Jeśli ktoś sądzi, iż w Zjednoczonej Europie można ot tak sobie zbankrutować, to pozostaje w tzw. „mylnym błędzie”.
I. Pastuchy
Że Grecy są kozojebcami, to rzecz powszechnie wiadoma. Jesteśmy z tą wiedzą oswojeni i musimy jakoś żyć ze świadomością plugawych obyczajów tych poturczonych pseudo-europejczyków. Koza Amaltea od której się wywodzą, miałaby coś na ten temat do powiedzenia – szczególnie po traumatycznych przejściach z przyssanym do jej cyca niejakim Zeusem w pewnej zacisznej jaskini na Krecie. Ówże Zeus, słynący ze swych nieposkromionych chuci zaspokajanych na wszelkie możliwe i niemożliwe sposoby, odłamawszy Amaltei róg podczas igraszek, uczynił go rogiem obfitości i od tej pory Grecy są przekonani, że wszystko im się należy.
Bo też, przyznajmy, trzeba mentalności umysłowego pastucha, żeby zadłużać swój kraj, wydając go w ten sposób na żer lichwiarzy, a w konsekwencji – wyrzekając się suwerenności. My pod tym względem zresztą, wybierając na dwie kadencje specjalistów od ciepłej wody w kranie za pożyczone pieniądze, podążamy podobnym tropem i kto wie, czy wkrótce nie przyjdzie mi pisać notki o polskich, dajmy na to, świniojebcach.
II. Kosztowna Europa
Jednak nurtuje mnie pytanie, czy źródeł obecnego bankructwa Hellady upatrywać należy wyłącznie w greckim πορνείο i notorycznym kozojebstwie, czy też dołączyły również inne czynniki. Otóż uważam, iż wrodzone kozojebstwo jest wprawdzie elementem sprzyjającym, lecz nie wystarczającym do upadłości. Czynnikiem ostatecznie przechylającym szalę jest członkostwo w Unii Europejskiej, a zwłaszcza w „projekcie politycznym” (słowa Romano Prodiego) jakim jest strefa euro zmontowana wbrew jakiejkolwiek racjonalności ekonomicznej, z teorią optymalnego obszaru walutowego na czele.
Zjednoczona Europa wymaga bowiem spełnienia najrozmaitszych kosztownych warunków, z zagwarantowaniem socjalu, płaceniem składek i wcielaniem w życie przeróżnych „dyrektyw” i „zaleceń” na czele. A wszystko to generuje wydatki, wydatki i jeszcze raz wydatki. Co więcej – również czołowe dobrodziejstwo, jak nam przedstawia się unijne fundusze, może stać się niebagatelnym składnikiem decydującym o niewypłacalności! Albowiem, aby pozyskać fundusze na upragnione inwestycje przy których można się pożywić, należy wpierw zagwarantować wkład własny. Skąd zaś wziąć wkład, skoro ni ma? Ano, należy sfinansować go z pożyczek, obligacji itp. W Polsce dały się w ten destrukcyjny mechanizm wrobić liczne gminy i inne jednostki samorządowe, budując na potęgę baseny i aquaparki, bo wicie-rozumicie, jest „trynd” i presja, by te fundusze jakoś wykorzystywać, nie odstawać i w ogóle. No i budują, mury pną się do góry opatrzone unijnymi tabliczkami, a piramida długów rośnie i rośnie - aż do szczęśliwego krachu, bo te inwestycje, już po finalizacji, tyż trza z czegoś utrzymać.
Własna waluta daje jeszcze jakieś pole manewru, ale gdy kraj na poziomie Grecji, nijak nieprzystający do Niemiec czy Francji, wejdzie do „ekskluzywnego klubu” strefy euro, to kaplica. Tym bardziej, jeśli surowe warunki uczestnictwa nałożą się na mentalność cwanego niewolnika, który widzi świat pod postacią swego stada kóz, a wyłoniona spośród pastuchów „elita polityczna” musi siłą rzeczy dostosować się do wymagań współziomków, rozwydrzonych starożytnymi przekazami o kozim rogu obfitości. To musi skończyć się plajtą, kompromitacją i ogólnym smrodem.
III. Zapomnijmy o dobrodziejstwie bankructwa...
Grecy w sumie mają za swoje, ponieważ to oni wymyślili Unię Europejską (wówczas nazywało się to Związkiem Ateńskim i niech no tylko które polis spróbowało wystąpić z tego hiper-demokratycznego i ab-so-lut-nie dobrowolnego związku! No!) i byli nawet prekursorami promocji rozmaitych zboczeń – nie tylko kozojebstwa. Wszak znaczna część tych antycznych popaprańców żyła – uwaga – nad Morzem E-Gejskim, zatem dzisiejsza UE jest także pod tym względem epigonem Hellenów.
Niemniej, jeśli ktoś sądzi, iż w Zjednoczonej Europie można ot tak, sobie ogłosić niewypłacalność, to pozostaje w tzw. „mylnym błędzie”. O, co to – to nie! Euro-Shylockowie nie odpuszczą, dopóki nie wydoją ostatniej kozy, a i Niemcy – ten dobry wujek Euro-zony – nie zezwolą, by ktokolwiek wyłamał się z obszaru wspólnej waluty, która tak stymuluje teutoński eksport. Ale, oczywiście, samo miętoszenie kozich wymion nie wystarczy, zatem należy zaordynować kontynentalną zrzutkę w postaci kolejnych transzy pomocowych, które to transze via grecki budżet trafią do szacownych wierzycieli będących w posiadaniu sterty papierów (bez)wartościowych.
Również i my w tej ściepie weźmiemy udział, nadwyrężając naszą rezerwę rewaluacyjną, czyli robiąc dokładnie to, co onegdaj postulował nieboszczyk Lepper, z tym że on chciał przynajmniej rzucić te pieniądze na polski rynek, by pobudzić popyt wewnętrzny, zgodnie z naukami „trzeciej drogi” wyniesionymi z Instytutu Schillera. Tymczasem, obecnie mamy wycelować do Międzynarodowego Funduszu Walutowego jakieś 6 miliardów na „dokapitalizowanie”, aby z kolei MFW był w stanie pomóc braciom-Grekom i ich kozom. Zatem, może opodatkujmy „sektor finansowy”, który i tak nie jest nasz na te 6 mld i po ściągnięciu daniny wytransferujmy ją do MFW? Bo póki co wynika, że to polski podatnik sfinansuje „naszą” zrzutkę poprzez VAT podniesiony do 23%.
Coś w tym guście zaproponował ostatnio PiS, zgłaszając zamiast 23% VAT projekt tzw. „podatku bankowego” w wymiarze 0,39% od aktywów instytucji finansowych, co przyniosłoby ok. 5 mld zł, ale nieoceniony minister Rostowski zagrzmiał, iż „pomysły rodem z Budapesztu tutaj nie przejdą” i koniec końców ten „kredyt” udzielony MFW na oszałamiające 0,1-0,2% (podczas gdy nasza linia kredytowa z MFW jest oprocentowana na 5-6%) sfinansują, jako się rzekło, polscy konsumenci w cenach towarów i usług.
A za tę hojność koza Amaltea popatrzy na nas w podzięce swymi wielkimi, lekko wilgotnymi oczami.
Gadający Grzyb
PS. Bonus:
KOZY, śmierdzący rodzaj zwierząt, w Piśmie Świętym znaczą grzesznych i potępionych, mających stać na dniu ostatnim na lewicy. Według Naturalistów uszyma i nosem oddychają, w nocy widzą jak koty, sowy, puhacze, nietoperze. Wątrobę kozią jedząc, wzrok ludzki naprawuje się, owszem oddala się ślepota. Tygrys zwierz mięsa koziego nigdy nie jada, pierwej na śmierć, niż na tę potrawę rezolwowany. Taka między kozami jest sympatia, że czasu jednego gdy koza z kozą na ciasnym bardzo mostku czyli kładce zeszły się, i nazad obrócić się jedna nie mogła, położyła się, aby druga przezeń przeszedłszy, kontynuowała podróż swoją. Plinius, libr. 9. cap. 5. W Indyi zaś zachodniej, alias w Ameryce, według Gwilelma Pizona w Historii Naturalnej libr. 3. znajdują się kozy dzikie, a raczej Sarny, w których żołądku Kamień Bezoar rodzi się.
(x. Benedykt Chmielowski „Nowe Ateny...”)
Na podobny temat:
http://niepoprawni.pl/blog/287/budapeszt-czy-ateny
http://niepoprawni.pl/blog/287/kryzysowy-korkociag
http://niepoprawni.pl/blog/287/zielona-wyspa-w-czarnej-dziurze