…czyli „horyzont ambicji” wizjonerów z Ministerstwa Obrony Narodowej.
Ściągnąłem sobie ze stron MON-u dokument o wielce inspirującym tytule: „Wizja sił zbrojnych RP 2030” (Warszawa, maj 2008). Ponieważ od zawsze lubiłem zarówno fantastykę, jak i futurologię (odróżniam jedno od drugiego), nawet pod sieriozno – urzędową postacią, nie mieszkając zasiadłem z wypiekami na twarzy do lektury.
Od razu uprzedzam – dokument napisany jest tak koszmarnie drętwym i nudnym językiem, jakby specjalnie chciano odstraszyć potencjalnego czytelnika. Ja się odstraszyć nie dałem. Różne nudziarstwa się w życiu przeczytało, więc jedno więcej w tę, czy we wtę…
I. Wszystkiego najlepszego.
Już na wstępie pigułę urzędowego optymizmu zapodaje minister Bogdan Klich:
„Naszą ambicją jest, aby Wojsko Polskie dołączyło do najnowocześniejszych armii państw europejskich.” (…) „Perspektywa stabilnej sytuacji geopolitycznej Polski z jednej strony oraz dobrej koniunktury gospodarczej naszego kraju z drugiej strony, stwarzają wyjątkowe możliwości rozwoju sił zbrojnych w najbliższych dekadach”.(str.3).
Koresponduje z tym słowo wstępne dyrektora Departamentu Transformacji MON, gen. bryg. Marka Ojrzanowskiego:
„Opracowana przez Departament Transformacji „Wizja Sił Zbrojnych RP - 2030” stanowi punkt wyjściowy do perspektywicznego planowania rozwoju sił zbrojnych w wieloletnim horyzoncie czasowym.” (…) „Implementacja założeń zawartych w „Wizji…” pozwoli na stworzenie sił profesjonalnych o uniwersalnym i modułowym charakterze, zdolnych do prowadzenia działań wojskowych w warunkach sieciocentrycznego pola walki.”(str. 4 i 5)
Tej mowy – trawy jest zresztą więcej. Zapodam jeszcze cytacik z Wprowadzenia:
„Polska w perspektywie 2030 roku będzie państwem nowoczesnym o wysokim poziomie jakości życia obywateli.”(…) „Polska będzie również krajem bezpiecznym. Źródłem poczucia bezpieczeństwa obywateli będzie nowoczesny system obronny stanowiący integralną część systemu obronnego Unii Europejskiej oraz Sojuszu Północnoatlantyckiego.”(str.6)
Innymi słowy – „by Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”. Przygotowujemy swą „Wizję…” zakładając, że czekają nas wyłącznie dobre czasy.
No tak… Ja również życzę nam wszystkim wszystkiego najlepszego. Pytanie, co zrobimy, gdy czasy nie okażą się tak pomyślne, jak zakładają nasi stratedzy z MON-u.
Swoją drogą, nastrój strategów dość wyraźnie koresponduje ze społecznym błogostanem, opisanym przeze mnie niedawno w notce „Polski błogostan”. To urzędowe samozadowolenie marnie wróży.
II. „Horyzont ambicji”.
Dobra – kończę z dłuższymi cytatami, bo notka rozrosłaby mi się do poziomu niezłej broszurki. Prócz uciechy Czytelników, moją intencją było zaserwowanie próbek stylu autorów omawianego dokumentu. Nie mogę sobie jednak odmówić przytoczenia jeszcze jednego passusu ze Słowa Wstępnego, gdzie gen. bryg. Marek Ojrzanowski zastrzega m.in., iż „(…) nie jest ona (czyli „Wizja…” - przyp. G.G.) prognozą. Jej misją jest zarysowanie horyzontu ambicji.” (str.4)
Paradne! – wysmażyć elaborat na 34 strony, z dwudziestoletnią perspektywą czasową, zaznaczając mimochodem, że jest to jedynie… „horyzont ambicji”!
I jeszcze to: „(…) „Wizji…” nie można traktować jako recepty czy też zbioru gotowych rozwiązań (…).”
Pyszne, prawda? Skoro zatem oficjalnego dokumentu, wywieszonego na stronach MON-u nie sposób wedle słów autorów traktować inaczej, niż w kategoriach mrzonek, tudzież zbioru pobożnych życzeń, możemy bezstresowo przystąpić do dalszej analizy owej państwowotwórczej bajeczki.
Zerknijmy zatem na ów „horyzont ambicji” (bardzo przypadło mi do gustu to określenie) naszych strategów.
III. „Środowisko międzynarodowe”.
Ten rozdział jest istnym wysypem gazetowych mądrości, znanych każdemu, kto sięgnie do działu typu „Opinie” dowolnej pozycji prasowej. Podobne elukubracje można by zgromadzić po tygodniowej „prasówce” tytułów ukazujących się na naszych rynku. Otóż, dowiadujemy się, iż:
- Świat będzie ciążył ku wielobiegunowości (p.1);
- Wzrośnie rola Azji (p.2);
- USA pozostaną w globalnej grze (p.3);
- NATO pozostanie gwarantem bezpieczeństwa i czynnikiem łączącym USA i UE (p.4)…
No nie, nie mogę. To, że NATO trzeszczy w szwach, Unia Europejska zaś niemal otwarcie traktuje Stany Zjednoczone jako rywala, widzi każde dziecko. To, że UE pogrążała się w gospodarczym marazmie na długo przed światowym kryzysem, również. A nasi stratedzy, jak gdyby nic, radośnie stwierdzają, iż Unia dzięki „poszerzeniu” i „pogłębieniu integracji”, tudzież „stałemu wzrostowi gospodarczemu”, stanie się „globalnym aktorem w sferze polityki bezpieczeństwa”! (p. 5). Do tego wystawi „Euroarmię” zdolną do prowadzenia różnych i różnistych operacji (p. 6 i 7).
Wygląda na to, że Unia produkuje rozliczne biurokratyczne badziewia na wzór osławionej „Strategii Lizbońskiej”, zaś nasi biurokraci reagują produkowaniem równie świetlanych prognoz. Trudno traktować to inaczej, niż w kategoriach wiernopoddańczego hołdu. Bo co by było, gdyby nasi analitycy stwierdzili, że UE jednak nie będzie rozwijać się tak wspaniale? Wybuchłby skandal i z dnia na dzień przestano by poklepywać naszych przedstawicieli po ramieniu…
Doprawdy, Chruszczow, który prorokował, że ZSRR przegoni Stany Zjednoczone, mógłby jeździć do współczesnych urzędowych optymistów na korepetycje.
Jedźmy dalej. Gospodarcza globalizacja będzie minimalizować ryzyko ogólnoświatowego konfliktu zbrojnego (p. 8)...
IV. Zakłócenia globalnej idylli.
...Ale, o dziwo, ta globalna idylla może ulec zakłóceniom, zdiagnozowanym w punktach 9 – 15.
Jakież to zakłócenia przewidują nasi wieszczowie?
Wyliczę taśmowo, gdyż są to wnioski jakby przedrukowane z analizy działów zagranicznych i gospodarczych gazet. Mamy tu wszystko – od negatywnych skutków globalizacji, poprzez przeludnienie biednych regionów Ziemi, dysproporcje w poziomie bogactwa, zmiany klimatyczne (a jakże!), zróżnicowanie infrastrukturalne, polaryzację kultur i wyznań… aż po ekstremizmy, terroryzm, międzynarodową przestępczość, fale niekontrolowanej migracji, czystki etniczne…
Uff… odsapnę nieco. Jedźmy dalej: urbanizacja w Afryce i na Bliskim Wschodzie (a czemu nie na Dalekim?), skutkująca tworzeniem się dzielnic biedy i rozlicznymi patologiami. Do tego dochodzą „rozpadające się struktury państwowe” w Afryce (też mi nowina), tudzież niekontrolowany obrót bronią masowego rażenia i dążenie do jej wytwarzania (tzw. „proliferacja” p.13).
A jeszcze walka o „nieodnawialne źródła energii” (p. 14). A jeszcze groźba globalnego kryzysu, który, jak zauważają odkrywczo nasi analitycy, może „prowadzić do zachwiania stabilności gospodarczej świata oraz wywoływać kryzysy i konflikty”… (p.15).
Wszystkie te zagrożenia ogarniają orlim spojrzeniem nasi przenikliwi mężowie stanu. A co z Polską? I na to odpowiedź jest gotowa. Podróżujmy zatem dalej na wzburzonych falach zbiorowego intelektu. Oto bowiem na horyzoncie rysują się…
V. „Główne wyzwania dla bezpieczeństwa Polski”.
Przyznam się, że tytuł tego rozdziału mnie zaintrygował. A więc jednak nasze ministerialno - mundurowe orły – sokoły dostrzegają jakieś rysujące się w zakreślonej perspektywie czasowej niebezpieczeństwa…
Ale cóż, skoro naszym wizjonerom wychodzi, że będzie tak jak dzisiaj, tylko lepiej. Otóż, zasadniczy „kierunek rozwoju środowiska bezpieczeństwa międzynarodowego” zostanie „zachowany”, zaś postępująca integracja i rozszerzanie UE spowodują, że tylko nieznaczna część naszych granic będzie granicami zewnętrznymi Unii (czytaj – granica z Obwodem Kaliningradzkim). (p. 16 – 17).
A zagrożenia? Owszem, są: ataki ekstremistów i grup przestępczych, klęski żywiołowe, awarie i katastrofy przemysłowe i ekologiczne, cyberterroryzm, migracje z biednych krajów i związane z tym skutki społeczne i demograficzne…(p.18 – 20) Czyli, prosta, bezpieczna ekstrapolacja współczesności w przyszłość.
Ani jednego słowa o permanentnym zastoju UE. Nie wiadomo również na jakiej podstawie autorzy sądzą, że UE rozszerzy się na wschód, skoro już dziś struktury euroatlantyckie bronią się rękami i nogami przed aspiracjami Ukrainy, o Białorusi nie wspominając, zaś podrażnienie rosyjskiego niedźwiedzia jakim byłoby wkroczenie na terytoria, które Rosja uznaje za swoją strefę wpływów wywołuje zimny pot na czołach eurodecydentów. Milczeniem pomija się implikacje faktu, że główni gracze – Niemcy, Francja, USA wolą samodzielnie dogadywać się z Rosją z kompletnym pominięciem zarówno „struktur międzynarodowych”, jak i naszych interesów.
Rozbraja wręcz diagnoza z p.18, wykluczająca klasyczny konflikt militarny połączony z dążeniem do zajęcia terytorium kraju. Dlaczego taki konflikt nam nie grozi? Bo nie, i już.
Co znamienne, o bezpieczeństwie energetycznym wspomina się jedynie w kontekście cyberataku, który mógłby zakłócić działanie nadzorującej energetykę „infosfery”. (p.19).
Innych „wyzwań dla bezpieczeństwa Polski” w dokumencie nie stwierdzono. Co nam to mówi o przenikliwości i dalekowzroczności naszych wizjonerskich strategów?
VI. Pożal się Boże, „interes narodowy”.
Uwaga! Na dziesiątej stronie po raz pierwszy pada sformułowanie „interes narodowy”! Konkretnie, w tytule rozdziału „Zasadnicze interesy narodowe RP w sferze bezpieczeństwa”. Bardzo to pocieszające, że szanowni Autorzy raczyli w końcu zauważyć, iż Polska może mieć jakieś narodowe interesy, a nawet, kto wie – dążyć do ich realizacji.
Ale, gdy prześledziłem kolejne punkty (21 – 25) w których ów „interes” jest definiowany, rajtuzy opadły mi do kostek.
Otóż, dowiadujemy się, że powtarzana w omawianym dokumencie niczym mantra „pogłębiająca się integracja Unii Europejskiej” sprawić ma, że dotychczasowe rozumienie interesów narodowych ulegnie „przewartościowaniu” i „zmieni się ich hierarchia”. (p.21) Jak się „zmieni”? Ano tak, że zadanie ochrony nienaruszalności terytorialnej Polski wymieniane jest jednym tchem, na tym samym poziomie ważności co obrona granic UE i obszaru euroatlantyckiego. Rytualnie dołożono też frazę o zapewnieniu bezpieczeństwa obywateli w kraju i za granicą. (p.22)
Dalej następuje typowy dyplomatyczny „pacierz”: niezakłócony rozwój kraju, bezpieczeństwo energetyczne (ani słowa o Rosji), rozwijanie współpracy w ramach UE i ze Stanami Zjednoczonymi, a także z państwami południowej półkuli zasobnymi w surowce (od biedy można by to podciągnąć pod dywersyfikację) (p.23). Następnie czytamy o silnej pozycji międzynarodowej, dążeniu do poszerzania Unii i więziach z USA. Jak to się ma do aktualnej polityki zagranicznej gabinetu Tuska, pozostawiam bez komentarza.
Jeszcze napomknięcie o wzroście zaangażowania Polski w kwestie obronności zbiorowej (p.25) i uciążliwą sprawę interesów narodowych nasi wizjonerzy uznali za odfajkowaną.
VII. Podsumowanie części pierwszej.
1) Podczas lektury omawianego dokumentu poraża miałkość intelektualna. Sformułowania wyjęte żywcem z gazetowej publicystyki, okraszone fachową gwarą („sieciocentryczne pole walki”). „Wizja…” operuje urzędniczą, polit-poprawną, „euromową”. W całym dokumencie nie pojawia się ani razu w odniesieniu do Polski słowo „wojna”. „Wojny” toczyć się będą ewentualnie gdzieś w Azji Południowo – Wschodniej (p.12), ale nie u nas. Zdumiewające, zważywszy, iż mówimy o dokumencie wyprodukowanym w – teoretycznie – militarnym resorcie. Dodatkowo irytuje abstrahowanie od obecnych, opłakanych realiów naszej armii, na zasadzie „bo będzie lepiej”.
Jeśli to ma być płód naszej myśli geopolityczno – strategicznej, to… czekają nas ciekawe czasy.
2) Cała zarysowana strategia jest, mówiąc brutalnie, o kant dupy potłuc, albowiem wynika z niczym nieuzasadnionych, do bólu optymistycznych założeń globalnych. Unia i NATO będą rosły w siłę itd. – toż to czyste chciejstwo. Nigdzie, dosłownie nigdzie nie ma wzmianki o scenariuszu na wypadek niekorzystnego dla nas rozwoju sytuacji, gdy „struktury międzynarodowe” ostatecznie ugrzęzną w bezwładzie, a pod ich płaszczykiem rozgrywany będzie koncert mocarstw. Neoimperialne ambicje Rosji? O tym również cicho – sza.
3) Poraża wręcz milczące założenie, że nasza armia będzie funkcjonowała niemal wyłącznie jako komponent większej całości. Nie wyczytałem nawet między wierszami choćby cienia sugestii, że będziemy w stanie samodzielnie prowadzić jakiekolwiek znaczące operacje. Śmierdzi mi to niezdolnością do udźwignięcia kłopotliwego ciężaru o nazwie „polska racja stanu” i rozpaczliwym dążeniem do przerzucenia odpowiedzialności na ponadnarodowe organizacje. Umyka naszym strategom prosta prawidłowość, że takie podejście ma sens tylko wtedy, kiedy odgrywa się w takich organizacjach pierwsze skrzypce.
Doprawdy, strach pomyśleć, co będzie, gdy okaże się, że historia jednak się nie skończyła… A, jak uczy ponad tysiącletnie doświadczenie, historia dla Polski nie kończy się nigdy. Co i rusz mamy „ciekawe czasy”…
***
Tak, na marginesie - zastanawiam się, jak doszło do spłodzenia tego gniota. Stawiam na następującą wersję:
Każdego ranka po lekturze prasy codziennej nasi stratedzy wzbijają się w przestworza i widzą: w Afryce źle się dzieje. Na Bliskim Wschodzie również. W Południowo – Wschodniej Azji też nieciekawie. A i u nas, powiedzmy sobie szczerze, sytuacja jest nie za wesoła.
Wracają zatem wizjonerzy na ziemię, dopijają kawę, dogryzają bułkę z dżemem, następnie zapalają papierosa i skrobią się po zafrasowanych głowach. Co tu począć?
My tu drugą Irlandię, a świat i tendencje geopolityczne brużdżą.
I nagle pomysł – napiszmy dokument, z którego będzie wynikało, że w 2030 roku nasza armia będzie miała się świetnie, a międzynarodowe struktury bezpieczeństwa jeszcze lepiej!
Jak pomyśleli, tak zrobili.
Ciąg dalszy nastąpi. Zapewniam, że będzie równie nie – wesoło.
Gadający Grzyb
P.S. Jeszcze jedno. Niektórych Czytelników może razić przyjęta w niniejszej notce konwencja wymieszania poważnych zagadnień z krotochwilnymi komentarzami. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że nadęta miernota przemyśleń naszych strategów wręcz prowokuje, by „podrzeć łacha”. Niepoważne państwo + niepoważny dokument = niepoważne komentarze. Proste.
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz