Wreszcie mamy do czynienia w wykonaniu PiS z dywersyfikacją przekazu, zdolną obsłużyć różne segmenty elektoratu.
I. Wizerunkowa monokultura
Chciałoby się powiedzieć: wreszcie! Wreszcie mamy do czynienia w wykonaniu Prawa i Sprawiedliwości z dywersyfikacją przekazu, zdolną obsłużyć różne segmenty elektoratu. Do tej pory bowiem PiS miotał się od ściany do ściany, zastępując jedną wizerunkową monokulturę inną monokulturą. Albo (w okresach między kampaniami) smoleński „hardkor” odwołujący się wyłącznie do żelaznego elektoratu, albo (podczas kampanii wyborczych w 2010 i 2011) jakieś uładzanie wizerunku na siłę, groteskowe „formatowanie” Jarosława Kaczyńskiego jako dobrodusznego misia, który wygłasza sklerotyczne pochwały pod adresem Gierka, w nadziei przejęcia wyborców głosujących na postkomuszych „polityków średnio-starszego pokolenia”.
Jak się to kończyło, wiemy. Porażki w wyborach, które absolutnie były do wygrania, zaś gwałtowne zmiany politycznej stylistyki, robione z dnia na dzień kolejne wolty o 180 stopni, przyczyniły się jedynie do utrwalenia wizerunku Kaczyńskiego jako osoby dwulicowej, bez skrupułów manipulującej zbiorowymi emocjami, byle tylko dorwać się do władzy.
Celowo zostawiam tu na boku kwestię reżimowych mediodajni, propagandowych szczekaczek pozostających nieodłączną częścią postmagdalenkowego establishmentu, który pozwalam sobie określać mianem Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy IIII RP. Wiadomo czego się po nich spodziewać i nie mamy na to wpływu, a jeśli jednemu, czy drugiemu mądrali od pijaru wydaje się, że z medialnym mainstreamem III RP można podjąć jakąś „grę” i „użyć” go do „naszych” celów, to takiego kretyna należy jak najszybciej odsunąć od wpływu na cokolwiek, bowiem gość zwyczajnie żyje w alternatywnej rzeczywistości.
Tę lekcję przerabiali już różni cwaniacy, którym wydawało się, że obłaskawią esbeków, albo postkomunistyczny aparat państwowy, który teraz będzie służył „naszym”, tak jak służył komunie. Podobnie jest z mediami – po Smoleńsku do każdego, choćby w minimalnym stopniu kumatego politykiera, musiało dotrzeć, że te wszystkie „zaprzyjaźnione” przekaziory mają własne hierarchie i systemy podległości pozostające poza naszym zasięgiem. Dlatego próba flirtu z nimi zawsze kończy się smutno i niesmacznie – jak każda iluzja.
Zostawmy zatem na boku mediodajnie i skupmy się na tym, co realnie od „naszych” zależy. Otóż, jak nadmieniłem wyżej, głównym błędem PiS w sferze komunikacyjnej był monoprzekaz. Najpierw walenie ludzi po głowach miesiącami tematem zamachu smoleńskiego z Macierewiczem w roli frontmana, by nagle wraz ze startem kolejnych kampanii wyborczych odsyłać Macierewicza na tyły i kreować wizerunek umiarkowanej, centrystycznej partii z uśmiechniętymi „aniołkami” i przytulastym misiem-Kaczyńskim. Następuje festiwal „fajności”, wygładzania kantów i prezentowania się jako „konstruktywna siła polityczna” z „konkretnymi propozycjami dla Polski” – wszystko w tonie nieznośnej kokieterii, której nikt normalny nie kupi, a już na pewno nie mediodajnie ze swymi Suboticiami. Rekord pobiła tutaj oczywiście kampania Kluzik-Rostkowskiej z tańczącym Migalskim bawiącym się w hippisa, ale i zeszłoroczna kampania parlamentarna pod wodzą Tomasza Poręby wyglądała miejscami tak, jakby znaleziono jakieś skrypty po Kluzikowej i postanowiono je zaadaptować w lekko zmodyfikowanej formie.
No, a potem było tradycyjnie – przegrana i powrót do ostrej retoryki, ponowne wyciągnięcie na czoło Antoniego Macierewicza, bo trzeba jakoś zmobilizować elektorat po ponownej porażce. Czysty obłęd.
II. Dywersyfikacja przekazu
Rozpisuję się o tym wszystkim nie po to, by rozdrapywać rany, ale dlatego, że w ostatnich tygodniach zaobserwowałem wreszcie rozsądne zmiany na lepsze. Oto PiS, zamiast dotychczasowej wizerunkowej miotaniny nareszcie zaczął grać na wielu fortepianach. Zamiast w ramach „jesiennej ofensywy” „wyciszać Smoleńsk” i chować Antoniego Macierewicza do składziku na szczotki, dołożył po prostu kolejny element – tzw. „merytorykę” znaną do tej pory jedynie z okresów przedwyborczych. I o to właśnie chodzi, panowie. Należy postawić na wielowektorowy przekaz. Nie albo-albo, tylko jedno i drugie. Tak, jak dzieje się w tej chwili: nie odpuszczając kwestii związanych ze Smoleńskiem i obnażaniem degrengolady struktur państwa chodzących na rosyjskim pasku, należy równolegle prezentować propozycje zmian – czy to w gospodarce, czy w innych dziedzinach życia publicznego. Na równorzędnych prawach.
W ten sposób można dotrzeć do wyborców zniechęconych nieudolnością Platformy, którym coraz trudniej się żyje, bez konieczności uciekania się do absurdalnych, odbierających wiarygodność, przebieranek. Tych ludzi może mało obchodzi zamach smoleński, może zwyczajnie boją się prawdy, ale przyciągnąć ich może alternatywny przekaz w pozostałych sprawach. Pomyślą – no dobrze, wiadomo, że „pisiory” mają hopla na punkcie Smoleńska i kumają się z Rydzykiem, ale w pozostałych sprawach mówią do rzeczy. Więc niech sobie dłubią przy tym Smoleńsku, byle oprócz tego sprawili, że znowu będę miał z czego spłacać kredyt i co wrzucić na grilla.
I tak ma być – dla „twardych” konsekwentne wyjaśnianie Smoleńska aż do samego śmierdzącego dna tej sprawy, zaś dla „miękkich” - projekty ustaw, konferencja gospodarcza i stonowany, konstruktywny pan profesor jako szef „gabinetu cieni”. A dla wszystkich – demonstracja, taka jak ta ostania, gdzie współgrały ze sobą najróżniejsze hasła i postulaty.
A „zaprzyjaźnione telewizje” niech ujadają. Coraz mniej ludzi daje się otumaniać propagandą. Wyniki finansowe TVN, czy „Agory” mówią same za siebie, zaś „Wyborcza” bez rządowych kroplówek z reklam zeszłaby już dawno ze szczętem na dziady. Zresztą, rozmiarów sobotniego Marszu nawet one nie były w stanie do cna zakłamać, podobnie jak konferencji ekonomistów pod auspicjami PiS, czy prezentacji profesora Glińskiego. To poszło w świat i zaprocentuje, choć sondażami bym się nie ekscytował. Poza tym, Drugi Obieg 2.0 skazany na skrajnie nieprzyjazne otoczenie zahartował się i okrzepł, znacznie przyczyniając się do pluralizacji masowego przekazu – i to pomimo blokowania TV Trwam dostępu do multipleksu. Medialni potentaci zwyczajnie nie są już w stanie zamiatać niewygodnych tematów pod dywan i ich „unieważniać”, choć trzeba przyznać, że bardzo się starają. Konsekwentny bojkot ze strony opozycyjnych polityków i szanujących się dziennikarzy niewątpliwie przyśpieszyłby koniec reżimowych przekaziorów, o czym zresztą kilka razy pisałem, ale parcie na szkło to najwyraźniej zbyt potężna siła...
III. Na dobrej drodze
Jeden tylko aspekt nieco mąci mi ten optymistyczny obraz, jaki rysuje się po pierwszych tygodniach „jesiennej ofensywy” PiS. Taki mianowicie, że ta harmonijna wielotorowość przekazu mogła wyjść trochę przypadkiem. Kiedy gdzieś wyczytałem, że pijarowskim architektem owej „ofensywy” ma być Tomasz Poręba, odpowiedzialny za koncertową plajtę kampanii parlamentarnej z zeszłego roku, zrobiłem mniej więcej tak:
Pierwsze posunięcia zdawały się potwierdzać moje obawy, że będziemy mieli do czynienia z kopią tego, co opisałem w pierwszej części tekstu, a co po kwietniu 2010 poskutkowało dwiema porażkami – czyli z wymianą „monokultur przekazu”. Znów bowiem zaczęto „wygładzać kanty” w ramach „konstruktywizacji wizerunku”, znów zaczęto marginalizować Antoniego Macierewicza i Zespół Parlamentarny. Ba, dopuszczono do tego, że raport „28 miesięcy po Smoleńsku” przeszedł niemal bez echa, wyjąwszy skandal ze sprzedawaniem go przez księgarnię wysyłkową „Gazety Polskiej” za 65 złotych, co było pięknym prezentem dla zwolenników tezy o „biznesie smoleńskim”. Na to nałożyła się zapewne obawa przed utratą sympatii Kościoła zaczadzonego iluzją „pojednania” z rosyjską Cerkwią, czemu jasno dał wyraz abp. Michalik w wywiadzie dla KAI, a czego ewidentnym pokłosiem było odesłanie z kwitkiem przez abp. Nycza organizatorów Marszu „Obudź się Polsko”.
No, a potem zaczęła się „ofensywa”. Pojawili się eksperci, program gospodarczy, debata... wszystko w mdłej konwencji charakterystycznej dla kampanijnego stylu Poręby. I wtedy wybuchł skandal z zamianą ciał ofiar Tragedii Smoleńskiej i ekshumacjami. Okazało się, że Smoleńska zwyczajnie nie da się przemilczeć i wyciszyć. Że kolejne fakty zawsze wypłyną i to często w najmniej oczekiwanym momencie. Dopiero ten Smoleńsk od którego ludzie w rodzaju Poręby chcieliby uciec jak najdalej, bo jest „trudny” wizerunkowo i ogólnie „przeszkadza”, nadał właściwej wymowy i dynamiki zarówno „ofensywie” PiS-u, jak i marszowi „Obudź się Polsko”.
Ostatecznie, te nowe fakty, prujące kolejne fragmenty rządowej smoleńskiej narracji, pomogły PiS-owi w zrównoważeniu przekazu – chyba po raz pierwszy od kwietnia 2010. Okazało się, że można zgłaszać propozycje naprawy państwa i podejmować inne polityczne inicjatywy nie rezygnując ze smoleńskiego kontekstu, ba – że te dwa obszary nawzajem się uzupełniają i wspierają. Mam nadzieję, że da to partyjnym sztabowcom i samemu Jarosławowi Kaczyńskiemu do myślenia. Bo teraz wystarczy tylko konsekwentnie wytrwać na tej drodze.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
P.S. Na zbliżony temat - moje notki o kampanii parlamentarnej PiS z 2011 roku:
http://niepoprawni.pl/blog/287/czy-jaroslaw-kaczynski-chce-wygrac-wybory
http://niepoprawni.pl/blog/287/kampania-powtorzonych-bledow
http://niepoprawni.pl/blog/287/bledy-kampanii
I o właściwym podejściu do mediodajni:
http://niepoprawni.pl/blog/287/terapia-czterech-krokow
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz