Powiedzmy to jasno, państwo „prawicowcy”: bywając tam gdzie bywacie, legitymizujecie wrogi front propagandowy. nie zyskując nic w zamian dla sprawy, której ponoć służycie.
I. Naiwni? Masochiści?
W poniedziałkowy wieczór portal wPolityce.pl rutynowo odnotował kolejny popis pluralizmu a la Tomasz Lis. Oto ten prominentny hunwejbin jedynie słusznej opcji polityczno-światopoglądowej w dyskusji na temat ideologicznej konwencji Rady Europy dotyczącej przemocy wobec kobiet, oraz klauzuli sumienia dla aptekarzy, po raz kolejny postawił na złotą proporcję „trzech na jednego”. W praktyce oznacza to, że mamy w studio Lisa, który w sojuszu z zaproszonymi przedstawicielkami skrajnej feministycznej lewicy – Katarzyną Piekarską (SLD) i Kazimierą Szczuką - pastwi się nad osamotnionym przedstawicielem ciemnogrodu w osobie Tomasza „taliba” Terlikowskiego.
Czyli, nic nowego – znamy to nie od dziś i nie od wczoraj. Modus operandi charakterystyczny dla cotygodniowych, Lisowych seansów nienawiści. Nawet trudno wykrzesać z siebie oburzenie, był czas przywyknąć. Nie o tym będzie ta notka.
A o czym?
Otóż, pod portalowym doniesieniem pojawiło się sporo komentarzy internautów dających się sprowadzić do fundamentalnego pytania: po kiego dzwona porządni ludzie łażą do Lisa i jemu podobnych, skoro z góry wiadomo, jaki będzie efekt? Po co uwiarygadniają swoją obecnością wraże mediodajnie i sprzedajnych dziennikarzy – wyrobników propagandowego frontu Dyktatury Matołów i Antycywilizacji Postępu?
Ano właśnie. Podpisuję się pod tymi pytaniami w całej rozciągłości. Na co liczą ci, którzy przychodzą do „Tomasz Lis na żywo” i innych tego typu programów? Liczą, że przedrą się ze swym przesłaniem, komunikatem, że przekonają nieprzekonanych? Że ich argumentacja przebije się przez nienawistny zgiełk Zetki, TokFm, czy innego TVN-u? Że zaznaczą swą obecność, dadzą świadectwo? Że będą mieli możność wyartykułowania w sposób czytelny dla przeciętnego odbiorcy choć jednej myśli, zdania?
Naiwni? Masochiści?
II. Dostarczanie żeru
Poruszałem już ten problem w kontekście peregrynacji polityków PiS po reżimowych mediodajniach, w których nie spotyka ich nic poza upokorzeniem, sponiewieraniem, odarciem z godności. Poza wszystkim, takie „bywanie” jest przede wszystkim przeciwskuteczne – nie służy niczemu, poza masowaniem ego i zaspokajaniem własnego parcia na szkło. W tekście „PiS a mediodajnie” przytoczyłem przykłady dwóch półrocznych bojkotów – TVN-u od lipca 2008 do stycznia 2009 roku i Radia Zet w 2011. Żaden z tych bojkotów nie odbił się negatywnie na sondażach, przeciwnie – stanowił problem dla bojkotowanych stacji, którym bez pisowskich chłopców do bicia siadała dramaturgia programów. Oba bojkoty odwoływano ze względu na zbliżające się wybory, w których PiS zgarniał swoją tradycyjną pulę głosów – i nic ponadto.
Uważam, że podobny mechanizm funkcjonuje również w odniesieniu do tzw. „naszych” publicystów, „liderów opinii” - jak zwał, tak zwał. Sądzę, że ich obecność w audycjach i mediodajniach stanowiących propagandową ekspozyturę obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP niczemu nie służy. Czy Terlikowski przekonał kogokolwiek usiłując dać odpór rozjazgotanym lewaczkom podbechtywanym przez prowadzącego? „Przypuszczam, że wątpię”, jak mawiał Walery Wątróbka. Widz zarejestrował fundamentalistycznego oszołoma, który ciągle by ludziom czegoś zabraniał i tyle. Co gorsza, taka obecność wprowadza w głowach niezorientowanej gawiedzi (czyli większości tele-publiki) niepotrzebny i szkodliwy zamęt, legitymizując Lisa i jego program, no bo przecież były reprezentowane obie strony sporu...
Szkodliwość i przeciwskuteczność takiego postępowania dotyczy oczywiście również odwiedzin w pozostałych mediodajniach. Powiedzmy to jasno, państwo „prawicowcy”: bywając tam gdzie bywacie, ułatwiacie tym samym robienie ludziom wody z mózgów, bierzecie bowiem w ten sposób udział w spektaklu zwanym „pluralizm opinii w mediach III RP”. Powtórzę – legitymizujecie wrogi front propagandowy nie zyskując nic w zamian dla sprawy, której ponoć służycie. Dostarczacie żeru wrażym przekaziorom i żadne zaklęcia tego nie zmienią. Tymczasem, owe przekaziory należy konsekwentnie delegitymizować – choćby za pomocą bojkotu, to zawsze można zrobić. Można przecież odmówić Lisowi, czy Monice Olejnik. Można, prawda?
III. Delegitymizować mediodajnie!
Wiarygodność to podstawa skutecznej propagandy. W aktualnych realiach owa „wiarygodność” mainstreamowego przekazu zasadza się na wywoływaniu u odbiorcy wrażenia „obiektywizmu” i „otwartości” danego medium. Efekt ów uzyskuje się zapraszając do studia „pisowca”, „oszołoma”, „mohera”, następnie zaś wspólnie glanując frajera na antenie. Prowadzący wraz z pozostałymi „dyskutantami” mogą sobie na to pozwolić bez obaw o konsekwencje. Oszołom został zaproszony? Został. A że dyskusja miała taki a nie inny przebieg? Widocznie nie miał racji...
W przypadku konsekwentnego bojkotu z „naszej” strony, zarysowana powyżej gra pozorów jest znacznie utrudniona. Ponadto mediodajniom żyjącym z antenowego „mięcha” siada ekspresja przekazu, gdy zabraknie ofiary do pałowania. To zaś oznacza problemy z utrzymaniem oglądalności. Nie wierzę, że tego nie wiecie. Po prostu nie wierzę. Pojął to chociażby Przemysław Wipler wycofując się z firmowania swą twarzą „parówkowego portalu” Lisa.
Mamy Drugi Obieg 2.0. Ostatnie lata, zwłaszcza okres po Tragedii Smoleńskiej, przyczyniły się do jego rozwoju, okrzepnięcia. Mamy własne kanały docierania do odbiorców. Nie tak masowe, nie tak potężne jak elektroniczne środki rażenia pozostające w rękach „tamtych” - ale znacznie bardziej zdywersyfikowane jeśli chodzi o metody docierania do ludzi z naszym przekazem. Tu jest konkretna praca do wykonania. Łażenie po Lisach i Tefałenach nie jest w stosunku do Drugiego Obiegu komplementarne – ono temuż obiegowi szkodzi, rozmydlając przekaz. O Drugim Obiegu 2.0 pisałem – TUTAJ i TUTAJ. Nie będę się powtarzał. Możecie ten drugoobiegowy potencjał, rzecz jasna, zmarnować, rozmienić na drobne w imię pokazania co jakiś czas swej facjaty na ogólnopolskiej antenie – choćby i u Lisa. Możecie, oczywiście. Nikt wam tego nie jest w stanie zabronić.
No, chyba, że te wszystkie fundamentalne, polityczno-ideowe spory to tylko cyrk odgrywany na nasz użytek, żebyśmy mieli się czym ekscytować, a tak naprawdę jesteście Panie i Panowie z tej samej showmańskiej branży i po „krwistym” programie idziecie razem na piwo. Ale w takim razie powiedzcie to jasno i nie zawracajcie nam więcej głowy.
Gadający Grzyb
P.S.
Chciałbym jeszcze powiedzieć coś o ks. Isakowiczu-Zaleskim i jego tournee po mediach wszelakich po tym, jak w wywiadzie-rzece „Chodzi mi tylko o prawdę” spisanym przez Terlikowskiego, napiętnował m.in. homoseksualizm w szeregach Kościoła. Nie wycofując tego, co napisałem w tekście „Klecha kontra kardynał”, muszę stwierdzić, że wszystko o czym traktuje powyższa notka odnosi się również do tej osobliwej pielgrzymki zacnego kapłana po przybytkach typu Superstacja. Co innego wytykać nieprawidłowości „w porę i nie w porę”, a co innego firmować swym wizerunkiem antykościelną nagonkę w którą mediodajnie ochoczo wpisały niepokornego księdza. Człowiek o takim doświadczeniu jak ks. Isakowicz-Zaleski powinien zdawać sobie sprawę z tego, w jaki kontekst szczekaczki będą starały się wpisać jego przesłanie. Roztropność każe nie dostarczać żeru wrogim przekaziorom.
Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL