wtorek, 11 grudnia 2018

COP24, czyli eko-trolling

Klimat jak dawniej będzie się zmieniał w rytmie cykli Milankovicia, procesów geologicznych i wielu innych, kompletnie niezależnych od człowieka czynników.

W Katowicach trwa ONZ-owski szczyt klimatyczny COP24 na który zjechała się część przywódców państw (raczej tych z drugiego szeregu) oraz cała armia urzędników i pieczeniarzy z przeróżnych NGO-sów, którzy z „walki z klimatem” uczynili sobie całkiem wygodny sposób na życie, konsumując w spokoju ducha kolejne granty wypłacane hojną ręką przez rządy, organizacje międzynarodowe tudzież zainteresowany globalny biznes. Ach, no i na dokładkę kilku celebrytów, którzy uwierzyli, że medialna sława daje im patent na zbawianie świata. Cała ta eko-hałastra (łącznie ok. 20 tys. osób ze 190 krajów), po wyemitowaniu do atmosfery kłębów spalin ze swych samolotów i limuzyn, zwaliła się do stolicy Górnego Śląska i z miejsca zajęła się tym, co najlepiej jej wychodzi – sianiem histerii i moralnej paniki w połączeniu ze spazmami świętego oburzenia.

Najpierw zawodowych ekologistów (przypominam – ekologia to nauka, „ekologizm” to ideologia) poraziła otwierająca imprezę orkiestra górnicza (o rety!). Dalej było już tylko weselej: w polskim pawilonie zaprezentowano ekspozycję z przeróżnymi instalacjami oraz produktami wytwarzanymi z węgla – oprócz czarnych brył naszego surowca, zwiedzający mogli obejrzeć także węglową biżuterię oraz wyprodukowane z węgla kosmetyki – np. żel pod prysznic czy mydło. Odnotowano liczne przypadki szoku i pomieszania zmysłów: „węgiel, wszędzie węgiel”, „zabierzcie nas stąd” - jęczeli straumatyzowani aktywiści, gdy słaniając się na nogach opuszczali wystawę. Perfidia organizatorów jednak nie znała granic – kiedy po koszmarnych przeżyciach wstrząśnięci ekologiści zapragnęli zregenerować siły w stołówce, czekała na nich kolejna zasadzka: pierogi. Konkretnie – pierogi z MIĘSEM. „Oferowane menu wydaje się całkowicie ignorować klimat” - stwierdzili, wytykając drżącymi ze zgrozy palcami takie dania, jak rolada śląska (wołowina + boczek + kapusta), wspomniane pierogi, dziczyzna i produkty nabiałowe. „Obładowane mięsem menu jest obrazą dla pracy konferencji” - dodała Stephanie Feldstein z Centr for Biological Diversity. Na koniec, kiedy okazało się, że posiłki serwowane są na jednorazowych, plastikowych tackach, ekoaktywiści gremialnie padli na ziemię w konwulsjach.

No dobrze, nieco przejaskrawiłem (ale doprawdy, niewiele), chodzi mi jednak o to, aby oddać ogólny, nomen omen, klimat towarzyszący katowickiemu wydarzeniu. A jest to, proszę Państwa, obłęd w czystej postaci. Nie wystarczy już walka z węglem - ludzkość należy, najlepiej odgórnie, odzwyczaić od jedzenia mięsa, albowiem, jak zostaliśmy przy okazji szczytu pouczeni, odpowiednia agenda ONZ ustaliła, iż hodowla bydła odpowiada ponoć za 14,5 proc. globalnej emisji gazów cieplarnianych, z czego 1/4 pochodzi z hm... zwierzęcej przemiany materii. Swoją drogą, jak oni to wyliczyli? Wsadzali krowom pod ogony mierniki metanu? Mięso należy zastępować więc substytutami w rodzaju roślin strączkowych – jednak ilości cieplarnianego metanu emitowanego przez nażartą soją, grochem i fasolą ludzkość chyba jeszcze nie oszacowano. Przewiduję zatem granty i dotacje na dalsze, jakże perspektywiczne, badania.

Najgroźniejsza jest jednak galopująca „karbonofobia”, jak pozwolę sobie określić ogólnoświatową kampanię antywęglową. Oto Polska rzekomo musi do 2030 r. całkowicie zrezygnować ze spalania węgla, inaczej czeka nas katastrofa. Tyle tylko, że przepowiednie wojujących ekologistów charakteryzuje permanentny „ruchomy horyzont apokalipsy”. Po prostu, gdy w przepowiadanym terminie kataklizm nie nadchodzi, to produkuje się nową alarmistyczną wizję, że wprawdzie teraz to może nie, ale już za kolejnych 15 lat z ab-so-lut-ną pewnością czeka nas nieuchronna zagłada – i tak dalej. Problem w tym, że zmłotkowane lobbyingiem „zielonego” biznesu i chodzących na jego pasku ekomaniaków rządy oraz organizacje międzynarodowe podejmują katastrofalne i rujnujące obywateli decyzje, czego stosunkowo świeżym przykładem jest unijny „pakiet klimatyczny”, powodujący skokowy wzrost cen energii elektrycznej. Z góry trzeba zaznaczyć, że łagodzenie jego skutków dopłatami do prądu dla gospodarstw domowych nic nie da, bo przyszłoroczny wzrost cen o 50-70 proc. dla przedsiębiorstw i tak powróci rykoszetem w postaci wyższych kosztów towarów i usług. A klimat jak dawniej będzie się zmieniał po swojemu, w rytmie cykli Milankovicia, procesów geologicznych i wielu innych, kompletnie niezależnych od człowieka czynników. Tak nawiasem, jeszcze w 2008 r. podnoszono alarm, że zbliża się „globalne ochłodzenie”, za sprawą wyjątkowo chłodnego 2007 roku.

Dlatego dobrze się stało, że zarówno prezydent Duda, jak i premier Morawiecki nie poddali się klimatycznej histerii, tylko spokojnie tłumaczyli, dlaczego Polska nie odejdzie od węglowej energetyki, będzie zaś inwestowała np. w zalesianie. Natomiast przyznana im przez eko-trolli anty-nagroda „Skamielina Dnia” jest jedynie świadectwem, że przynajmniej Polska w tym całym klimatycznym małpim cyrku zachowała elementarny zdrowy rozsądek.


Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Wrobieni w CO2

Zielony szwindel nie przeszedł w Hamburgu

Szczyt hipokryzji


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Felieton opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 48 (7-13.12.2018)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz