Państwo odpolityczniło się do tego stopnia, że aż szkoda oddychać, by krzty odpolitycznienia przypadkiem nie uronić.
Czarna niewdzięczność.
Co to się, kochani Państwo, porobiło. Prokuratura dobrała się do dziennikarzy. I to których! Nie żadnych „pisowskich” sługusów z jakiejś tam „Gazety Polskiej”, czy innej „Rzeczpospolitej”, co jak wiadomo byłoby słuszne i zbawienne, ale do przedstawicieli samego jądra antypisowskiego mainstreamu – Mariusza Gierszewskiego z Radia Zet i Krzysztofa Skórzyńskiego z TVNu. I to za co! Za ujawnienie fragmentów zeznań prokurator Beaty Marczak dotyczących nacisków, jakie miały być wywierane na prokuratorów badających aferę gruntową, by ci postawili zarzuty Januszowi Kaczmarkowi! Temu samemu Januszowi Kaczmarkowi, który, przypomnijmy, w tamtym okresie nie był już „złym” Kaczmarkiem - wrednym PiSowskim siepaczem, tylko Kaczmarkiem dobrym - dziewicą uciśnioną przez złego, kaczystowskiego smoka, ofiarą inwigilacji, prowokacji i czego tam jeszcze…
Doprawdy, czarna niewdzięczność. To my, dziennikarze, zawsze wiernie przy umiłowanej partii, a wy nas za wysługę traktujecie prokuraturą i grozicie sądem?! My tu tropimy w trudzie i znoju PiSowski zamach na demokrację i niezależność prokuratury, wyciągamy na światło dzienne „naciski” – a wy nam – tak?
Pokłosie orzeczenia Sądu Najwyższego.
Mediodajnie bąknęły przy tej okazji o wyroku Sądu Najwyższego z 26 marca 2009r., dotyczącego sprawy Bertolda Kittela i Jarosława Jakimczyka, którzy w 1999 roku ujawnili zatrzymanie przez UOP rosyjskich szpiegów działających w strukturach WSI.
Nad tym wyrokiem popastwiłem się nieco w notce „Strzeż tajemnicy państwowej!” (www.niepoprawni.pl/blog/287/strzez-tajemnicy-panstwowej), w której napisałem m.in.:
„Sąd Najwyższy w swej nieskończonej mądrości orzekł, iż dziennikarze (i, dodajmy, każda inna osoba) powinni ponosić odpowiedzialność za ujawnienie w swych publikacjach tajemnicy państwowej tak samo jak funkcjonariusze państwowi zobowiązani do jej przestrzegania odrębnymi przepisami.”
Oczywiście, ówczesna sprawa dotyczyła artykułu 265 KK , odnoszącego się do tajemnicy państwowej, zaś w przypadku panów z TVNu i Zetki chodzi o artykuł 241 KK , traktujący o upublicznieniu wiadomości z postępowania przygotowawczego, ale tok rozumowania jest podobny – i, przypomnę – jest zastosowaniem opinii prof. Igora Andrejewa z czasów głębokiego Gierka (1976 r.), na którą to opinię powołał się Sąd Najwyższy we wspomnianym wyżej werdykcie.
Totalitarna spuścizna.
W całym tym przypadku są dwie kwestie, które mnie, jako obywatela ponoć wolnej, demokratycznej itede, Polski, gorszą.
1. Ustawodawstwo.
Oba przepisy są od strony podmiotowej sformułowane na tyle szeroko („Kto…”, „Każdy…”), że faktycznie – każdy, kto wyniesie coś na zewnątrz, niezależnie od tego, czy jest urzędnikiem, oskarżonym, dziennikarzem, czy choćby blogerem, podlega identycznej odpowiedzialności.
2. Interpretacja i praktyka.
Słyszeliście kiedykolwiek o pracowniku prokuratury, czy służb specjalnych, który poniósłby jakiekolwiek konsekwencje związane z „przeciekiem”? O jakiejś sekretarce, choćby? Ja też nie. Tymczasem, osoby „upubliczniające”, czy to tajemnicę państwową, czy to tajemnicę śledztwa – ooo, to już całkiem inna historia…
Wychodzi na to, że zarówno prawodawstwo, interpretacja dokonywana przez poszczególne piony, tudzież instancje organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, jak i praktyka, wciąż pozostają w głębokim cieniu totalitarnej spuścizny.
Interpretacja „Wyborczej”.
Jak zinterpretować konsekwentne zainteresowanie krakowskiej Prokuratury Okręgowej dwoma dziennikarzami? Skąd ten nagły przypływ pryncypializmu?
Jak donosi „Wyborcza” piórem nieocenionego Wojciecha Czuchnowskiego, prokurator krajowy, Edward Zalewski, był ponoć „wściekły”, gdy dowiedział się o zarzutach i nawet polecił krakowskiej prokuraturze zbadać „społeczną szkodliwość czynu”, co ma oznaczać „zawoalowane polecenie umorzenia sprawy”.
Jeszcze jeden cytat, istne cudo:
„- Ktoś chce wojny między prokuraturą a dziennikarzami, a taka sprawa będzie dobrym pretekstem. Zalewski nie może nakazać umorzenia, bo byłby to nacisk - twierdzi nasz rozmówca z Ministerstwa Sprawiedliwości.”
Normalnie, nie wiem - śmiać się, czy płakać. „Zawoalowane polecenie” przechodzi, zaś „nakazanie umorzenia” to już „nacisk”! A na dodatek „nasz rozmówca” twierdzi, iż „ktoś chce wojny między prokuraturą a dziennikarzami”. Czyżby w krakowskiej prokuraturze jeszcze nie dorżnięto Ziobrowych watah?
W interpretacji Wojciecha Czuchnowskiego wychodzi na to, że cała zadyma jest jakąś kryptoPiSowską prowokacją („ktoś chce wojny”, itd.…).
Osobiście, nie wykluczam, iż prokurator krajowy Edward Zalewski faktycznie mógł o niczym nie wiedzieć. Bo niby po co miałby wiedzieć? Aż strach pomyśleć o czym nie będzie wiedział przyszły, absolutnie niezależny, totalnie odpolityczniony i nieświadomy prokurator generalny…
Są inni, którzy wiedzą, co i jak. I to wystarczy, by funkcjonowało „państwo prawa”.
Ostrzeżenie.
A ja pozwolę sobie na nieco inne wytłumaczenie. Tak naprawdę, mamy do czynienia z ostrzeżeniem. I próbą sił zarazem. Mediodajnie wyniosły PO do władzy, zaś teraz Tusk i jego kamaryla poczuli się na tyle silni, by spróbować wziąć te same mediodajnie za twarz. Ważna to rzecz w roku wyborczym – skierować jasny i czytelny komunikat: nie szperać, nie kwękać, ruki po szwam, towarzysze dziennikarze. Poszperaliście w prokuraturze „pisowskiej” – to i dobrze. Zaczniecie grzebać w prokuraturze naszej, demokratycznej, platformerskiej – dostaniecie po łapach. A może jeszcze zrobimy na was nalot, jak „odpolitycznione” CBA na Pawła Piskorskiego.
Oczywiście, mediodajniacy, których wezwano do prokuratury, to żadni moi bohaterowie. Paweł Piskorski – to również zdecydowanie nie mój amant. Powinien siedzieć już dawno, albo objaśnić spragnionemu wiedzy narodowi jak wygrywa się na ruletce x – razy z rzędu. Niemniej, metody zastosowane przez organy państwa, zwłaszcza, gdy skorelować je z próbami cenzurowania Internetu pod pretekstem walki z hazardem w sieci, muszą napawać niepokojem każdego zdrowo myślącego obywatela, niezależnie od politycznych sympatii.
Prewencyjna pacyfikacja.
Na naszych oczach dokonuje się bowiem coś jeszcze. Tym czymś jest prewencyjna pacyfikacja środków przekazu. Taka ma być funkcja wystosowanego przez władzę ostrzeżenia. Nie w czasie kampanii wyborczej, tyko ździebko przed. Postawić do pionu, tych, których trzeba. Bo też mediodajnie rozbrykały się, doprawdy, ponad miarę. Pojawiły się tony niekonstruktywnej krytyki. Krytyki niedopuszczalnej. O chorych na raka, których usiłowano pozbawić możliwości leczenia. O próbie wyciepania z komisji hazardowej posłów opozycji. O służbowych podsłuchach, które wiceszef ABW wykorzystał w prywatnej sprawie. Taki „mesydż” narasta i – może w finalnym efekcie zaszkodzić.
Ooo, wy w rzyć umiłowani żurnaliści – co za dużo, to niezdrowo.
A co z dysponentami owych dziennikarzy? Może to również do nich puszcza dyscyplinujące oczko właściwa władza? Nie ta oficjalna, rzecz jasna, jeno „Niewidzialna Ręka”, która od zarania czuwa i unosi się nad Trzecią Rzeczpospolitą - weźcie tych waszych dziennikarzy za twarz, albo my was weźmiemy…
Kocham cię, kochanie moje.
Wszystko to przypomina, jako żywo, „Fryderycjańską politykę miłości” o której pisałem w kwietniu zeszłego roku: www.niepoprawni.pl/blog/287/fryderycjanska-polityka-milosci . Proszę wybaczyć, ale zacytuję jeszcze raz sam siebie:
"Gdy obserwuję kolejne postępy platformianej „polityki miłości”, nieodmiennie przychodzi mi na myśl stara anegdota o Fryderyku Wilhelmie, który okładał poddanego kijem, wrzeszcząc: „- Nie bać się swojego króla! Kochać! Kochać!”.
Tak więc, macie swojego króla kochać. Rozumiecie, dziennikarskie wycierusy? Kochać! Chcieliście mieć „odpolitycznione” państwo? To macie, taka wasza mać. Wszak państwo odpolityczniło się do tego stopnia, że aż szkoda oddychać, by krzty odpolitycznienia przypadkiem nie uronić...
Zakończenie.
Rzecz jasna, zarzuty wobec panów Skórzyńskiego i Gierszewskiego rozejdą się po kościach, jak sprawa Kittela i Jakimczyka. I jak podsłuchy dziennikarzy kontaktujących się z Wojciechem Sumlińskim. I nikomu, chwała Bogu, nie zrobi się „duszno”… Celebryci, muzykanci, aktorzy nie będą kwilić, że „strach się bać” i narzekać na „atmosferę strachu”, tudzież nocne lęki, że ktoś zapuka do drzwi nad ranem. Będą chwalić Tuska i idąc w zaparte zarzekać się, że za Kaczyńskich i tak było gorzej, ponieważ są mali, krępi i źle im patrzy z oczu. A w tyle ich głów będzie siedzieć ostrzeżenie, które z pewnością dotarło do właściwych adresatów.
A jak tam z Wami, moi drodzy? Komu duszno – palec pod budkę…
Gadający Grzyb
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz