sobota, 26 czerwca 2010

Po co te wybory.


Możni tego świata już wybrali nam prezydenta.

No to mamy nowego prezydenta, chociaż wielu nie zdaje sobie jeszcze z tego sprawy. Kłopotów z dokonaniem wyboru oszczędziły nam Niemcy do spółki z okupującą obecnie Stany Zjednoczone administracją Obamy.

I. Przesłanie do ubermenschen.


Pełnomocnik niemieckiego rządu do spraw kontaktów z Polską, pani Cornelia Pieper raczyła wskazać miłego sercu naszych unijnych patronów kandydata. Uczyniła to z iście teutońskim wdziękiem: „Albo Polska opowie się za powrotem na polityczne ubocze, albo pozostanie motorem reform i będzie kroczyć drogą do strefy euro”. Zaprawdę, spiżowe te słowa, uzupełnione o garść obaw co do Jarosława Kaczyńskiego jasno wskazują na kogo w przyszłą niedzielę powinni zagłosować słowiańscy ubermenschen. W Niemczech słowa pani minister spotkały się tu i ówdzie z pewną krytyką, ale wyrażaną głównie w kontekście obaw co do tego, by przypadkiem ich efekt nie okazał się przeciwskuteczny. Wiecie, takie dobrotliwe połajanki utrzymane w duchu: „nie tak koleżanko, trzeba bardziej subtelnie, bo ci ciemni Polacy gotowi jeszcze zagłosować na złość nam”.

II. Obywatelska podmiotowość.


Bez obaw. Polacy to nie Amerykanie. Gdy do amerykańskiego wyborcy docierają wieści, że jakiś kandydat na prezydenta ma za granicą wyjątkowo dobrą prasę i „świat” życzy sobie, by obywatele USA zagłosowali według wytycznych międzynarodowego „Salonu”, wówczas automatycznie w umysłach zapala się czerwone światełko: „Uwaga! Ktoś tu chce zadecydować za nas!”. I w Stanach, faktycznie takie obce zalecenia przynoszą na ogół skutki odwrotne do zamierzonych. Tak działa w praktyce poczucie obywatelskiej podmiotowości, które legło u podstaw tego państwa. Prezydentura Obamy w tym kontekście jest jedynie wypadkiem przy pracy i wszystko wskazuje na to, że ów epizod skończy się na pierwszej kadencji, zaś lekcja wyciągnięta z głosowania po myśli „światowej opinii publicznej” zostanie zapamiętana tam na długo.

III. Hrabiowie i Telimeny.


Inaczej w Polsce. Znaczna część naszych rodaków zdaje się bowiem czerpać niezrozumiałą dla mnie satysfakcję z głosowania po myśli Wielkiego Euro – Brata; myśli wyrażanej, dodajmy, najczęściej w Berlinie, który jest dla nas swoistym probierzem europejskości i cywilizacyjnego zaawansowania. Ten euro – kompleks jest umiejętnie hodowany i skwapliwie podsycany przez równie zakompleksione tubylcze „elity”, przypominające, wypisz wymaluj, zachwycającego się italskim niebem Hrabiego z „Pana Tadeusza”, zanim ten wyewoluował w kierunku świadomego patrioty. Tyle, że nasi parnasiarze na podobną ewolucję raczej nie mają szans. Ducha i poczucia podmiotowości nie dostaje, ot co. Pozostaną raczej na mentalnym poziomie Telimeny rozpamiętującej wspaniałości „Peterburka” tak kontrastujące z siermięgą Soplicowskiej wiochy. Z tą różnicą, że teraz ów „Petersburg” położony jest na Zachodzie. Jeżeli ktoś potrzebuje przykładu takiej postawy, odsyłam chociażby do blogu pana Ziętkiewicza na Salonie 24. Materiału poglądowego pod dostatkiem. Reakcja Władysława Bartoszewskiego, który wsławił się onegdaj przyrównaniem Polski do brzydkiej i nieposażnej panny, zaś obecnie w słowach swej niemieckiej odpowiedniczki nie widzi niczego niestosownego, jest równie znamienna.

Krótko mówiąc, do amerykańskiej podmiotowości brakuje nam ho – ho i jeszcze trochę. U siebie mamy wyborcę w znacznej mierze uprzedmiotowionego, który swego pełnego kompleksów uprzedmiotowienia albo nie dostrzega, albo wręcz się nim napawa. Mechanizm ten zadziałał choćby w ostatnich wyborach parlamentarnych, gdzie jednym z motorów „anty – kaczyzmu” było wbijane konsekwentnie do tubylczych łbów przekonanie, że Kaczory kompromitują nas za granicą. Słynna kwestia Telimeny „Co świat powie na to?” narzuca się sama.

IV. Hillary Clinton, czyli dyskretne wsparcie.

Nasi partnerzy mają pełną świadomość tej trawiącej tęsknoty za międzynarodowym dopieszczeniem, wyrażającym się w dość powszechnym przekonaniu, że Polska „liczy się” nie wtedy, gdy twardo walczy o swoje interesy, lecz wtedy, gdy spolegliwi przywódcy są tyleż przyjaźnie, co protekcjonalnie poklepywani po ramieniu. I wedle tego schematu zagrała administracja Obamy, przysyłając do nas „sekretarkę” Stanu, Hillary Clinton, by właściwy kandydat mógł w przeddzień wyborów ogrzać się w blasku supermocarstwa. Poniekąd zresztą, nie było wyjścia. Przypominam, że to polskie MSZ jest organizatorem Kongresu Wspólnoty Demokracji i to ono zadecydowało o jego dacie (2 – 4 lipca). Oto sposób na ominięcie ciszy wyborczej - Cornelia Pieper ze swym nachalnym dydaktyzmem może się schować. Idę o zakład, że doniesienia z Kongresu z brylującym wśród międzynarodowej śmietanki (ponad 100 ministrów spraw zagranicznych) Bronisławem Komorowskim będą wylewać się z mediodajni. To będzie temat! A mediodajnie, niczym Eustachy ze znanej reklamy, jak widzą temat, to wytarzałyby się w nim dosłownie...

Nadmienię jeszcze, że ważne jest również to, czego Hillary Clinton nie zrobi. Otóż, nie złoży kwiatów w wawelskiej krypcie na sarkofagu ś.p. Lecha i Marii Kaczyńskich. Zapewne, by uniknąć posądzeń o przedwyborczą agitację... Zaś „drogi Bronisław nr 2”, tak konstruktywny wobec Rosji z którą Stany Zjednoczone pod rządami tandemu Obama – Clinton przeżywają właśnie ognisty romans, to zupełnie co innego, tym bardziej, jeśli zważyć na zasługi Platformy, położone w uwaleniu znienawidzonego przez Demokratów bushowskiego projektu tarczy antyrakietowej. Taka postawa zasługuje na nagrodę w postaci dyskretnego wsparcia w wewnętrznym konflikcie politycznym.

Aż dziwne, że oficjalnego, lub pół - oficjalnego stanowiska nie zajęła Rosja, ale być może w ramach podziału obowiązków, udziela poparcia wielbicielowi WSI na niejawnym froncie kampanii.

V. Po co wybory w protektoracie?

No i powiedzcie sami – po co w ogóle te wybory? Nie taniej byłoby wpisać do konstytucji, że decyzję co do obsady stanowiska prezydenta priwislańskiego protektoratu podejmuje triumwirat Niemcy – USA – Rosja? Tym bardziej, że tym Polaczkom po smoleńskiej katastrofie znów odbiło i gotowi jeszcze zagłosować w skrajnie nieodpowiedzialny sposób, jak nie przymierzając, pięć lat temu. Bo to, widzicie, z tymi Polaczkami nic do końca nie wiadomo. Już – już wydają się spacyfikowani i grzeczni, a tu nagle, ni z tego ni z owego, wywijają jakiś numer. 36 procent z hakiem poparcia dla tego, tfu, Jarosława Kaczyńskiego, wyobrażacie sobie?

Rozbrykanego gówniarza należy wziąć za rączkę i dla jego własnego dobra wykierować na ludzi. Na razie perswazją, po dobroci...

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz