środa, 27 listopada 2013

Ukraina między Scyllą a Charybdą

Do poważnych spraw potrzeba poważnych ludzi, a nie pętaków od twittera.

I. Cały pogrzeb na nic

No, to się porobiło. Tyle szumnych zapewnień o kontynuowaniu myśli Giedroycia w polityce zagranicznej, wciąganiu Ukrainy w orbitę zachodnich struktur geopolitycznych, propagandowego napinania się w ramach operetkowego „Partnerstwa Wschodniego” - i cały pogrzeb na nic. Okazało się, że Unia Europejska nie ma dla Ukrainy przekonującej oferty, a w każdym razie jest ona słabsza niż rosyjski kij ekonomiczny i w związku z tym Janukowycz nie podpisze umowy stowarzyszeniowej z UE na wileńskim szczycie rozpoczynającym się 28 listopada.

Miałkość postawy UE wobec Ukrainy jest tym bardziej dojmująca, że Janukowyczowi wcale do Rosji nie śpieszno – widzi na przykładzie Łukaszenki czym kończy się podporządkowanie Rosji, zaś jako eksponent lokalnych sitw, mafii i oligarchów wolałby nie dopuszczać do żerowisk podobnych bandytów pozostających pod „kryszą” Putina. Stąd trzeba było intensywnych zabiegów Kremla, popartych odpowiednimi szantażami gospodarczymi, by przynajmniej na razie wybić mu z głowy europejskie aspiracje. Swoje zapewne dołożyło również buńczuczne pajacowanie Sikorskiego w kwestii Julii Tymoszenko. Nasz mężyk stanu zamiast robić politykę po raz kolejny postanowił pokazać się jako euro-prymus w niegasnącej nadziei na ornamentową posadę szefa unijnej dyplomacji.

II. Męczennica Julia

Na osobną uwagę zasługuje sprawa uwolnienia jęczącej w srogich kazamatach pięknej Julii. Oczywiście, cały ten spektakl był farsą dla maluczkich. Janukowycz, grając kartą „pomarańczowej” męczennicy „niebieskiego” reżimu, kalkulował czy opłaci mu się narażać na polityczno-gospodarcze retorsje ze strony Moskwy. Temu służyła „godnościowa” retoryka medialna spod znaku „nie ugniemy się przed dyktatem Zachodu” skwapliwie podsycana przez putinowską propagandę. Gdyby wyszło mu, że uwolnienie Tymoszenko będzie opłacalne, to zbolała Julia już dziś popijałaby szampana w Baden-Baden reperując swe cenne, rewolucyjne zdrowie.

Z perspektywy Unii (czy może raczej - Niemiec) natomiast możemy rozpatrywać dwie wersje. Możliwe, iż uporczywe narzucanie Ukrainie kuriozalnej, pisanej pod jedną osobę ustawy o leczeniu więźniów za granicą było celowym warunkiem zaporowym postawionym z pełną świadomością, że Janukowycz nie zgodzi się na takie publiczne upokorzenie. Inną ewentualnością jest, że z punktu widzenia unijnych przywódców, którzy za parawanem demokratycznych procedur osiągnęli pozycję odpowiedzialnych jedynie przed Historią (bo już nawet nie przed Bogiem, zważywszy na galopującą ateizację), takie bezwzględne pociąganie do odpowiedzialności za czyny popełnione w trakcie sprawowania urzędu stanowi nader niebezpieczny precedens i stąd ich płomienne zaangażowanie w obronę „praw człowieka”. Konkretnie - jednego człowieka, czyli uciśnionej Julii, która tak pięknie spisała się onegdaj na Majdanie Niepodległości w charakterze lodołamacza Zachodu.

A że uwięzienie było ewidentną zemstą Janukowycza? Prawda, ale też prawdą jest, że na niewiniątko nie trafiło i za umowy gazowe z Rosją powinna była trafić tak czy owak za kratki – czego nieodmiennie życzę również naszym milusińskim.

III. Pożegnanie z buforem?

Nadmienię jeszcze, iż daleki jestem od radości, że Janukowycz wierzgnął i pokazał Brukseli „faka”, wymigując się od „eurokołchozu”. Ukraina bowiem pozostaje między unijną Scyllą a rosyjską Charybdą. Nie trafiła do paszczy Scylli, to skończy pożarta przez Charybdę – czyli w Unii Celnej z Rosją, Białorusią i Kazachstanem, a następnie zapewne w Unii Euroazjatyckiej. Krótko mówiąc, Rosja znów zostanie podciągnięta do naszych południowo-wschodnich granic. Co bardziej opłaca się samej Ukrainie? A guzik mnie to interesuje. Obchodzi mnie interes Polski, zaś związanie Ukrainy z Zachodem sprawiłoby, że wzmocnieniu uległby istotny bufor odgradzający nas od Rosji. Teraz bufor ów będzie coraz bardziej rachityczny, bo Rosja wkroczy na Ukrainę o wiele śmielej niż do tej pory. Efektem może być „białorusinizacja” Ukrainy i kto wie, czy za parę lat nie doczekamy się kolejnej odsłony manewrów z serii „Zapad”, kiedy to w okolicach Lwowa trenowany będzie rosyjsko-białorusko-ukraiński atak na Polskę.

Abyśmy się z tym „buforem” nie pożegnali ostatecznie, potrzebna jest realistyczna polityka z odpowiednimi ofertami dla Ukrainy, które wytrąciłyby Kremlowi z ręki ekonomiczny bat. Innymi słowy – mniej dyktatu MFW i Brukseli, więcej konkretnych spraw wiążących Ukrainę z Polską. Przede wszystkim zaś mniej kokieterii i ględzenia o dobrosąsiedzkich stosunkach przejawiających się w symbolicznej uległości w ramach „post-giedroyciowskiej dziecinady”. Giedroyc proponował Ukrainie odejście od historycznych zaszłości i zamknięcie oczu na „rachunki krzywd”, bo nie miał nic innego do zaproponowania – był to jedyny atut w jego ręku. Obecnie kontynuowanie tej linii jest nieporozumieniem, tymczasem nasza wizja polityczna względem Ukrainy wciąż intelektualnie tkwi w „pętach Giedroycia”. Zamiast tego należałoby się zająć zadaniami analogicznymi do polsko-litewskiego mostu energetycznego projektowanego za rządów PiS, wyciągając stopniowo Kijów z uzależnienia od Moskwy. Tylko, że do poważnych spraw potrzeba poważnych ludzi, a nie pętaków od twittera.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://niepoprawni.pl/blog/287/post-giedroyciowska-dziecinada

http://niepoprawni.pl/blog/287/w-petach-giedroycia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz