poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Premier Kleiber, czyli rząd Belki-bis

Prof. Kleiber o rządzie fachowców „nic nie wie”. Ale czy koniecznie musi „wiedzieć” zawczasu takie rzeczy?

I. Co musi „wiedzieć” profesor Kleiber?

Weekend minął pod znakiem medialnej „wrzutki” Palikota dotyczącej konstruktywnego wotum nieufności wobec rządu Tuska i powołania „apolitycznego gabinetu fachowców” pod przewodnictwem prof. Michała Kleibera. Wprawdzie, wg „Rzeczpospolitej” sam profesor twierdzi, iż nic na ten temat „nie wie” i „nikt z nim nie rozmawiał”, ale bądźmy szczerzy – czy może stanowić to jakąkolwiek przeszkodę? Czy pan Kleiber, mimo tego iż jest profesorem, musi „wiedzieć” wszystko? Naturalnie, że nie musi. Zatem na tym etapie z pewnością uznano, że wiedza o tym, iż będzie „apolitycznym premierem” nie jest mu do niczego potrzebna. No bo po co panu profesorowi Kleiberowi „wiedzieć” zawczasu takie rzeczy? O tym, że będzie „apolitycznym premierem” pan profesor „dowie się” we właściwym momencie. I wtedy, naturalnie, ktoś kompetentny w kreowaniu „gabinetu apolitycznych fachowców” z panem profesorem „porozmawia”. Jak sądzę, uczynią to te same osoby i „czynniki”, które onegdaj zakomunikowały premierowi Tuskowi, iż jednak nie będzie kandydował na urząd prezydenta RP, tylko pozostanie na powierzonym mu odcinku politycznego zderzaka i strażnika interesów Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy III RP oraz sprawującej nad Polską nadzór właścicielski Niewidzialnej Ręki.

To znaczy, wszystko zapewne przebiegłoby w ten sposób, gdyby Palikot w pogoni za chwilą rozgłosu nie chlapnął tego, co pewnie usłyszał na jakiejś naradzie. Albo – to inna ewentualność - jego patron, generał Dukaczewski, w chwili niepojętego roztargnienia „głośno myślał” w obecności swego podopiecznego rozpatrując różne warianty awaryjne, zaś Palikot rozumiejąc powinność swej służby zaraz poleciał z tym balonem próbnym do mediów.

II. Rezerwy kadrowe

Swoją drogą, to nic nowego, pamiętamy bowiem już podobny „apolityczny gabinet” pod przewodnictwem pana profesora Belki, kiedy to po kryzysie wywołanym aferą Rywina i kompromitacji rządu Millera, „razwiedka” musiała przejść na „sterowanie ręczne”, jak opisuje tamtą sytuację redaktor Michalkiewicz. W obu tych rządach profesor Kleiber pełnił funkcję ministra zajmującego się różnymi naukowymi historiami, następnie zaś został zagospodarowany przez Kancelarię Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, tak więc pan profesor jako „apolityczny fachowiec” został już sprawdzony w warunkach bojowych i to na kilku frontach, naturalne zatem iż trafił do szerokiej rezerwy kadrowej zasobów ludzkich III RP.

Takie rezerwy to cenna rzecz, albowiem wiadomo, że to „kadry decydują o wszystkim”, którą to stalinowską spiżową mądrość sprawująca właścicielski nadzór Niewidzialna Ręka przyswoiła sobie gruntownie i stosuje z powodzeniem od ponad dwóch dekad. Nic więc dziwnego, że warto mieć zawsze w zapasie jakiś „rząd apolitycznych fachowców”, który można objawić światu na stosownym etapie, na przykład gdy polityczne zderzaki osłaniające interesy Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy III RP strzaskają się na amen, niczym gabinet Leszka Millera, który poległ na skutek frakcyjnych utarczek polityczno-biznesowych „elit”, którą to wojenkę znamy jako „aferę Rywina”.

Obecnie zarysowują się podobne warunki na skutek sprawy Amber Gold, która dziwnym trafem, w przeciwieństwie do afery hazardowej, okazuje się być jakoś „niezamiatywalna” i tylko możemy się domyślać jakie buldogi żrą się przy tej okazji pod dywanem. Jeśli powstanie komisja sejmowa, a nie jest to wykluczone, ba – nie jest wykluczone nawet to, że będzie miała potencjał równy tej rywinowskiej, bo akurat komuś będzie zależało, by nie stosowano w niej manewrów „na Sekułę”, to rząd Tuska może skończyć tak jak rząd Millera i stąd uaktywniona właśnie troska o to, by mieć wariant awaryjny w postaci rządu Belki-bis z premierem Kleiberem na szpicy.

III. Ryzykowny manewr

Co ciekawe, sam profesor Kleiber w zasadzie nie mówi „nie”, ma jedynie zastrzeżenia co do formy w jakiej został „wysunięty z ramienia” przez Penisorękiego, no i zgłasza zapotrzebowanie na stabilną, sejmową większość. Tak więc nic nie jest jeszcze przesądzone, albowiem, jeśli zajdzie paląca potrzeba, to taką większość zorganizuje się w trymiga, jakiż to problem? Wyodrębni się z PO frakcje „konserwatystów” i „liberałów”, przeprowadzi „odnowę” - co zostało z powodzeniem przetestowane w 2004 roku przy okazji „rozłamu” w SLD, na skutek czego z Sojuszu wypączkowała SDPL - i „większość” będzie jak ta lala.

Niemniej, taki manewr obciążony jest pewnym ryzykiem, pamiętamy bowiem, iż nawet rząd Belki nie zapobiegł podwójnemu zwycięstwu wyborczemu PiS w 2005 roku, które zapoczątkowało dwulecie wspominane przez elity III RP po dziś dzień z ciarkami na plecach. Dlatego też wymyślono sprytny trick, by w poparcie dla rządu Kleibera wmanewrować właśnie Prawo i Sprawiedliwość, dzięki czemu będzie można obarczyć Jarosława Kaczyńskiego wraz z jego partią wszelkimi spodziewanymi plagami, które mają spaść na Polskę w przewidywalnej przyszłości, a część z nich już zaczyna dawać się we znaki, tylko medialny matrix chwilowo jeszcze ich nie pokazuje w myśl zasady „co z oczu, to z serca”. No, ale gdyby PiS dał się jednak w poparcie dla „konstruktywnego wotum” jednak wmanewrować, to zaczną pokazywać – wajcha zostanie przestawiona, spokojna głowa.

Pozostaje nadzieja, że Jarosław Kaczyński jest za cwanym politycznym wróblem, by dał się posadzić na tak nieświeże końskie g... i PiS pozostanie jednak przy pomyśle własnego votum nieufności połączonego z jesienną „ofensywą legislacyjną”, które to inicjatywy (nie wróżę im zresztą powodzenia, ale o tym innym razem) konkurencja stara się zawczasu utrącić i zdezawuować wrzutkami pokroju „afery” z wydatkami na ochronę prezesa, czy omawianym tu „balonem próbnym” z Kleiberem właśnie.

IV. Nie ten etap

No, ale coś mi mówi, że póki co sprawa z „apolitycznym gabinetem” - przynajmniej na razie - rozejdzie się po kościach. Konkretnie, to nie „coś”, ale „ktoś” to mówi, mianowicie sama diwa salonowej publicystyki, czyli Janina Paradowska na swym blogu, który warto śledzić, jeśli chce się wiedzieć jaka linia obowiązuje na danym etapie. Otóż, na etapie obecnym obowiązuje linia taka, iż ten cały „rząd fachowców” jest – uwaga! - propozycją „niepoważną” i „dziwacznie zakręconą”. Dziw nad dziwy, zważywszy na to, iż „rząd fachowców”, „apolitycznych” oczywiście, jest od zawsze fetyszem nad którym intelektualnie brandzlują się salonowe elity III RP, permanentnie zbrzydzone „polskim piekłem” i „brudną polityką”. Tymczasem, okazuje się, że jednak nie, sytuacja nie dojrzała, zaś potrzebą dnia dzisiejszego jest, by Palikot zaangażował się w pomoc ujaranej babci – Korze i jej równie ujaranej suczce Ramonie.

A zatem wygląda na to, że polityczny zderzak w postaci rządu Tuska nie strzaskał się jeszcze na amen i na etap kiedy to nagle „apolityczny gabinet fachowców” z „chodzącym w aureoli niespełnionego premiera” (określenie Paradowskiej) Michałem Kleiberem okaże się nagle pomysłem odpowiedzialnym, poważnym, konstruktywnym i propaństwowym, przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

środa, 22 sierpnia 2012

Przemysł przykrywkowy w działaniu

Tomasz Lis postanowił przekierować negatywne emocje swego „targetu” z afery „Amber Gold” na tradycyjny obiekt zastępczy – czyli Kaczora i „pisiorów”.

I. Nowy „Dramat w trzech aktach”

Powtarza się scenariusz przetrenowany przy okazji „Dramatu w trzech aktach”. Jak pamiętamy, w czerwcu 2001 roku, w trakcie kampanii przed wyborami parlamentarnymi, odpalono za pomocą telewizji, z przeproszeniem, publicznej, dętą „aferę” usiłującą przykleić braci Kaczyńskich do sprawy FOZZ. Na tę okoliczność Olga Lipińska wyszyła pamiętny kuplecik: „Hej, jadą z forsą wory! Hej, a na nich Kaczory! Hej, jadą po raz drugi! Hej, znów się forsa zgubi!”. Przypomnijmy jeszcze, że autorzy „Dramatu...”, Witold Krasucki i Grzegorz Nawrocki, otrzymali od SDP za swe dzieło tytuł „Hien Roku”, zaś po trzech latach procesu TVP poszła na ugodę i przeprosiła braci Kaczyńskich. Marna to jednak pociecha, zważywszy iż te parę procent głosów, które miały zostać odebrane – zostały, tak więc operacja z punktu widzenia jej zleceniodawców zakończyła się pomyślnie.

Z podobną sytuacją mamy do czynienia dzisiaj. Sprawa „Amber Gold” okazała się być „niezamiatywalna” mimo wszelkich wysiłków reżimowych propagandystów wrzeszczących o „nagonce” i „polowaniu na Tuska”, tudzież rozczulających się nad ciężką dolą „premierowicza”. A że manewr na „Madzię z Sosnowca” został chwilowo wyeksploatowany, należało odpalić – tak jak w 2001 - kolejną aferę z PiS. Ponieważ jednak Jarosław Kaczyński nabrał ostatnio wody w usta i nie szło rozpętać histerii oburzenia z powodu jakiejś jego wypowiedzi, co od lat jest klasycznym medialnym samograjem przemysłu pogardy, zaś dym po kapiszonach z Rajmundem Kaczyńskim i „buczeniem” podczas obchodów Rocznicy Powstania Warszawskiego dawno już rozwiał się w powietrzu, a i w sprawie wizyty Cyryla I oraz „pojednania” nie szło z polityków PiS wycisnąć żadnej kontrowersyjnej wypowiedzi, trzeba było wymyślić coś innego.

No, ale od czego Obóz Beneficjentów i Utrwalaczy III RP ma w swej medialnej ekspozyturze takiego asa, jak Tomasz Lis? Ten zawsze gotów jest uruchomić „pisowską aferę” na miarę czasów i możliwości, by zrobić dobrze Dyktaturze Matołów stanowiącej aktualne zabezpieczenie interesów Obozu – oczywiście tylko do chwili, gdy nie zużyje się ze szczętem i nie będzie konieczna operacja „wymiany zderzaków”. Najwyraźniej jednak Dyktatura Matołów zabezpiecza owe interesy na tyle dobrze, że Obóz Beneficjentów i Utrwalaczy III RP wraz ze sprawującą nadzór właścicielski Niewidzialną Ręką postanowili zadbać, by aktualny zderzak w postaci PO i rządu Tuska nie zużył się zbyt wcześnie. Powtórka z afery Rywina nie jest przewidywana.

II. Profilaktyczna pacyfikacja

I taka właśnie jest funkcja zasłony dymnej uruchomionej właśnie przez „Newsweek”. Reżimowy tygodnik nie broni wprawdzie otwartym tekstem Tuska, wokół którego sprawa „Amber Gold” zaczęła ostatnimi czasy niebezpiecznie blisko orbitować, jednak przesłanie artykułu „Srebrny układ” jest jasne: „wszyscy politycy i partie są tak samo umoczone w przekręty, a Kaczyński nie jest lepszy od Tuska”. Zabieg ten ma, rzecz jasna, na celu profilaktyczną pacyfikację niezadowolonych, tak by przypadkiem nie zaczęli zerkać w stronę Prawa i Sprawiedliwości. Zagranie równie prymitywne, jak to z „Dramatem w trzech aktach”, ale proste chwyty bywają najskuteczniejsze, tym bardziej jeśli adresowane są do leminżerii i osób politycznie niezorientowanych, które kupują „Newsweeka” w przeświadczeniu, że to normalna gazeta (poważnie, są tacy) lub ze względu na naczelnego – medialnego celebrytana.

Dla takich ludzi nagle, ni z tego, ni z owego, może okazać się szokiem, że partia dostaje pieniądze z budżetu państwa i co gorsza – wydaje je m.in. na ochronę prezesa, czy wspieranie przyjaznych sobie inicjatyw. Nie skojarzą (łączenie ze sobą elementarnych danych i myślenie przyczynowo-skutkowe jest generalnie w zaniku), że subwencje dostają wszystkie partie po przekroczeniu 3% w wyborach, że to PO jest obecnie największym beneficjentem tego systemu i że to Platforma właśnie gromko domagała się zniesienia finansowania partii z kieszeni podatników, o czym zapomniała zaraz po wyborach.

Nie zatrybią również związku między wzmocnioną ochroną Jarosława Kaczyńskiego a Smoleńskiem, czy łódzkim mordem politycznym popełnionym przez byłego działacza PO i tego, że zbrodnia ta była zbrodnią zastępczą, pierwotnie bowiem Ryszard Cyba miał zamiar zamordować Jarosława Kaczyńskiego, i tylko ze względu na ochronę właśnie odstąpił od tego zamiaru. Wszystko zaś odbyło się z inspiracji „morderców zza biurek” - prowodyrów posmoleńskiego przemysłu nienawiści, o czym dobitnie świadczy treść „listu”, który Cyba przyniósł na salę sądową. Obecny naczelny „Newsweeka” także ma w owej zbrodniczej inspiracji swój znaczący udział. Wreszcie, mało komu przyjdzie do głowy zapytać jak to jest, że wysokonakładowy tygodnik nagle bierze pod lupę wydatki opozycji, nie poświęca zaś ani krzty uwagi temu, co ze swymi pieniędzmi robi PO. Przy czym, tworzy się wokół partyjnych wydatków PiS atmosferę nieokreślonej grozy, mimo że nawet „Newsweek” nie stawia w swym tekście zarzutów o złamanie prawa.

Tego rodzaju pytań i wątpliwości nikt z „targetu”, którego mózgi miał ugotować artykuł „Srebrna sieć” nie sformułuje. Pozostanie czysto emocjonalna wściekłość, że Kaczor śpi na ICH PIENIĄDZACH – słowem, skandal i afera! I dajcie wreszcie spokój z tym „Amber Gold”, ile można o tym słuchać, uczepili się młodego premierowicza, któremu przytrafił się błąd młodości, a poza tym, pazerni frajerzy którzy ulokowali tam kasę, sami są sobie winni...

III. Mokry kapiszon, czy medialny hak na przyszłość?

Tak miało to zadziałać – i wobec tych, do których przesłanie zostało skierowane, czyli hasłowo mówiąc – lemingów narażonych na traumę rozczarowania i zawiedzionych nadziei, bo coś tu nie gra, a Tusk może wcale nie jest aż taki fajny – z pewnością zadziała, przekierowując ich negatywne emocje z „Amber Gold” na tradycyjny obiekt zastępczy – czyli Kaczora i „pisiorów”.

Ja tu zresztą piszę o tym wszystkim raczej w charakterze kolejnego przyczynku do medialnych manipulacji reżimowych mediodajni III RP niż po to, by wieszczyć dla PiS ze strony „Newsweeka” i Lisa jakieś straszne zagrożenie. Przeglądam bowiem onet, wp.pl, interię, gazeta.pl, tvn24.pl i na chwilę obecną (poniedziałek, 20.08, późny wieczór) na „jedynkach” po lisiej aferze ani dudu. W mediodajniach audiowizualnych chyba też nie było nadmiernej ekscytacji. Nikt jakoś nie eksploatuje tematu. Czyżby zatem zdano sobie sprawę z nikłego potencjału wypocin „Newsweeka”, a zasięg tego nowego „Dramatu w trzech aktach” miał się ograniczyć do chwilowej wrzutki-przykrywki? Jeśli w ciągu trzech dni nie padnie jakiś tajemny sygnał od „wajchowych”, pozostanie w powietrzu tylko nikły swąd rozwiewającego się dymu z kolejnego kapiszona.

Chyba, że przetrzymają newsweekowe rewelacje w charakterze medialnych „haków” do późniejszego wykorzystania, choćby w kolejnej kampanii wyborczej, niczym słynną wypowiedź Kaczyńskiego o Merkel. Bo w końcu, nawet jeśli PiS wygra wytoczony „Newsweekowi” proces, to po latach - gdy już nikt nie będzie pamiętał o co poszło.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

niedziela, 19 sierpnia 2012

Krajobraz po pojednaniu

Jakie „raty” przyjdzie Polsce i polskiemu Kościołowi spłacać w ramach „ceny za pojednanie”?

I. Za jaką cenę?

No cóż, chyba jednak miałem rację, pisząc w jednym z komentarzy pod moją ostatnią notką, iż treść „Wspólnego Przesłania do Narodów Polski i Rosji” podpisanego przez abp. Michalika i patriarchę Cyryla I będzie nieistotna, a w każdym razie – drugorzędna. Liczył się będzie sam fakt wystosowania orędzia i jego bliższe oraz dalsze konsekwencje polityczne. W dokumencie nie znalazło się bowiem nic szczególnego – jeśli go wycisnąć, zostają dwa podstawowe punkty: po pierwsze - wezwanie do pojednania i dialogu na bazie „wybaczenia krzywd, niesprawiedliwości i wszelkiego zła wyrządzonego sobie nawzajem (to budowanie fałszywej symetrii jest szczególnie rażące), tudzież wspólnych badań historycznych; po drugie – zaakcentowanie obopólnego sprzeciwu wobec galopującej Antycywilizacji Postępu. Taki sojusz „obu płuc Europy” byłby niewątpliwą wartością, rodzi się jednak pytanie: za jaką cenę?

Pierwsza „rata” owej ceny została zapłacona jeszcze przed wizytą patriarchy Cyryla w postaci słynnego wywiadu abp. Michalika dla KAI. Robił on wręcz wrażenie swoistej „podgatowki”, z odcięciem się od kontekstu katastrofy smoleńskiej na czele – przeniesieniem jej do kategorii „symboli” i pryncypialną krytyką tych, którzy posługując się „takimi teoriami i hasłami robią sobie i tragedii smoleńskiej największą szkodę!”. Zupełnie, jakby nie było skandalicznego, uszytego pod założoną z góry tezę, pseudo-śledztwa i ustaleń niezależnych ekspertów obalających oficjalną narrację. Nie da się ukryć, iż posiało to nieufność między hierarchią, a częścią środowisk wspierających Kościół w jego arcytrudnej, cywilizacyjnej batalii. Środowisk, dodajmy, opozycyjnych, które i tak są marginalizowane i sekowane w przestrzeni publicznej – zarówno przez rządzącą Dyktaturę Matołów, jak i wiodące mediodajnie, będące ekspozyturą Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy III RP.

Jak w tej sytuacji Kościół wyobraża sobie budowanie społecznego zaplecza dla wyzwań współczesności zdefiniowanych w „Przesłaniu”, którym będzie się starał stawić czoła wspólnie z moskiewską Cerkwią?

Na dodatek, strona polska przegapiła fakt, iż „pojednanie” może stać się politycznym haczykiem – i tu kłania się zlekceważenie uzależnienia Cerkwi, na której czele stoi agent KGB „Michajłow”, od czekistowskiego reżimu Putina. Od tej pory, ilekroć Kościół będzie się starał zrewidować swe stanowisko, czy to w sprawie Smoleńska, czy też fałszywej symetrii „wzajemnych win”, Cerkiew zawsze może zagrozić zamrożeniem, czy wręcz zerwaniem „dialogu”, obarczając winą „antyrosyjskie resentymenty” po polskiej stronie.

II. Kościół w roli ulubieńca reżimowych mediodajni

Powyższych politycznych kontekstów nie omieszkał wychwycić i odpowiednio podgrzać obóz reżimowych ośrodków opinii, na co dzień skrajnie wrogich polskiemu Kościołowi, hołubiących zaś współczesną mutację „księży-patriotów” ze środowisk „katolicyzmu otwartego”, którego przesłanie można sprowadzić do wycofania się Kościoła ze swego nauczania pod dyktando lewicy – tak jak stało się to ze wspólnotami protestanckimi (i częścią katolickich) w Europie Zachodniej. Stało się tak dlatego, iż w przeciwieństwie do historycznego „Orędzia” biskupów polskich do niemieckich z 1965 roku, które pozostawało w kontrze wobec polityki Gomułki, obecna linia Episkopatu spuentowana „Wspólnym przesłaniem...” wpisuje się idealnie w prorosyjski kurs obecnej władzy, popieranej przez wiodące mediodajnie.

Kolejnym powodem było wbicie klina pomiędzy Kościół a środowiska patriotyczno-niepodległościowe, zwane wzgardliwie „sektą smoleńską” - no i rzecz jasna uderzenie w największą partię opozycyjną – Prawo i Sprawiedliwość. Stąd nieskrywana schadenfreude objawiająca się m.in. takim oto uroczym tytułem, jak „Obóz smoleński zawył na arcybiskupa Michalika”. Na taką okoliczność postanowiono w „GW” przeprosić się z batożonym dotąd na jej łamach z postępowych pozycji konserwatywnym hierarchą, którego z miejsca zaczęto prezentować jako męża stanu niemal na miarę kardynała Wyszyńskiego. Dokopanie „sekcie smoleńskiej” najwyraźniej okazało się być warte tej „mszy”. Na podobnej zasadzie postanowiono przymknąć oko na moskiewski sojusz tronu z ołtarzem, tak skądinąd niemiły postępowcom w innych krajach i okolicznościach.

Zabawne było obserwować rozkrok w sprawie wyroku na aktywistki „Pussy Riot”, ogłoszonego – cóż za przypadek – akurat w dniu podpisania warszawskiego „Przesłania”. Od siebie powiem, że uważam te „działaczki” za typowe, zacietrzewione lewackie kretynki, podobnie jak ich „siostry” z FEMEN-u, ścinające krzyż poświęcony ofiarom NKWD. Nie oszukujmy się – nawet, gdyby stosunki cerkiew-państwo były w Rosji ułożone wedle modelu zachodniego, nie powstrzymałoby to „performerek” przed profanacją świątyni, tak jak onegdaj nie powstrzymało aktywistów gejowskich przed profanacją katedry Notre-Dame, czy u nas „człowieka-motyla” przed naigrawaniem się z procesji Bożego Ciała. Albowiem, wyznacznikiem tego rodzaju „wolnościowości” nieodmiennie jest obsesyjny antyklerykalizm i nienawiść do chrześcijaństwa jako takiego.

Niemniej, postawa postępowych mediodajni, które grzmiąc o dwóch latach łagru dla „Pusiek” dokładały zarazem wszelkich starań, by odbiorca widział to „osobno” w stosunku do wizyty Cyryla I i jednoznacznie konserwatywnej trzeciej części „Przesłania”, była ciekawą poglądową lekcją manipulacji, od których aż roiło się w medialnym przekazie.

Zwróćmy bowiem uwagę na okoliczność – co stanowi kolejny dowód na potwierdzenie tezy, iż treść przesłania będzie drugorzędna wobec jego politycznej wymowy – że religijno-moralne i społeczne elementy dokumentu gdzie jest mowa m.in. o „postępującej sekularyzacji”, oraz „prawie do obecności religii w życiu publicznym”, skrywane są starannie na planie dalszym, by nie mąciły przekazu. Nawet jeśli wypowie się pan Obirek o „fundamentalistycznym polskim katolicyzmie” i „konfrontacyjnej Cerkwi”, zaś Adam Michnik w tradycyjnie kabotyńskim wstępniaku upomni się o godność dla „inaczej myślących” (zupełnie jakby „Przesłanie” komukolwiek godności odmawiało), nie zakłóci to ogólnej wymowy, że - jak ujęła to „Wyborcza” - „dzieje się historia”.

Nie oznacza to jednak, iż broń oskarżeń o katolicko-cerkiewny „fundamentalizm” nie zostanie wykorzystana w przyszłości, gdy tylko postępowe środowiska uznają za celowe użyć jej do swej antycywilizacyjnej kampanii.

III. Warto było?

Podsumowując, efekty aktu „pojednania” na dzień dzisiejszy wyglądają następująco:

1) polski Kościół zasiał ziarno nieufności w duszach swych najbardziej oddanych, patriotycznych zwolenników i obrońców;

2) w zamian zyskał kilka motywowanych koniunkturalnie słodkich słówek ze strony środowiska na co dzień wojowniczo antyklerykalnego i nastawionego wrogo do patriotyzmu, religii i tradycji, które postanowiło wykorzystać „Przesłanie” do własnych, doraźnych celów;

3) za chwilę to samo środowisko może za to samo „Przesłanie” poddać polski Kościół skrajnej krytyce, obarczając np. współodpowiedzialnością, jako „sojusznika” Cerkwi, za kolejne putinowskie wyroki w stylu tego na „Pussy Riot”;

4) Cerkiew rosyjska nie przyjęła na siebie żadnych zobowiązań dotyczących chociażby sytuacji katolików w Rosji, bez porównania gorszej, niż prawosławnych w Polsce;

5) Kościół polski wystawia się w przyszłości na polityczny szantaż, polegający na tym, by w spornych polsko-rosyjskich kwestiach zajmował stanowisko podobne temu, jakie zajął abp. Michalik wobec Smoleńska – pod groźbą zamrożenia dialogu i obarczenia winą „rusofobicznej” strony polskiej;

6) Kościół potencjalnie może stać się zakładnikiem prorosyjskiej polityki obecnej władzy i współwinnym jej konsekwencji w społecznym odbiorze;

7) i na odwrót – jeśli w przyszłości władzę przejmą siły prezentujące wobec Rosji bardziej stanowcze i podmiotowe stanowisko, Kościół może stać się obiektem nacisków, by „coś zrobić” i wpłynąć zakulisowo na złagodzenie niewygodnego dla Rosji kursu polskiego rządu – wszystko, oczywiście, w imię „dialogu” i „pojednania”.

Powyższa wyliczanka, to jedynie przykład możliwych „rat”, które przyjdzie spłacać w ramach ceny za „pojednanie”. Nie sposób nie zapytać: warto było?

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Tekst „Wspólnego Przesłania do Narodów Polski i Rosji: http://ekai.pl/biblioteka/dokumenty/x1430/wspolne-przeslanie-do-narodow-polski-i-rosji/

Na podobny temat:

http://niepoprawni.pl/blog/287/pojednanie-z-zywa-cerkwia

http://niepoprawni.pl/blog/287/poligon-doswiadczalny-watykanskiego-ekumenizmu

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Poligon doświadczalny watykańskiego ekumenizmu?

Obawiam się, że po odejściu Jana Pawła II wracają czasy opisane przez Józefa Mackiewicza w pamiętnym „Watykanie w cieniu Czerwonej Gwiazdy”

I. Głosowanie „bez skreśleń”

Jak zapewne Państwo wiedzą, uchwałę o podpisaniu Wspólnego Orędzia do narodów polskiego i rosyjskiego, Konferencja Episkopatu Polski przyjęła jednogłośnie – zero przeciw, nikt nawet nie wstrzymał się od głosu. Czyżby wszyscy hierarchowie byli takimi entuzjastami hecy „pojednania” do której dojdzie za kilka dni? Nie sądzę, ta jednomyślność musi mieć jakieś drugie dno. Gryzłem się tym jakiś czas, aż przypomniałem sobie, że gdzieś wyczytałem (przepraszam, już nie pamiętam gdzie konkretnie), iż inicjatywa abp. Michalika cieszy się ogromnym poparciem w Watykanie – kibicuje jej ponoć sam Benedykt XVI. Jeśli tak jest w rzeczywistości, wyjaśniałoby to zarówno zastanawiającą aklamację Episkopatu, jak i determinację w przepychaniu „pojednania” kolanem, wbrew wszystkiemu, ze zdrowym rozsądkiem na czele.

I tutaj zaświtała mi bluźniercza myśl. Otóż, Niemcy od dłuższego czasu zacieśniają strategiczne partnerstwo z Rosją - na wszystkich możliwych polach. Benedykt XVI jest Niemcem. Czyżby postanowił „ekumenicznie” wspomóc „vaterland” dokładając cegiełkę pojednania religijnego? Hm, może nie aż tak wprost – pamiętajmy, że papież, jak każdy przywódca, ma grono współpracowników, z których każdy byłby rad nakręcić politykę zagraniczną Watykanu wedle swego zegarka. Niemniej, zważywszy iż rosyjska Cerkiew pod rządami Cyryla I (agenta KGB ps. „Michajłow”) jest w zasadzie religijno-ideologiczną przybudówką Kremla i „demokratury” Putina, taki gest otworzyłby nowe perspektywy na linii Watykan-Moskwa. Tym bardziej, iż jawić się to może jako kontynuacja starań Jana Pawła II - by słowa o dwóch płucach Europy: zachodnim i wschodnim oblekły się w konkret. Na to mogą nakładać się jakieś zadry w sumieniu Benedykta związane z niemiecką odpowiedzialnością za II Wojnę Światową, tudzież epizodem w Hitlerjugend i związana z tym potrzeba ekspiacji wobec Rosjan.

Nie zapominajmy również o całej historii zabiegów strony polskiej, których zwieńczeniem będzie „Orędzie”, rozpoczętych tuż po wizycie Putina w Polsce 2009 roku, a zintensyfikowanych po Smoleńsku. W owych zabiegach nader czynnym uczestnikiem był z ramienia Sikorskiego esbecki agent „Orsom” - Tomasz Turowski, wyznaczony do kontaktów z rosyjskim kościołem prawosławnym. Niewykluczone, iż Watykan zwietrzył tu szansę - mógł sprząc swe zakulisowe wysiłki z dyplomacją polskiego rządu i wysłać do naszego episkopatu czytelny sygnał, jakie ma w związku z tym oczekiwania od polskich biskupów. Czyżby tu tkwiła przyczyna tego jednomyślnego „głosowania bez skreśleń" Konferencji Episkopatu Polski? W takim ujęciu, polsko–rosyjskie „orędzie" pełniłoby rolę balonu próbnego/doświadczalnego poligonu przed dalszymi krokami zbliżenia Watykanu z Moskwą. I wszystko to jest bardzo elegancko wykonywane rękami polskiego Kościoła.

II. Arcyboleśnie proste pojednanie

To oczywiście tylko taka moja hipoteza, z konieczności bardziej oparta na dedukcji, niż faktograficznych podstawach, bowiem poruszamy się tutaj w sferze cienia, domysłów, przypuszczeń – polityka informacyjna Kościoła jest tradycyjnie nad wyraz oszczędna. Jednak, o ile rekonstruuję trafnie polityczną rozgrywkę, która się odbywa gdzieś za kotarą, to nagle wywiad abp. Michalika dla KAI z radykalnym odcięciem się od kwestii Smoleńska i cielęcymi zachwytami nad patriarchą Cyrylem zaczyna jawić się w nowym świetle. Jeśli z Watykanu przyszło polecenie „jednać się!”, to Smoleńsk faktycznie mógł tu stanowić nie lada problem, zatem przeniesienie tej tragedii na półkę z „symbolami” staje się zrozumiałe.

W ogóle, gdy wywiad abp. Michalika oskrobać z tej całej okrągłej, „biskupiej mowy”, to jego przesłanie robi się, mówiąc klasykiem, „arcyboleśnie proste”. Z jakichś względów, o których postronni nie muszą wiedzieć, obraliśmy twardy kurs na „pojednanie” z Cerkwią (a więc i z Moskwą) i nic nie zawróci nas z tej drogi – ani skandal wokół Smoleńska i śledztwa, ani czekistowskie uwikłania tamtejszej hierarchii. Zaś każdy głos krytyki, czy choćby umiarkowanego sceptycyzmu zostanie napiętnowany jako oszołomstwo.

Jak zaraz dało się zauważyć, postawa taka spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem dwóch na pozór odległych od siebie środowisk – salonowszczyzny z przewodnią rolą „Gazety Wyborczej”, oraz mniej wpływowej, ale niezmiennie prorosyjskiej i panslawistycznej „endokomuny”. Ostatni raz tak zgodne współbrzmienie miało miejsce chyba przy okazji sprawy ingresu bp Wielgusa (TW „Grey”). Oba towarzystwa nie mogą wprost wyjść z zachwytu, jaki to druzgoczący cios abp. Michalik zadał PiS-owi, Macierewiczowi i „sekcie smoleńskiej” - no, skoro tak, to zrozumiałe, że katolicko-cerkiewne „pojednanie” z miejsca stało się ich konikiem i jutrzenką świetlanej przyszłości.

Jeszcze jedno zwróciło moją uwagę – mianowicie, w kontekście „Orędzia” nie przywołuje się (a jeśli już, to marginalnie) postaci Jana Pawła II, który niemal do kresu swych dni starał się o jakąś formę zbliżenia z rosyjskim prawosławiem, a niemożność udania się z pielgrzymką do Rosji była dlań niezwykle bolesna. W wywiadzie dla KAI abp. Michalik wspomina o Papieżu tylko w kontekście... wspólnych elementów nauczania JP II i Cyryla-„Michajłowa”. Przypuszczam, iż to pominięcie jest świadome – czekistowskiej Cerkwi i jej kremlowskiemu zwierzchnikowi trudno byłoby przełknąć „pojednanie” pod auspicjami jednego z duchowych i politycznych pogromców komunizmu – wszak ONI upadek Sowietów odbierają w kategoriach upokorzenia imperialnej „Wielkiej Rosji”.

Jednakże, może to i lepiej. Odnoszę wrażenie, że Papież nie przeszedłby tak gładko do porządku dziennego zarówno nad historycznym, jak i smoleńskim kontekstem czekającego nas wydarzenia („pojednanie nie może być mniej głębokie niż sam rozłam. Tęsknota za pojednaniem i ono samo będą w takiej mierze pełne i skuteczne, w jakiej zdołają uleczyć ową pierwotną ranę, będącą źródłem wszystkich innych, czyli grzech” - Adhortacja Apostolska „Reconciliatio et Paenitentia”).

III. Watykan znów „w cieniu Czerwonej Gwiazdy”?

W takich chwilach widać jak bardzo brakuje postaci formatu Jana Pawła II, czy prymasa Wyszyńskiego z ich doświadczeniem lat komunizmu i uwrażliwieniem na Sowiety (czy, jak obecnie, reżim czekistów). Oni mieli bowiem w sobie ten wewnętrzny kompas, który mówił im do jakiej granicy można ustąpić, kiedy zaś powiedzieć twardo „non possumus”. Ludzie Zachodu tego wyczucia nie mają, bo brak im osobistej praktyki funkcjonowania pod ruskim butem i knutem. I nawet bycie wieloletnim współpracownikiem Jana Pawła II nie wystarcza. Im Rosja zawsze będzie się jawiła jako może trochę groźny i egzotyczny kraj, w którym jednakże też żyją „dobrzy ludzie”. I do głowy im nie przyjdzie zapytać jak to jest, że ci „dobrzy ludzie”, nie zważając na własne upodlenie, gotowi są wielbić i popierać najbardziej krwawych tyranów, byle owi satrapowie czynili Rosję "wielką".

Ale, jeśli chodzi o ludzi Zachodu można tę ignorancję do pewnego stopnia zrozumieć. Nie można natomiast podejść z pobłażaniem do sytuacji, w której podobne stanowisko zaczynają prezentować nasi hierarchowie – krew z krwi i kość z kości polskiego narodu, którym tego czym jest Rosja pod rządami towarzyszy czekistów nie trzeba tłumaczyć. I o to mam pretensję do abp. Michalika i reszty Episkopatu – że poszli bezrefleksyjnie na lep „pojednania”, lub równie bezrefleksyjnie wzięli się za wypełnianie oczekiwań Watykanu w tej materii, nie próbując skorygować tej linii – nawet jeśli oznaczałoby to wejście w zwarcie z wpływowymi kurialistami, lub samym papieżem. Taki prymas Wyszyński nie wahał się, gdy było trzeba, wchodzić w konflikt z abp. Casarolim i naprostowywać politykę Watykanu wobec komuny, nawet gdy oznaczało to zmarszczenie brwi u Pawła VI.

Brakuje dziś takich postaci, odnoszę bowiem wrażenie, iż Stolica Apostolska wraca w koleiny swej dawnej polityki wschodniej z lat 60- i 70-, z całym bagażem złudzeń, naiwności, błędnych kalkulacji i – moskiewskiej agentury. Przecież chyba nie sądzimy, że ruskie aktywa osobowe w Watykanie zniknęły wraz z upadkiem ZSRS? Obawiam się, że po odejściu Jana Pawła II wracają czasy opisane przez Józefa Mackiewicza w pamiętnym „Watykanie w cieniu Czerwonej Gwiazdy” (do posłuchania w kolejnych audycjach Niepoprawnego Radia PL i w formie audiobooka - http://watykan-w-cieniu.4shared.com/ ). Może to mieć dla nas rozliczne negatywne konsekwencje – na przykład, gdy Cerkiew na polecenie Kremla uzna za stosowne wszcząć w Polsce jakąś waśń, grając prawosławną mniejszością, tudzież szantażując nas zerwaniem „dialogu” i „drogi pojednania” – na analogicznej zasadzie, jak Niemcy grają Ruchem Autonomii Śląska – marginalną organizacją, która w jakiś tajemniczy sposób zyskała znaczenie zupełnie nieproporcjonalne do swego społecznego zaplecza. Kremlowscy szachiści mają takie zagrania w małym palcu.

Podsumowując, cienko to widzę. Nawet jeśli w „Orędziu” nie znajdzie się nic szczególnego, to rozliczne konsekwencje tego aktu mogą w przyszłości grać na naszą niekorzyść. Przede wszystkim zaś obawiam się sprowadzenia Polski i polskiego Kościoła do roli poligonu doświadczalnego watykańskiego ekumenizmu. Między innymi dlatego, że to my poniesiemy wszelkie związane z taką funkcją koszta – jak to już było niegdyś z „przedmurzem chrześcijaństwa” - natomiast ewentualne korzyści są nader iluzoryczne.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat: http://niepoprawni.pl/blog/287/pojednanie-z-zywa-cerkwia

sobota, 11 sierpnia 2012

Młot na „pisowców”

Ściganie w sieci tzw. „mowy nienawiści” to kolejny młot na „pisowców”. Przedstawiciele przemysłu pogardy mogą spać spokojnie.

I. Ściąga dla Seremeta

Czytam, że stojący na czele jak najbardziej niezależnej prokuratury pan Andrzej Seremet zarządził ściganie w sieci tzw. „mowy nienawiści”. Zarządził tak, gdyż „Tygodnikowi Powszechnemu” zrobiło się przykro, iż niecywilizowany tubylczy motłoch się brzydko wyraża. Doskonały pomysł. Nienawiść werbalna prowadzi bowiem często do nienawiści fizycznej w jej najskrajniejszych odmianach, o czym cała Polska miała okazję przekonać się przy okazji mordu łódzkiego. To wyrobnicy i zawiadowcy przemysłu pogardy włożyli Ryszardowi Cybie pistolet do ręki i popchnęli do zabójstwa. Treść jego „manifestu”, który przyniósł na salę sądową nie pozostawia tu cienia wątpliwości, dokument ten bowiem składał się niemal w całości z nienawistnych, antypisowskich medialnych zbitek, sączących się z przekaziorów dzień w dzień od rana do nocy – również w internecie. Na dobrą sprawę, należałoby takich „morderców zza biurek” jak Lis, Kuczyński, Kuźniar i reszta ferajny sądzić za podżeganie do zabójstwa.

Oto fragment pisma Cyby: „Na początku chciałbym przeprosić pokrzywdzonych za to co zrobiłem, ale winę ponosi PiS. Jarosław Kaczyński i Lech Kaczyński, który spóźnił się na samolot i nie chciał się spóźnić się na uroczystości, doprowadził do katastrofy smoleńskiej przez zmuszenie załogi samolotu do lądowania w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych i słabo wyposażonym lotnisku. Według mnie to Lech Kaczyński jest największym mordercą Polskim od czasu II wojny światowej. (…)” (http://niezalezna.pl/19439-znamy-tresc-listu-ryszarda-cyby)

W związku z powyższym, ponieważ w Prokuraturze Generalnej powstaje właśnie jakaś instrukcja z wytycznymi, co i w jaki sposób będzie ścigane z całą surowością prawa, to mam dla pana Andrzeja Seremeta ściągę z przykładami nienawistnej mowy rozpanoszonej na największych polskich portalach, dyskryminującej innych ze względu na przekonania polityczne, religijne itd. (pisownia oryginalna):

„Prawicowe parchy uażający się za wielkie dziennikarstwo wybielają prawicowe bydło ze stada Yaro Zbawcy.” (gazeta.pl)

„Kobito droga !!!!! Zajmij się wnukami. Jak nie masz swoich to cudze przygarnij. Ale nie mieszaj się do polityki bo to Cię przerosło !!!!! Jka prezio, który żyje z kotem po pochówku przyjaciela broni małżeństw " hetero " a minister, który skrobał na potęgę broni życia poczętego to gdzie się wcinasz kobito ze swymi skrobankami??? Toż to wszystko udawane jest :( A że sobie spieprzyłaś życie to nie musisz się odgrywać na innych !!!!” (wp.pl, pod felietonem Jadwigi Staniszkis)

„Kłamczyński to naczelna hiena cmentarna 4rp - każdą śmierć da się wykorzystać, tym bardziej,że martwi nie mogą zaprotestować.....” (interia.pl, pod felietonem Ziemkiewicza)

„MNIE WAS PISDZIELCY ANI TROCHĘ NIE ŻAL, BO DAJECIE SIĘ TRÓŻNEJ MAŚCI PSYCHOLOM (MACIEREWICZ, JAREK0 POLITRUKOM PZPR (LIPIŃSKI, KRYŻE, JASIŃSKI) OBSŁUDZE ZMYWAKA (CZARNECKI), ZŁODZIEJOM (RYDZYK, WOJCIECHOWSKI, KUŹMIUK, BRUDZIŃSKI) ULICZNYM CHULIGANOM (BRUDZIŃSKI) PROWADZIĆ NA RZEŹ , JAK B A R A N Y ! MASZ JEDEN Z DRUGIM TROCHĘ WYKSZTAŁCENIA A TAK SIĘ UPADLASZ!” (onet.pl)

II. Podgotowka „TP”

Nie będę przytaczał więcej, bo tu nie rynsztok, a i to co zacytowałem, to w zasadzie tylko tak dla żartu. Taki smutny dowcip, nie mam bowiem, rzecz jasna, złudzeń co do tego, że przygotowywane wytyczne służyć będą wyłącznie Obozowi Beneficjentów i Utrwalaczy III RP oraz, ewentualnie, różnym postępowcom, jako kolejny młot na „pisowców”, „moherów” i choćbyśmy zapchali prokuratorskie skrzynki podobnymi doniesieniami, to możemy mieć pewność, że sauronowe oko niezależnego wymiaru sprawiedliwości i organów ścigania znajdzie akurat ciekawsze obiekty do skupienia swej uwagi. Tak, jak w przypadku malwersanta od „Amber Gold”, czy Zbigniewa S. ps. „Niemiec” - sutenera i szantażysty Krzysztofa Piesiewicza, którego proces wciąż jakoś nie może się rozpocząć, zaś sam alfons bez przeszkód ze strony policji był jednym z czynniejszych prowodyrów napaści na obrońców krzyża na Krakowskim Przedmieściu.

Swoją drogą, „Tygodnik Powszechny” wykazał się rewolucyjną czujnością i gorliwością w robieniu „waadzy” dobrze. Udając „troskę” (zwróćcie uwagę – oni zawsze się „troszczą” – nie, że chcą wprowadzenia tylnymi drzwiami cenzury i knebla, gdzieżby!) dostarczył Dyktaturze Matołów idealnej podkładki do nałożenia na internet kagańca. Kaganiec ów Dyktatura Matołów próbowała już założyć sieci kilkukrotnie – zawsze chyłkiem, boczkiem, przemycając zapisy przy okazji jakichś nowelizacji dotyczących zasadniczo czegoś innego i wygląda na to, że tym razem może się udać. I nawet nie trzeba będzie zmieniać prawa. Wystarczy istniejące przepisy poddać twórczej interpretacji za pomocą instrukcji z wytycznymi dla prokuratorów. Genialne. Ciekawe, czy prokuratura skorzysta z odkrycia dziennikarki TVN, która przy okazji Marszu Niepodległości za podżegające do nienawiści uznała hasło „Bóg – Honor – Ojczyzna”.

Na marginesie, przypomniał mi się stary dowcip: „- Tate, w szkole kazali napisać wierszyk ze słowem 'podżegacze'. - Ty, Icek, nic się nie martw. Ty siadaj i pisz: 'na balkonie wiszą gacze / pod balkonem piesek skacze / jak doskoczy – podże gacze!' ”

III. Mordercy zza biurek mogą spać spokojnie

Interesujący jest jeszcze jeden aspekt sprawy, mianowicie wysoka, hm, reaktywność pana Prokuratora Generalnego. Wystarczył jeden tekst niszowego tygodnika o śladowym nakładzie, by uruchomić prokuratorską machinę i to od razu na szczeblu centralnym. Wow, strach pomyśleć, co by się stało, gdyby zawracaniem głowy prokuratorowi zajęła się na serio, dajmy na to, „Gazeta Polska” rozchodząca się w wielokrotnie wyższym nakładzie. Ani chybi, Polska zmieniła by się w kraj szalejącego prawackiego terroru z prokuratorskimi komandami krążącymi po ulicach.

Żartuję oczywiście – w naszym pięknym kraju nie liczy się bowiem zasięg, bo wówczas TV Trwam już dawno miałaby miejsce na multipleksie, tylko fakt przynależności do odpowiedniego towarzystwa – to jest czynnik „opiniotwórczy” i nic innego. „Tygodnik Powszechny” może sobie być ledwie wegetującym pisemkiem doprowadzonym do ruiny przez kolejne zastępy „otwartych katolików”, którzy uczynili z niego wpierw religijny dodatek do „Gazety Wyborczej”, zaś obecnie listek figowy dla ITI, które z jakichś powodów potrzebowało takiego listka w swym ogródku, tak jak potrzebuje tego kanału od bezkoloratkowego księdza Sowy i Szymona Hołowni – czołowych specjalistów od „katolicyzmu bezobjawowego” - ale z jakichś tajemniczych względów, sygnał wysłany właśnie z redakcji „Tygodnika” uruchomił jakieś niewidoczne sznurki, które sprawiły, iż niezależny Prokurator Generalny zaczyna nagle gorliwie śpiewać z podsuniętej mu partytury.

A tak poza tym – wiadomo, że ścigania za wpisy na forach internetowych nie będzie, bo niezwisłe sądy nie nadążyłyby ze wsadzaniem do paki. W praktyce, to od subiektywnej oceny pana prokuratora zależeć będzie, czy daną wypowiedź uzna za pospolitą pyskówkę, czy za złowrogą „mowę nienawiści”. W ramach „ekonomiki” działania zadawane będą więc uderzenia punktowe – gdy ukaże się jakiś wpis wyjątkowo drażniący przedstawicieli Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy III RP, gdy jakiś publicysta zanadto się wychyli, gdy pojawi się jakiś nowy „Antykomor”, gdy „talib” Terlikowski rozdrażni gejów i feministki przypomnieniem nauczania Kościoła w kwestiach moralnych itp.

Wiadomo przecież, że nie ścigną Lisa, Cezarego Michalskiego (co to chciał byłych kolegów załatwić, jak załatwiono Aldo Moro), Wojciecha Maziarskiego, Kuczyńskich czy palikociarni, mimo, że to właśnie ich nienawistna propaganda skłoniła Ryszarda Cybę do sięgnięcia po broń i doprowadziła do łódzkiej tragedii. Przedstawiciele przemysłu pogardy i nienawiści – ci współcześni mordercy zza biurek – mogą spać spokojnie.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na zbliżony temat:

http://niepoprawni.pl/blog/287/mordercy-zza-biurek

http://niepoprawni.pl/blog/287/ryszard-cyba-i-system-klamstwa

A oto "manifest" Cyby - kliniczny przykład skutków "przemysłu pogardy", którego nie będzie ścigał pan Seremet:

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQnJQ7qiixNz6jsAVovWQG7EsMQ5Uq-bXUJG4kjSUfWwrUCNaTmIg8wn85OEOBZ2tzlEJa-XlYQLyFa2s7KOVbOtOJnRej2TwjpsMleRTbRjPVMDGMz6rOnLfuiqg4y7xAB8VRWfFWdhHA/s512/cyba-list_pap.jpg

czwartek, 9 sierpnia 2012

Pojednanie z „Żywą Cerkwią”

Polski Kościół przechodzi w dziele „zbliżenia” z rosyjską Cerkwią do porządku dziennego nad kontekstem smoleńskiej tragedii.

I. Fałszywa analogia

17 sierpnia na Zamku Królewskim w Warszawie przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp. Józef Michalik wraz z patriarchą Moskwy i całej Rusi Cyrylem I podpiszą Wspólne Orędzie do narodów polskiego i rosyjskiego. Ceremonię poprzedzić ma spotkanie z prezydentem Komorowskim (on chyba nie będzie nic pisał). Zwolennicy tego aktu „pojednania” wskazują na analogię z historycznym listem biskupów polskich do niemieckich z 1965 roku, zawierającym słynne słowa „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” (a właściwie: „udzielamy wybaczenia i prosimy o nie”). Analogia ta jednak moim zdaniem jest fałszywa, i to z kilku powodów.

Po pierwsze, tamten list kierowany był przede wszystkim do niemieckiego Kościoła (choć nie wykluczał również wspólnot protestanckich), który wraz z Kościołem polskim pozostawał we wspólnych ramach organizacyjnych podlegających zwierzchnictwu Stolicy Apostolskiej. Był więc to gest pojednania w jednej katolickiej rodzinie, motywowany zarówno kończącym się Soborem Watykańskim II, jak i przygotowaniami do obchodów Millenium chrztu Polski; poprzedzony był zaś procesem zbliżania dwustronnych relacji i odcięciem się Niemiec od hitlerowskiej spuścizny. Dziś mamy do czynienia z porozumieniem między dwiema odrębnymi organizacjami religijnymi, skrajnie różniącymi się chociażby w podejściu do bagażu historycznych obciążeń, czy rozumieniu relacji władza-kościół, co w kontekście następnego punktu ma niebagatelne znaczenie.

Po drugie, orędzie z 1965 roku miało przyczynić się do zasypania podziałów wywołanych II wojną światową, pamiętać jednak należy, że Kościół (i generalnie chrześcijaństwo) w narodowosocjalistycznych, hitlerowskich Niemczech był „na cenzurowanym”, często cierpiał prześladowania, zaś ideologia III Rzeszy skłaniała się ku neopogaństwu. W Niemczech powojennych natomiast, Kościół Katolicki był organizacją niezależną od struktur władzy państwowej. Inaczej jest z Cerkwią Prawosławną, która od zawsze stanowiła integralną część rosyjskiego systemu władzy, w czasach sowieckich została totalnie podporządkowana i zinfiltrowana przez reżim komunistyczny, dzisiaj zaś mamy do czynienia z połączeniem carskiej i komunistycznej spuścizny funkcjonowania Cerkwi, stanowiącej ideologiczno-religijną przybudówkę „demokratury” Putina. Cerkiew rosyjska nie dokonała nawet symbolicznego rozliczenia z przeszłością, a jej hierarchowie rekrutują się spośród agentury KGB, przejętej następnie przez FSB i SWR, z patriarchą Cyrylem (Władimir Michajłowicz Gundiajew - agent KGB ps. „Michajłow”) na czele. To tak, jakby dziś kościół katolicki w Polsce pozostawał pod niepodzielną władzą tzw. „księży-patriotów” oraz ich wychowanków.

Po trzecie wreszcie, list z 1965 roku pozostawał w kontrze wobec linii politycznej ekipy Gomułki, która z niemieckiego, „rewanżystowskiego” straszaka uczyniła propagandowy oręż mający uzasadniać władzę komunistów i konieczność wasalnych („sojuszniczych”) relacji z ZSRS, jako chroniących nas przed teutońskim naporem. Orędzie do niemieckich biskupów było więc aktem odwagi i nonkonformizmu, podkreślającym niezależny status Kościoła w Polsce. Obecnie mamy do czynienia z sytuacją odwrotną: dokument do którego podpisania wkrótce dojdzie wpisuje się idealnie w kurs polityczny obecnej władzy. Jest to więc w wymiarze politycznym wyraz konformistycznego wsparcia przez Kościół uległej wobec Rosji postawy dzisiejszego obozu rządzącego.

II. Pojednanie w cieniu Smoleńska

Przypomnijmy, iż prace nad orędziem postępowały równolegle do kolejnych etapów tzw. „ocieplenia” w stosunkach polsko-rosyjskich. Pierwsze kontakty miały miejsce po wizycie Putina na Westerplatte we wrześniu 2009, kiedy to Polskę odwiedzili przedstawiciele wydziału kontaktów zewnętrznych Cerkwi silnie spenetrowanego przez rosyjską SWR (Służbę Wywiadu Zagranicznego). Etap kolejny nastąpił na fali „pojednania” po Zamachu Smoleńskim – w czerwcu 2010 przyjechał do Polski sam przewodniczący wydziału zagranicznego, metropolita Hilarion. Zespoły – polski i rosyjski – które wówczas powołano, zajęły się przygotowaniem wspólnego tekstu dokumentu, który niedługo zostanie podpisany i odczytany uroczyście we wszystkich kościołach w Polsce (więcej u Ściosa - http://www.gazetapolska.pl/21276-cerkiew-narzedzie-w-rekach-putina). Jestem ciekaw, czy orędzie to zostanie również odczytane w świątyniach prawosławnych w Rosji. Jeśli nawet, to zważywszy na silną laicyzację rosyjskiego społeczeństwa, jego efekt będzie o wiele skromniejszy niż w Polsce – warto o tym pamiętać.

Co ciekawe, ze względu na upokarzające potraktowanie strony polskiej w śledztwie smoleńskim, Dyktatura Matołów z powodów wizerunkowych zrezygnowała od dłuższego czasu z eksponowania wątków „pojednania” w swej propagandzie (co nie oznacza, rzecz jasna, wycofania się z dotychczasowej, „klęcznikowej” polityki wobec Kremla). Polski Kościół hierarchiczny jakby tego nie zauważył, przechodząc w dziele „zbliżenia” do porządku dziennego nad kontekstem smoleńskiej tragedii. Należy zatem spodziewać się, iż dokument zostanie wykorzystany jako propagandowy impuls mający ożywić „dobrosąsiedzką” retorykę w publicznym przekazie – i tym razem zostanie do tego zaprzęgnięty autorytet polskiego Kościoła.

Czeka nas zatem kolejny akt „historycznego pojednania” w cieniu smoleńskich trumien, w swej wymowie nie różniący się od słynnego uścisku Tuska i Putina na pobojowisku pod Siewiernym. Oba wydarzenia łączy ponadto osoba Tomasza Turowskiego, komunistycznego agenta wywiadu („Orsom”, „Ritter”) na odcinku watykańskim, który, jak czytamy u Ściosa, z polecenia Radosława Sikorskiego zajmował się „pogłębianiem stosunków z Rosyjskim Kościołem Prawosławnym” i zabiegał o wizytę Cyryla „Michajłowa” w Polsce. Atmosferę zagęszcza ponadto wciąż nie do końca wyjaśniona sprawa zarejestrowania abp. Michalika przez SB jako TW o pseudonimie „Zefir”.

Wygląda więc na to, że będziemy świadkami nowej odsłony ponurego spektaklu, zdefiniowanego przez Turowskiego 12 kwietnia 2010 w wywiadzie dla rosyjskiego radia FINAM FM: „I Rosja, i Polska należą - myślę, że z tym poglądem zgodziłby się sam zmarły tragicznie prezydent - do tej samej ogromnej judeo-chrześcijańskiej tradycji, a wielkie rzeczy w tej tradycji zawsze rodziły się we krwi. I jestem pewien, że z tej krwi wyrośnie to, na co my wszyscy czekamy - nowe, dobre stosunki pomiędzy Polską i Rosją.

Czy polski Kościół zdaje sobie do końca sprawę z tego, w co się pakuje?

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Ilustracja: http://bezdekretu.blogspot.com/2012/07/taktyka-komromisu-taktyka-zdrady.html

środa, 1 sierpnia 2012

„Realiści” z moskiewskiej łaski

„Endokomunie”, oraz jej dzisiejszym następcom, odmawiam prawa do debaty nad polską tradycją powstańczą, a nad Powstaniem Warszawskim w szczególności.

I. „Realiści” ze stajni Sierowa

Zawsze w okolicach kolejnych rocznic Powstania Warszawskiego uaktywnia się pewien szczególny typ jego krytyków. Nie twierdzę, rzecz jasna, że o zasadności Powstania nie należy dyskutować – spór o polską tradycję insurekcyjną jest wszak jedną z „odwiecznych” polskich debat, toczoną już od XIX stulecia – aczkolwiek zajęcie to uważam za dość jałowe. Obie strony poruszają się w obszarze wciąż tych samych argumentów, co najwyżej badania historyczne dostarczyć mogą nowych szczegółów na poparcie jednego, czy drugiego stanowiska. Osobiście uważam, że są to dylematy nierozwiązywalne – zwolennicy wskazywać będą na sytuację, która spowodowała wybuch kolejnych powstań i kalkulacje, które temu towarzyszyły, przeciwnicy – na tragiczne koszta przegranych zrywów. I tak się to kręci od przeszło stulecia. Nie będę rozstrzygał tu racji, gdyż na poparcie obu stanowisk można znaleźć równie poważne argumenty.

Jednakże, jak wspomniałem przed chwilą, jest wśród strony „krytycznej” pewien szczególny typ, który napawa mnie wyjątkowym obrzydzeniem. To tzw. „realiści” uważający się za spadkobierców tradycji endeckiej i Romana Dmowskiego, a którzy ten krytyczny wobec insurekcjonizmu nurt polskiej myśli politycznej doprowadzili do skrajnej karykatury, czyniąc zeń pozór moralnego uzasadnienia dla swej kolaboracji z sowietami z łaski Sierowa w latach komuny, co dziś znajduje przełożenie na bezkrytyczne rusofilstwo. Co ciekawe, ten „realizm” aktywizuje się u nich tylko gdy przychodzi do plucia jadem na powstańcze tradycje przy okazji kolejnych rocznic i gdy trzeba jakoś uzasadniać służalczą postawę wobec Rosji, czy wcześniej – Sowietów. W pozostałych przypadkach „realizm” ów nie przeszkadza im bredzić o „słowiańskim braterstwie krwi”, czy oplatających świat rozlicznych, z reguły żydomasońskich, spiskach.

II. Spadkobiercy endokomuny

Mówię tu rzecz jasna o pogrobowcach Bolesława Piaseckiego i jego PAX-owskiej, kolaboranckiej formacji, tudzież „narodowych komunistów” z niegdysiejszej stajni Albina Siwaka i Gontarza, ZP „Grunwald” Bohdana Poręby, wcześniej zaś – Mieczysława Moczara (vel Mykoły Demko, lub Diomko). Formacja ta określana ogólnym mianem „endokomuny” wciąż funkcjonuje w życiu publicznym, robiąc za moskiewską agenturę wpływu na prawicy. I doprawdy, nie ma tu znaczenia, czy są zadaniowani i opłacani, czy też robią to, co robią, z przekonania, tudzież własnej i nieprzymuszonej woli. Ich skrajnie jadowity stosunek do Powstania Warszawskiego, czy do powstań narodowych jako takich, ma bowiem jedną podstawową funkcję: jest to gra w interesie Moskwy – bandyckiego mocarstwa, które było wrogiem polskiej suwerenności co najmniej od czasów Iwana Groźnego i doktryny zbierania ziem ruskich aż do „Białej Wody” (czyli – Wisły), co znalazło urzeczywistnienie przy okazji rozbiorów, potem komunizmu, obecnie zaś - po krótkim okresie względnej „pieredyszki” - przybiera postać przekształcania „Priwislańskiego Kraju” we współdzieloną z Niemcami strefę wpływów – kondominium.

Tu uwaga na marginesie – nie można być jednocześnie wrogiem Niemiec i przyjacielem Rosji, jak usiłuje się przedstawiać „endokomuna”, a to z tego prostego powodu, iż w sprawie Polski interesy obu krajów są idealnie zbieżne i nam wrogie. Niemcy i Rosja mogą się co najwyżej na chwilę pokłócić o zakres wpływów w „strefie buforowej”, ale co do generaliów są w kwestii polskiej zgodne: nie może tu powstać żaden liczący się organizm państwowy. Lekcją poglądową takiego podejścia był stosunek obu naszych Wielkich Braci do rządów PiS i prezydentury Lecha Kaczyńskiego, kiedy to Polska usiłowała prowadzić suwerenną politykę w regionie.

Tych moskiewskich „gawnojedów” z endokomuny spotkać można w różnych miejscach internetu – na „narodowych” portalach, lub też w kręgach „konserwatystów” umoczonych w PAX-owskie zaszłości. Klinicznym przykładem jest tu portal „konserwatyzm.prl” i takie postaci jak Jan Engelgard, czy Adam Wielomski – wielbiciele junty Jaruzelskiego i autorzy płomiennych „adresów” do Władymira „katechona” Putina, ale jest tego tałatajstwa znacznie, znacznie więcej. Ostatnio np. na Niepoprawnych przyplątał się (STĄD) jeden z przedstawicieli tej „szkoły” w postaci użytkownika „p.e. 1984” (czyli „Palmer Eldritch 1984”, bo i pod takim nickiem występuje w necie – też sobie, cholera, Dickowsko-Orwellowski przydomek wybrał), który uraczył nas całą propagandową serią (np. TU i TU), rok wcześniej był niejaki xiazeluka – syntezę jednego i drugiego znajdziemy TUTAJ.

III. Odmawiam prawa

Endokomuniści po dziś dzień powtarzają antypolskie manipulacje ukute w sowieckich i PRL-owskich kuźniach propagandowych, dorzucając od siebie „realistyczną” retorykę, często–gęsto wzbogacaną „rozporkowym patriotyzmem” i z tego co widać – wychowują kolejne pokolenie następców zaczadzonych panslawistyczno-rusofilskimi miazmatami. To, co przez PAX-owców zostało wymyślone dla usprawiedliwienia własnej kolaboracji i zaprzaństwa, dziś – w nowym pokoleniu „endokomuny”, zyskuje status poniekąd autonomiczny – choć wciąż mogłoby ukazać się w, dajmy na to, „Słowie Powszechnym”.

Nawiasem mówiąc, panslawizm to wynalazek carskiej propagandy oparty na micie wielkiej słowiańskiej wspólnoty, której naturalną siłą scalającą i przywódczą ma być „święta Ruś”. Jak widać, ten z gruntu fałszywy przekaz, bazujący na „plemienności”, „krwi” i „pobratymstwie”, a skrzętnie przemilczający fundamentalne różnice cywilizacyjne i polityczne (polska niepodległość kontra rosyjska dominacja), wciąż ma swych wyznawców. Taki to „realizm”.

No dobrze, ale skoro, jak zaznaczyłem na wstępie, dopuszczam możliwość debaty nad sensownością Powstania Warszawskiego i powstań narodowych w ogóle, to czemu uwziąłem się akurat na „endokomunę”? Z prostego powodu: nad takimi kwestiami wolno debatować jedynie z polskich pozycji. Co innego Dmowski, jeden z ojców odzyskania przez Polskę niepodległości, co innego zdrajcy, którzy z endeckiej tradycji uczynili listek figowy dla kolaboracji z sowieckim okupantem. Im, oraz ich dzisiejszym następcom, odmawiam prawa do debaty nad polską tradycją powstańczą, a nad Powstaniem Warszawskim w szczególności. Prawo to bowiem utracili wysługując się Moskwie, oraz jej krajowym namiestnikom, natomiast ich współcześni następcy – podpisując się pod tą zaprzańczą spuścizną. Z takimi ludźmi nie ma dyskusji, dla takich jak oni rezerwuję sobie jedną emocję – odrazę.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

P.S. Na zbliżony temat:

http://niepoprawni.pl/blog/287/gnoje

http://niepoprawni.pl/blog/287/w-sluzbie-wladimira-katechona