Motto: „W czasie negocjacji o dodatkowych dostawach udało nam się wypracować korzystną formułę ceny.” W. Pawlak.
I. Pół miliarda rocznie!
Trzymam się ostatnio tematyki surowcowo-energetycznej jak pijany płota, ale cóż począć skoro co i rusz pokazują się takie kwiatki, że nie sposób przejść obojętnie. Oto na łamach „Rzeczpospolitej” dr Hubert A. Janiszewski wylicza, ile straciliśmy w porównaniu z krajami UE na „korzystnej formule cenowej” wynegocjowanej przez ekipę Waldemara Pawlaka. Otóż autor, powołując się na dane Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) podaje, że:
- w III kwartale br. Gazprom sprzedawał gaz do krajów UE średnio po 318 dol. za 1000 m3;
- Polska będzie płacić za ten sam gaz 350-370 dol. za 1000 m3;
- w efekcie, przy założeniu, że do końca 2010 sprowadzimy ok. 9,7 mld m3 gazu, oznacza to, że w skali roku zapłacimy Gazpromowi o ok. 485 mln dol. więcej niż pozostałe kraje UE!
Ten arcyciekawy aspekt umowy celnie skomentował Antoni Dudek, podnosząc kwestię, jak te niemal pół miliarda „zielonych” ma się do stanu naszych finansów publicznych i którzy urzędnicy sygnowali swoimi podpisami porozumienie z Gazpromem.
Ja pozwolę sobie potraktować sprawę w szerszym kontekście.
II. Dywersyfikacja, głupcze!
Po pierwsze, warto zwrócić uwagę na to, dlaczego inne kraje płacą mniej. Otóż, pozostali europejscy odbiorcy rosyjskiego gazu cieszą się komfortem realnej dywersyfikacji dostaw surowca – sprowadzają go z Norwegii, Kataru, Algierii... i Rosja, stosownie do tego „dywersyfikuje” ceny. Inna formuła dla krajów sprowadzających gaz z wielu źródeł, inna dla państw uzależnionych od kierunku rosyjskiego. Proste. Jeżeli np. norweski eksporter Statoil za 1000 m3 liczy sobie 282 dol., to naturalne jest, że Gazprom musi spuścić z tonu. Na marginesie: w powyższym kontekście warto by rozważyć pociągnięcie przed Trybunał Stanu Leszka Millera za zerwanie zainicjowanej przez rząd Buzka umowy z Norwegami.
W Stanach Zjednoczonych mają w porównaniu z Europą istne eldorado - cena gazu kształtuje się tam w granicach zaledwie 140 dol. za 1000 m3! (dane – III kwartał br.). No, ale oni mają z kolei inną dywersyfikację – wewnętrzną – czyli wydobywany na coraz większa skalę gaz łupkowy. Co poddaję pod rozwagę tym „fachowcom”, którzy wmawiają nam, że te całe „łupki” to miraż, gruszki na wierzbie i nie ma co zawracać sobie nimi głowy.
III. Putin – komiwojażer.
Innym elementem układanki jest wciąż spadająca cena gazu na światowych rynkach.
„W opinii Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) szczyt spadków cen nastąpi w 2011 roku i może się utrzymywać przez kilka lat.”- pisze dr Janiszewski. Światowy kryzys oznacza mniejsze zapotrzebowanie na surowiec i warto tę okoliczność wykorzystać, tym bardziej, że Gazprom wedle danych z 1 października 2009 roku jest zadłużony na 58,38 mld dolarów i musi mieć środki na obsługę długu, nie wspominając już o inwestycjach. Zmniejszone o 15 mld m3 (będzie 515 zamiast 530 mld m3) w stosunku do prognoz z początku roku wydobycie pogłębia trudną sytuację koncernu, a więc także budżetu i całej rosyjskiej gospodarki.
Jeśli spojrzeć pod tym kątem, przestaje dziwić tyleż oryginalna, co - jak się okazuje – rozpaczliwa propozycja Putina sformułowana na łamach „Sueddeutsche Zeitung" przed forum gospodarczym niemieckich menadżerów, na które rosyjski premier, niczym zdesperowany komiwojażer postanowił udać się osobiście.
Clou artykułu stanowiły postulaty stworzenia rosyjsko – europejskiego „aliansu gospodarczego”, wspólnego zarządzania europejskim przemysłem i powołanie wspólnego kompleksu energetycznego. Do tego doszła krytyka „deindustrializacji” europejskiej gospodarki. Żywię brzydkie podejrzenie, iż za tą szlachetną troską o europejski przemysł kryje się w istocie obawa przed dalszym kurczeniem się rynku zbytu na rosyjskie surowce.
Ofertę Putina można podsumować następująco: rozwijajcie przemysł i kupujcie więcej naszego gazu! (bo inaczej padniemy).
IV. Jeszcze o gazociągu słubickim.
A teraz powróćmy do naszych baranów. Muszę bowiem przypomnieć kwestię tzw. gazociągu słubickiego, o którym pisałem szerzej w notce „Zapomniany gazociąg”. Otóż za pomocą tego gazociągu niemiecki koncern EWE dostarcza gaz do wielu gmin w województwie lubuskim. Tenże koncern proponował nam sprzedaż do 2 mld m3 gazu rocznie, czyli tyle ile brakowało nam w gazowym bilansie i który to deficyt stanowił oficjalny powód - czy raczej pretekst - do zawarcia niedawnego porozumienia z Gazpromem.
Wprawdzie byłby to zapewne gaz rosyjski (Niemcy nie mają zakazu reeksportu), niemniej, Niemcy to obliczalny partner biznesowy i można mieć pewność, że „błękitne paliwo” byłoby tłoczone niezależnie od ewentualnych politycznych zawirowań, a nade wszystko – Niemcy kupują rosyjski gaz taniej, więc nawet po doliczeniu marży jego cena byłaby porównywalna z tym co i tak płacimy Rosji. Poza tym, te kilkadziesiąt polskich gmin już bierze gaz od EWE i jakoś nie narzekają na drożyznę. Prawda, panie Pawlak?
Trzeba jedynie wyłożyć ok. 120 mln złotych na położenie 30-40 km rur, by połączyć gazociąg z polską siecią przesyłową (dla porównania – EWE już wybudowało w Polsce 1200 km gazociągów) i udostępnić niemieckiej spółce któryś z magazynów – nie za darmo przecież! – do przechowywania obowiązkowych, ustawowych rezerw surowca.
Tyle, że państwowe spółki: Gaz-System (operator polskiej sieci) oraz PGNiG (właściciel magazynów) pozostają głuche na ofertę. Brak „woli politycznej” bije po oczach. Domyślam się, że dla wicepremiera Pawlaka to co jest dobre dla kilkudziesięciu lubuskich gmin nie jest „korzystną formułą cenową”.
O tym, że w ten sposób podłączylibyśmy się do europejskiego gazowego „krwiobiegu” nawet nie chce się wspominać...
V. Dobry wujek.
Z naszkicowanej powyżej sytuacji wynika, że podpisaliśmy długoletnią umowę, na mocy której będziemy słono przepłacali za surowiec, który w najbliższym czasie ma konsekwentnie tanieć, pogłębiając nasze uzależnienie od wschodniego kierunku dostaw i – chociażby - stawiając pod znakiem zapytania przyszłość świnoujskiego gazoportu. Ugięliśmy się pod cenowym dyktatem „potentata”, który właśnie przeżywa finansowe trudności i któremu kurczy się zarówno wydobycie, jak i rynek zbytu. Kuriozum na skalę światową.
Nic to. Te prawie pół miliarda dolarów ekstra, które w porównaniu do krajów Europy Zachodniej będziemy rok w rok walić w rosyjską studnię z pewnością się naszemu „partnerowi” przyda. Gazpromowi – chociażby na obsługę zadłużenia, zaś budżetowi Federacji Rosyjskiej do którego Gazprom odprowadza część dochodów... niech pomyślę... na modernizację armii... kolejne Mistrale...
Naszemu państwu i naszej armii te 485 mln dol. rocznie jest absolutnie zbędne. Wszak dla dalszego „ocieplenia” stosunków warto się zabawić w dobrego wujka i podesłać naszym nowym, posmoleńskim przyjaciołom trochę kasy.
Gadający Grzyb
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl