Uchwała Buntestagu w sprawie Dnia Pamięci o Ofiarach Wypędzeń jest niemieckim odpowiednikiem raportu MAK.
I. Heil Steinbach!
Polskie mediodajnie zaabsorbowane sprawami wewnętrznymi, Smoleńskiem i następstwami raportu MAK chwilowo odpuściły sobie kierunek zachodni. Jak się okazuje, niesłusznie, bowiem 10.02.2011 niemiecki Bundestag głosami koalicji CDU/CSU i FDP podjął uchwałę wzywającą rząd federalny do ustanowienia Dnia Pamięci o Ofiarach Wypędzeń, który miałby przypadać 5 sierpnia, czyli w rocznicę uchwalenia w 1950 roku „Karty niemieckich wypędzonych ze stron ojczystych". W uchwale nie ma ani słowa o tym, że decyzja o wysiedleniach została podjęta na konferencji w Poczdamie i była efektem wojny rozpętanej przez Niemcy, za to wyraźnie zawyża się liczbę „wypędzonych” (14 mln).
„I to by było na tyle” jeśli chodzi o naszych dyżurnych „uspokajaczy” twierdzących, że frakcja „ziomków” z frau Steinbach na czele jest w Niemczech folklorem, czy ledwie tolerowanym marginesem, pozbawionym wpływu na realną politykę.
Komentatorzy twierdzą, że uchwała ma na celu pozyskanie wyborców w Badenii-Wirtembergii, przed marcowymi wyborami do tamtejszego landtagu. Owszem, nie przeczę, ale to nie tłumaczy, dlaczego politycy rządzącej koalicji zdecydowali się sięgnąć właśnie po ten a nie inny środek zjednania „resentymentowego” elektoratu.
Najwyraźniej uznali, że mogą sobie na to pozwolić, bo Warszawa w żaden sposób na ten policzek nie zareaguje. Nie przeliczyli się.
II. Summa błędów.
Sterujący naszą polityką zagraniczną tandem Tusk – Sikorski popełnił w stosunku do Niemiec taki sam błąd, co wobec Rosji. Panowie uznali, że jeśli nie będziemy marnować okazji, żeby siedzieć cicho i abdykujemy z aktywnej polityki zagranicznej na rzecz „płynięcia z głównym nurtem”, to Niemcy darują sobie wobec nas afronty i wejdą w tę niepisaną konwencję uśmiechów i poklepywania się po pleckach. Ile takie podejście jest warte, właśnie się przekonaliśmy – i to zaraz po „szczycie” Trójkąta Weimarskiego, podczas którego prezydent Komorowski skompletował ponoć „koronę Himalajów”. Najwyraźniej właśnie wtedy kanclerz Merkel wysondowała Komorowskiego na tyle, by uzyskać pewność, że nie tylko polski rząd, ale również Belweder nie zareaguje na szykowaną w Bundestagu prowokację. Mała, słodka zemsta za lekceważące i trącące buractwem przetrzymanie pani kanclerz na stojąco przez sadowiącego się w fotelu gospodarza „szczytu” to jedynie wisienka na torcie.
W kontekście wzmiankowanej uchwały z pewnością swoją rolę odegrało też dopuszczenie przez PO do politycznego mainstreamu Ruchu Autonomii Śląska, którego część zdradza wyraźne sympatie proniemieckie. Było to ewidentne poświęcenie racji stanu, jaką jest spoistość terytorialna państwa na rzecz doraźnego partyjniactwa (koalicja z RAŚ w sejmiku górnośląskim). O żałosnym pomyśle reaktywowania hitlerowskiej koncepcji „goralenvolku” i promowaniu „narodowości” kaszubskiej w opozycji do Polski już nie wspomnę. Teraz zaczyna się to mścić.
No i wreszcie Smoleńsk. A może – przede wszystkim Smoleńsk. Dziesięć miesięcy obserwacji jak obecny rząd reaguje na coraz bezczelniejsze poczynania strony rosyjskiej i ustawia się wręcz w roli rzecznika Rosji, by nie ponieść szkód wizerunkowych, było dla niemieckich elit politycznych niewątpliwie cennym materiałem do przemyśleń. Kulminacją była strachliwa i niezborna reakcja na upokorzenie, jakim był raport Anodiny. Teraz nadszedł czas wyciągania wniosków. A wnioski mogą być tylko takie, że Polska jest słaba i że słabi są jej przywódcy, że łatwo nimi manipulować poprzez „wkręcanie” w post-polityczny miraż „ocieplenia” z którego nie będą w stanie się wywikłać bez przekreślenia całej swej dotychczasowej działalności. Tak oto obecna ekipa ustawiła Polskę w charakterze zakładnika własnych błędów, któremu można bezkarnie strzelić z „plaskacza”, mając błogą pewność, że nie odda.
W tym sensie, uchwała Buntestagu w sprawie Dnia Pamięci o Ofiarach Wypędzeń jest niemieckim odpowiednikiem raportu MAK. Policzek z prawa, policzek z lewa...
Nasi mężykowie stanu najwyraźniej nie przewidzieli, że „pozostawanie w głównym nurcie” to de facto rezygnacja z suwerennej, podmiotowej polityki zagranicznej. I że nie oznacza to, iż realna polityka nagle zniknie. Oznacza to tylko tyle, że prawdziwą politykę będzie robił za nas, obok nas i ponad nami ktoś inny, nie kłopocząc się pytaniem o zdanie, a nam pozostanie tylko się podporządkować.
III. Polityka historyczna w działaniu.
Póki co, z iście niemiecką systematycznością, krok po kroku, dokonuje się rewizja dziejów najnowszych, mająca docelowo skutkować m.in. przebudowaniem świadomości historycznej niemieckiego społeczeństwa. A to może przynieść całkiem wymierne skutki we wzajemnych relacjach. Co polecam pod rozwagę różnym rodzimym etatowym przeciwnikom polityki historycznej, której u nas ma nie być, a którą z takim powodzeniem uprawiają nasi najwięksi sąsiedzi.
Po przyjęciu uchwały Bundestagu jestem sobie w stanie spokojnie wyobrazić scenariusz przyszłych wizyt polskich oficjeli w Niemczech, których pierwszym, stałym i obowiązkowym punktem będzie przeczołgiwanie naszych delegacji w atmosferze wstydu i winy przez steinbachowskie Muzeum Wypędzonych, połączone ze składaniem wieńców i paleniem zniczy. Oczywiście, podczas wizyt niemieckich kanclerzy, czy prezydentów w stolicy kondominium, Warszawie, nie będzie mowy o zwiedzaniu kaczystowskiego, szowinistycznego i psującego dobrosąsiedzkie relacje Muzeum Powstania Warszawskiego. Składanie przez niemieckich przywódców wieńców pod Pomnikiem Ofiar Getta również nie będzie konieczne. Wszak coraz bardziej popularny w Niemczech Jan Tomasz Gross bezspornie dowiódł, że Żydów mordowali i rabowali Polacy.
Gadający Grzyb
P. S. O uchwale Bundestagu pisał też Jan Bogatko: http://www.niepoprawni.pl/blog/2386/niemcy-najwieksza-ofiara-wojny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz