Komorowski pokazał Polakom swoje inne, skrzętnie skrywane do tej pory oblicze – nadętego satrapy, skorego do pogróżek i łajania oponentów.
Nie dziwię się Bronisławowi Komorowskiemu, że po powrocie z Japonii stwierdził tęsknie, iż kampania wyborcza powinna trwać w Polsce 12 dni – tyle, co u samurajów. W zasadzie, tylko tak krótki limit czasowy dawałby mu szansę na reelekcję – no chyba, że układ rządzący postanowi pójść „na rympał” i ordynarnie sfałszuje wyniki II tury, co wciąż jest możliwe. Okazało się bowiem, że podstawowym powodem, który sprawił, iż urzędujący prezydent przegrał (choć minimalnie) pierwszą turę, staczając się z pułapu 60. do 33,77 proc. była właśnie zbyt długa kampania.
U jej startu, przypomnijmy, wydawało się, że Komorowski gładko pokona Dudę i to w pierwszej turze. Tymczasem kampania wyborcza unaoczniła szerokiemu spektrum wyborców wszystkie deficyty prezydenta, o których do tej pory wiedzieli tylko jego najbliżsi współpracownicy i żelazny elektorat PiS-u wychwytujący kolejne blamaże. Liczne wpadki i lapsusy, które dało się medialnie maskować przez całą kadencję, w trakcie kampanii i inwazji „bronkobusów” na polską prowincję, zostały nagle wywalone społeczeństwu przed oczy w swej pełnej, kompromitującej okazałości. Ludzie nagle zobaczyli nie jowialnego wujka Bronka z dwururką lecz osobnika na skraju demencji, najprawdopodobniej z postępującą miażdżycą (jeszcze 5 lat temu Komorowski był, jak na jego standardy oczywiście, w o wiele lepszej kondycji intelektualnej i generalnie, psychofizycznej), nie potrafiącego wygłosić krótkiej mowy bez kartki, a jak już zaczynał mówić „z głowy”, to nie wiadomo było gdzie oczy podziać od tej siary i żenady. Rubaszne powiedzonka w rodzaju tego o krótkich mowach i długich kiełbasach kreujące niegdyś jego wizerunek jako „swojego chłopa”, zamieniły się w bełkotliwe „suchary” o specjalistach od kur, przerywane niekontrolowanymi wybuchami gniewu.
No właśnie – gniew. Bronisław Komorowski w ostatnich miesiącach pokazał Polakom swoje inne, skrzętnie skrywane do tej pory oblicze – nadętego satrapy, skorego do pogróżek i łajania oponentów. Nie lekceważąc znaczenia popisów takich jak wchodzenie na fotel w japońskim parlamencie, co wywarło skrajnie negatywne wrażenie na Polakach tradycyjnie bardzo wyczulonych na to, jak widzi nas i naszych reprezentantów zagranica, to właśnie owe maniery nabzdyczonego „jaśnie pana” skorego do sięgania po szpicrutę, ilekroć ktoś z plebsu śmie mu napyskować, mogły zrazić wielu wyborców. Akcje borowców w rodzaju zaklejania ust taśmą protestującemu obywatelowi – to zwyczajnie nie mogło zostać dobrze odebrane. I znów, jak z opisaną powyżej kondycją intelektualną prezydenta – te, mówiąc oględnie, mało sympatyczne cechy Komorowskiego, o których wiedział dotąd jedynie jego zdeklarowany negatywny elektorat, zostały objawione wszem i wobec.
Komorowski wreszcie, dał się poznać jako arogant. Protekcjonalne traktowanie Andrzeja Dudy oraz pozostałych kontrkandydatów, czego najpełniejszym wyrazem była ostentacyjna odmowa udziału w debacie i postawienie na bezpieczne rozmowy w zaprzyjaźnionych telewizjach, również zadziałały na jego niekorzyść. Tu mała anegdotka – dzień po debacie w TVP usłyszałem na poczcie dialog: „- Oglądałeś debatę? - No, tak... - A Komorowski co, nie przyszedł? - No, nie przyszedł... coś mi się wydaje, że on jednak przegra”. No właśnie. Zresztą, nawet w rozmowie w TVN24 „wujek Bronek” obnażył swą drugą twarz, sztorcując Rymanowskiego, gdy ten zadał pytanie o książkę Wojciecha Sumlińskiego. Niejasne groźby, pouczenia jakich pytań i znajomości dziennikarz powinien się wystrzegać - znów, arogancja, buta, wywyższanie się i ogólnie odpychający sposób bycia. Tego Polacy nie lubią.
Bronisławowi Komorowskiemu wydawało się, że przejdzie przez wybory suchą nogą, wygrywając w pierwszej turze – niczym Kwaśniewski w 2000 roku. Tyle, że Kwaśniewski wtedy jeszcze miał wolę walki, zaś Komorowski przypominał spasionego na belwederskiej diecie kocura, któremu już się nie chce łowić myszy. Gdy okazało się, że zaczyna tracić w sondażach (które jednak aż do końca dawały mu przewagę – tradycyjny już u nas kryminał), po prostu się obraził. To naprawdę tak wyglądało – ten facet był zwyczajnie odęty na rzeczywistość; na to, że kogoś musi jednak do siebie przekonywać i że w terenie nie wszyscy witają go z kwiatami i nie zawsze śmieją się z jego dowcipów, za to dużo częściej z niego samego. A prezydent nie może pozwolić sobie na śmieszność - takiego przeciętny wyborca, pragnący widzieć w głowie państwa pewien paternalistyczny symbol, nie wybierze, tylko każe mu macać kury.
No i media. Kwaśniewski trafił w sedno mówiąc w wyborczy wieczór, że Polacy nie tylko mają dość politycznego establishmentu, ale i dziennikarzy (w domyśle – którzy są tegoż establishmentu częścią). Tak więc – zwracam się do medialnych funkcjonariuszy - jeszcze więcej obraźliwych okładek, agresywnych propagitek i lizusostwa. Istnieje spora szansa, że właśnie dzięki temu wykopiecie polityczny grób swemu kandydatowi.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/1631-pod-grzybki-3
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 20 (15-21.05.2015)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz