niedziela, 10 października 2010

Smoleńska odpowiedzialność.


Dwa narody i zimna wojna domowa.

I. Tusk i wywody „szalonego entomologa”.

Kiedy Stefan Niesiołowski w programie „Kropka nad WSI” (czy jakoś tak...) wybełkotał w amoku, że za katastrofę smoleńską i śmierć Prezydenta moralną odpowiedzialność ponosi Jarosław Kaczyński, bo gdyby nie namówił Lecha na kandydowanie i „nie zrobił go prezydentem”, ten nie poleciałby do Smoleńska, wzruszyłem tylko ramionami i przekląłem w duchu nieszczęsny los Rzeczypospolitej. Bo jakiż może być los państwa w którym wicemarszałkiem Sejmu zrobiono, ku uciesze gawiedzi, ewidentnie szalonego entomologa, którego maniacki słowotok miast zakwalifikować go do wariatkowa, przelewany jest na łamy wszelakich mediodajni i podchwytywany przez różne „Stokrotki” brylujące na łączce mediorzeczywistości? Co mówi to o szacunku „klasy rządzącej” do wyborców? Czy aby nie to samo, co mówiło o szacunku Kaliguli do rzymskiego Senatu (i ludu!) wprowadzenie przez kopniętego cezara do szacownego grona jego ulubieńca – dostojnego Incitatusa?

Niemniej, gdy paranoiczną tezę „szalonego entomologa” podchwyciło samo „premieru” Donaldu Tusku w odpowiedzi na wywiad Anny Fotygi dla „Polska The Times”, ramiona przygotowane do kolejnego wzruszenia, zatrzymały się w połowie drogi. To już nie bełkotanie oszalałego z nienawiści starca, to sygnał, że odwrócenie odpowiedzialności i zrzucenie jej na Jarosława Kaczyńskiego staje się oficjalną linią obowiązującą na obecnym „etapie” połączone siły sojuszu rządowego „Tronu” z medialnym „Ołtarzem”.

II. Rozpaczliwa „przykrywka”.

Rozpaczliwy ruch, moim zdaniem. Oznacza zerwanie z choćby pozorami racjonalnej argumentacji. Zostaje tylko opętańczy wrzask i tłuczenie od rana do nocy mózgów nadwiślańskiego „bydła” rozpisanym na różne głosy „przekazem dnia”, aż z tychże mózgów zrobi się kompletna pulpa, gotowa zaabsorbować każdy, choćby najbardziej chamsko spreparowany kit.

W myśl przytoczonej na wstępie entomologicznej (przepraszam entomologów) para–logiki, ludzie mają uwierzyć, że przykrycie płachtą brezentu zniszczałych szczątków tupolewa dopiero pół roku po „zamachu nieumyślnym” (jak onegdaj pozwoliłem sobie nazwać ciąg wydarzeń zwieńczonych finałem na lotnisku Siewiernyj), to wina Jarosława Kaczyńskiego. Pozostałe skandale związane ze śledztwem, również. Bo gdyby zły Kaczor nie namówił brata do kandydowania itd., to premieru Donaldu-„musisz”-Tusku nie znalazłoby się w kłopotliwej sytuacji, gdy kontrolę nad śledztwem w imię „ocieplania stosunków” wypadało przekazać Rosjanom... zatem, wszelkie konsekwencje owego przekazania też spadają na Jarosława Kaczyńskiego!

Proste? Proste. Wprawdzie ta „przykrywka” jest szyta nićmi równie grubymi, jak ruski „specjalny” brezent na wraku „tutki”, ale przy odpowiedniej sile rażenia zagospodaruje i „utwardzi” odpowiedni procent elektoratu... choćby wesołą młodzież od niedawnych ekscesów z Krakowskiego Przedmieścia, która mogła poczuć się zdradzona ogłoszoną niedawno przez swego idola wojną z „dopalaczami”.

III. Wypisy z rozmówek polsko – polskich.

Ale, ale... Ta urągająca wszystkiemu, od zdrowego rozsądku po elementarną przyzwoitość hucpa ze zwalaniem winy na Jarosława Kaczyńskiego ma szanse powodzenia nie tylko wśród „młodych, wykształconych” specjalistów od lepienia krzyży z puszek po piwie i oddawania moczu na znicze.

Jeszcze w okresie Żałoby Narodowej miałem okazję wysłuchiwać za weselnym stołem uwag sympatycznego skądinąd staruszka, który perorował w znanym stylu „po co tam lecieli? Jakby nie lecieli, to by się nie rozbili”. Oponowałem słabo, przyznaję, wśród szczęku sztućców i ogólnego gwaru.

Całkiem niedawno natomiast, zdarzyło mi się uciąć pogawędkę z emerytowanym wojskowym kontrolerem lotów, który powołując się na swe doświadczenie, autorytatywnie stwierdził, że „musiały być naciski”, zaś generał Błasik na pewno był w kokpicie. A że niczego, co by przemawiało za tą tezą nie ma w stenogramach z czarnych skrzynek? Jaki problem, wystarczy zatkać dłonią wylot mikrofonu i nic się nie nagra. Proste. To, że Lech Kaczyński wysłał gen. Błasika do kokpitu, by „naciskał” na pilotów było dla mojego rozmówcy niepodważalnym dogmatem. Bo na niego, gdy był kontrolerem, też wywierano naciski, by zezwalał na lądowanie przy niekorzystnej pogodzie. - W takim razie, o naciskach można by mówić w przypadku kontrolera lotów z Siewiernego, a nie pilotów. - A, co ty tam wiesz - i łypnięcie okiem... I tak dalej w tym stylu. Rozmowa gęsi z prosięciem.

IV. Dwa narody na zimnej wojnie domowej.

Przykro to pisać przy okazji kolejnej – szóstej już - „miesięcznicy” po smoleńskiej hekatombie, ale cóż począć: trzeba. „Wojna domowa” proklamowana podczas spędu w Łazienkach przez starego kabotyna Wajdę, przekształca się w autentyczne rozdarcie. Diagnozowali to już inni, więc tylko powtórzę, że dwa narody formują się w poprzek grup towarzyskich, rodzin...

A może jest jeszcze inaczej? Może te „dwa narody” istniały od dawna, zaś wstrząs katastrofy smoleńskiej po prostu odsłonił pewne fundamentalne, cywilizacyjne wręcz różnice i wymusił polaryzację postaw? Politycy zaś na tym zwyczajnie „jadą”, dopieszczając wewnątrzspołeczną, zimną wojnę domową?

Rzetelne opisanie i diagnoza różnic, które sprawiają, że bliscy ludzie gotowi są skoczyć sobie do gardeł, pomogłaby w sklejeniu dwóch narodów z powrotem w jeden. Inaczej zostaniemy skazani na wieczne rozgrywanie nas przeciw sobie. Rozgrywającymi będą (już są) zarówno rodzimi politycy, jak i międzynarodowe potęgi. To zaś grozi w dłuższej perspektywie czasowej anihilacją jakiejkolwiek polskości – zarówno tej „jasnej”, jak i tej „ciemnej”. Przerażająca perspektywa.

Byłby to może ciekawy temat dla socjologa... Tylko gdzie takiego socjologa znaleźć? Lektura refleksji prof. Zybertowicza po XIV Zjeździe Socjologicznym w Krakowie nie napawa optymizmem. „Środowisko” zdaje się być spętane jakąś polit-mentalną niemożnością, która hamuje badaczy w pół kroku. Diagnozowanie cząstkowych „bolączek” społecznych - owszem. Krok dalej – już nie. Od siebie dopowiem, że prawdopodobnie prowadziłoby to w „zony” zmuszające do zanegowania porządku III RP u samych podstaw. „Zony” te są najwyraźniej „zakazane”...

A wszak w tych „zonach” właśnie leży tytułowa „smoleńska odpowiedzialność”. Poznanie prawdy o nas samych, Polakach. Niezależnie od rozgrywek macherów i politycznych sympatii. Poznanie prawdy, o której Józef Mackiewicz pisał, że tylko ona jest ciekawa.

Gadający Grzyb

P. S. Link do artykułu prof. Zybertowicza odnosi się, niestety, do płatnej części „Rzepy” - „Plusa – Minusa”.

Linki:

http://niepoprawni.pl/blog/287/zamach-nieumyslny

http://www.rp.pl/artykul/61991,540382-Socjologowie--w-pulapce.html


http://www.polskatimes.pl/stronaglowna/317315,anna-fotyga-smolensk-to-mogl-byc-zamach-a-polska-traci,id,t.html

Pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz