węgry w 2010. Skoro Budapeszt wyszedł z konfrontacji obronną ręką, to jest szansa, że obroni się i Warszawa. Ponadto o stabilnych podstawach gospodarki świadczy fakt, iż żadna z pozostałych agencji „wielkiej trójki” („Fitch” i „Moody's”) nie obniżyła swych prognoz.
Dodajmy, iż „S&P” jest agencją dość specyficzną. Jej konto nie tylko obciążają „pomyłki” ratingowe (jak w przypadku oceny „Lehman Brothers”) współwinne wybuchu globalnego kryzysu finansowego w 2008, lecz również wątpliwe motywacje działania. Np. w 2011 r. „S&P” obniżyła rating USA z AAA do AA+ - rzecz bez precedensu – co skutkowało potężnym tąpnięciem na Wall Street. Przy czym szef „S&P” John Chambers bez żenady przyznał, że za obniżką nie stały żadne obiektywne dane ekonomiczne – chciał mianowicie... „ukarać polityków”. Jak widać, „S&P” zamiast oceniać wskaźniki woli od czasu do czasu zabawić się w giełdowego Pana Boga i poharcować na styku gospodarki i polityki. Tak jest i tym razem – agencja oświadczyła bowiem, że obniżenie ratingu Polski jest efektem „zamachu” na Trybunał Konstytucyjny i „zawłaszczenia” mediów publicznych. Na marginesie operacji „S&P” warto jeszcze wspomnieć, że gdy poprzedni Trybunał Konstytucyjny uchylał Bankowy Tytuł Egzekucyjny jako naruszający zasadę równości, jedynym sędzią, który złożył zdanie odrębne idąc po linii lobby bankowego, był Andrzej Rzepliński. Tak, finansowa międzynarodówka niewątpliwie ma kogo bronić...
III. Pełzający zamach stanu
Czy decyzja „S&P” może mieć dla Polski realne negatywne konsekwencje? Może. Osłabienie złotego będzie skutkować choćby wzrostem rentowności polskich papierów dłużnych i zwiększeniem kosztów obsługi naszego zadłużenia zagranicznego. A to w skrajnych przypadkach prowadziło już w niedawnej przeszłości do upadku rządów – szczególnie, gdy zbiegło się z polityczną wolą różnych europejskich „wielkich braci”. Przypomnę tu historię funkcjonowania niesławnej „Grupy Frankfurckiej” - nieformalnego gremium w skład którego wchodzili: Angela Merkel, Nicolas Sarkozy, Jean-Claude Juncker (ówczesny szef eurogrupy), Christine Lagarde (dyrektor zarządzająca MFW), José Manuel Barroso (wówczas przewodniczący Komisji Europejskiej), Herman Van Rompuy (przewodniczący Rady Europejskiej, poprzednik Tuska), Mario Draghi (prezes EBC) i Olli Rehn (komisarz UE ds. gospodarczych i walutowych). Grupa ta podczas szczytu G-20 w listopadzie 2011 otwarcie deklarowała zamiar obalenia rządu Silvio Berlusconiego. Najpierw doprowadzono serią alarmistycznych komunikatów do zwiększenia przez „rynki” oprocentowania włoskich obligacji aż do 7%, zaś ciosem ostatecznym stała się groźba Europejskiego Banku Centralnego wstrzymania wykupu włoskich papierów – czyli zaniechanie finansowania włoskiego długu publicznego. W efekcie, ten sam parlament, który wcześniej popierał Berlusconiego, szybciutko go odwołał, przerażony widmem bankructwa. Następcą został Mario Monti – m.in. europejski prezes Komisji Trójstronnej i członek komitetu sterującego Grupy Bilderberg... Chwilę wcześniej podobny los spotkał greckiego premiera Jeorjosa Papandreu – skutecznie „zgrillowanego” przez duet „Merkozy” i „rynki” po tym jak zapowiedział referendum w sprawie warunków pomocy finansowej dla Grecji. Zastąpił go Lukas Papadimos – były wiceprezes Europejskiego Banku Centralnego.
Tak się przeprowadza dziś zamachy stanu – bez masowej rewolty, bez wojska na ulicach, w białych rękawiczkach. Polska na szczęście nie należy do strefy euro, ma więc większe pole manewru, nie istnieje już także „Grupa Frankfurcka”, jednak mechanizm działania pozostał niezmieniony i jest na naszych oczach realizowany wobec Polski: serią nacisków polityczno-gospodarczych doprowadzić do upadku niewygodnego rządu, czemu sprzyja nakręcony przez osiem lat władzy PO gigantyczny dług publiczny Polski, w tym 350 mld USD zadłużenia zagranicznego, co czyni nas niestety podatnymi na ataki spekulacyjne w rodzaju tego, który trwa od ponad dwóch miesięcy. Kolejny krok, to desygnowanie na stanowisko premiera „niezależnego fachowca”, dziwnym trafem każdorazowo wywodzącego się z kręgów banksterskich (na takowego najwyraźniej szykowany jest dla Polski Ryszard Petru), który następnie posłusznie spełni oczekiwania swych prawdziwych mocodawców. I o to właśnie toczy się gra - a to dopiero początek wojny.
*
-
kiedy wprowadzony zostanie zakaz reklamowania podmiotów publicznych w prywatnych mediach?
-
kiedy nastąpi przewalutowanie kredytów frankowych?
-
kiedy zostanie odtajniony aneks do raportu ws. rozwiązania WSI?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3163-pod-grzybki
Na podobny temat:
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 3 (124) (20-26.01.2016)