...czyli jak na skutek „reformy” parki narodowe znalazły się na krawędzi przepaści.
I. Pożegnanie z karnetami.
W życiu bym nie przypuszczał, że skutki polityki finansowej nie-rządu Donalda Tuska dopadną mnie na bieszczadzkich szlakach. A jednak – jak się okazuje, rozpaczliwe posunięcia mające na celu wyskrobywanie pieniędzy z najdalszych zakamarków państwowej szkatuły nie oszczędziły nawet kieszeni turystów.
Ale do rzeczy. Otóż, przy pierwszym wyjściu na szlak poprosiłem, jak to mam w zwyczaju, o tygodniowy karnet na wszystkie szlaki Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Jest to popularna, lubiana przez turystów i wygodna forma, poza tym - jak łatwo się domyślić - korzystniejsza finansowo od każdorazowego kupowania „jednorazówek”. Jakież było moje zdumienie, kiedy pan w budce poinformował mnie, że w tym roku karnetów nie ma - nabyć można tylko bilety jednorazowe, na dodatek sprzedawane pod postacią ordynarnych paragonów z kasy fiskalnej, a nie jak dotychczas estetycznych mini-pocztówek, które same w sobie stanowiły miłą pamiątkę z turystycznej wyprawy. Co więcej, cena biletu jest różna w zależności od stopnia „obłożenia” szlaku. I tak, drogi piechurze, za popularną trasę Wołosate – Tarnica zabulisz więcej, niż np. za mniej uczęszczaną Widełki – Bukowe Berdo.
II. Finansowa centralizacja.
Coś mnie wtedy tknęło. Przypomniałem sobie mianowicie artykuł, który przeleciałem wzrokiem kilka miesięcy temu na stronach „Rzeczpospolitej”. Wtedy zbagatelizowałem go i wzruszyłem jedynie ramionami nad bezdenną głupotą naszych Umiłowanych Przywódców.
W rzeczonym tekście opisano zmiany zasad finansowania parków narodowych. Do tej pory bowiem te nader pożyteczne instytucje w dużej części (średnio – ok. 1/3) finansowały się same za pomocą dochodów ze sprzedaży biletów i z gospodarstw pomocniczych. Pieniądze te szły do kasy danego parku narodowego i przeznaczano je m.in. na konserwację szlaków, budowę wiat, schronów turystycznych – słowem, pielęgnację infrastruktury. Kto widział (jak zdarzyło się to niżej podpisanemu w zeszłym roku w Karkonoszach) chłopaków rozbijających w siąpiącej mżawce kamienie, by wyłożyć nimi ścieżkę, którą to ścieżkę należy następnie okopać rowkami odprowadzającymi deszczówkę, ten wie o czym mówię. Mozolna, ręczna robota, wykonywana za pomocą ciężkich młotów i szpadli - po to, by Jaśnie Pan Turysta ;) mógł przespacerować się po górach nie ubłociwszy zbytnio traperów...
Wszystko to stanęło pod znakiem zapytania na skutek nowelizacji ustawy o finansach publicznych. Otóż od bieżącego roku scentralizowano finansowanie parków narodowych. Zlikwidowano gospodarstwa pomocnicze, prócz tego wszystkie parki zostały zobowiązane do odprowadzania przychodów do centralnego budżetu Ministerstwa Środowiska, które następnie będzie rozdzielało pieniądze poszczególnym placówkom.
III. Turystyczna biurokratyzacja.
Zresztą, pal licho te parę złotych więcej, które musiałem wydać na bilety jednorazowe, zamiast na tańszy karnet. Absurd tego rozwiązania jest porażający również z innych względów i doprowadza pracowników BPN do białej gorączki. Jak wyjaśnił mi bileter przy wejściu na Bukowe Berdo, co pięć dni przyjeżdża inkasent, który zbiera pieniążki ze wszystkich punktów sprzedaży biletów. Takim ministerialnym inkasentom należało zapewne stworzyć miejsca pracy: przydzielić służbowe samochody, lub zapewnić zwrot kosztów amortyzacji (a eksploatacja samochodu w górach i na nizinach to dwie różne sprawy), przydzielić służbowe paliwo, rozpisać delegacje...
Do tego należy poszerzyć zastęp ministerialnych pań Halinek z księgowości, które tę kasę będą zliczały i rozliczały, stworzyć jakieś procedury redystrybucyjne i przydzielić urzędników do zawiadywania podziałem tego, co uprzednio wpłynęło z parków narodowych... Jezu słodki.
Ciekawe, co ma na to powiedzieć wicedyrektor Biebrzańskiego Parku Narodowego, któremu przyznano (na rok!) 500 zł na paliwo do służbowego samochodu?
IV. „Ministerstwo da, albo i nie da.”
Pan bileter z Bukowego Berda klął w żywy kamień i trudno się dziwić. Bo, jak to ujął, „ministerstwo da, albo i nie da”. Efekt zaś może być taki, że za kilka lat oznaczenia szlaków znikną, bagienne odcinki wyłożone drewnianymi chodnikami zgniją, wiaty się rozsypią... Poza tym, wiadomo że inaczej się pracuje „na swoim”, ze świadomością, że zarobione pieniądze idą do „własnego” przedsiębiorstwa (w tym wypadku – parku narodowego, a pracownicy parków są w większości szczerze oddani swym placówkom), inaczej zaś odwala się pańszczyznę wiedząc o tym, że pieniądze i tak wywędrują do Warszawy. Warszawa zaś, powtórzę - „da, albo i nie da”. Wydajność gospodarcza parków narodowych musi zatem spaść - nie ma innej opcji. Tak to już jest w gospodarce centralnie sterowanej, którą, z tego co mi wiadomo, przerabialiśmy gruntownie przez kilkadziesiąt lat i mieliśmy do niej nie wracać. Jeszcze jedno – nawet, jeśli ministerstwo zwróci danym parkom wypracowaną przez nie kasę (w co szczerze wątpię), to zapewne z potrąceniem kosztów urzędniczych związanych z jej zbieraniem i redystrybucją.
Póki co jednak, ministerstwo pieniędzy nie daje – od początku roku mnożą się zaległości w przekazywaniu kolejnych transz funduszy wypłacanych (a w zasadzie – nie wypłacanych) ze specjalnej rezerwy budżetu państwa, co stawia pod znakiem zapytania m.in. zaplanowane inwestycje (np. w ochronę przyrody), również te realizowane przy wsparciu funduszy unijnych, gdzie należy zagwarantować określony wkład własny. Można się zatem spodziewać, że czarny scenariusz przewidujący rozkład infrastruktury może się w znacznej mierze spełnić. Jak na ironię, Bieszczadzki Park Narodowy zainwestował ostatnio w szereg nowiutkich, przestronnych wiat, których do tej pory na tamtejszych szlakach rozpaczliwie wręcz brakowało...
V. Samozadowolenie Ministerstwa Środowiska.
Oto, proszę Państwa, kolejna odsłona „taniego państwa”, które to „tanie państwo” nieugięcie walczy z biurokracją. Swoją drogą, to że Skarb Państwa sięgnął nawet po mikroskopijne w perspektywie całego budżetu dochody generowane przez parki narodowe samo w sobie świadczy o skali zapaści finansów publicznych.
Ach, byłbym zapomniał – na swoich stronach Ministerstwo Środowiska z dumą zawiadamia, iż finansowanie parków narodowych znalazło się pod kontrolą. Czyni to przy okazji prac nad nowelizacją ustawy o ochronie przyrody, która została wymuszona przez wspomnianą wyżej nowelizację ustawy o finansach publicznych. Na jej mocy parki narodowe mają zostać przekształcone z państwowych jednostek budżetowych w państwowe osoby prawne, które, jak zachwyca się minister prof. Andrzej Kraszewski, będą miały dzięki temu możliwość pozyskiwania dochodów z różnych źródeł.
Zagadką pozostaje, dlaczego obu ustaw nie znowelizowano równolegle, tak by zapewnić parkom narodowym płynne przejście z jednej formy prawno-organizacyjnej w drugą. Póki co bowiem, nowelizacji ustawy o ochronie przyrody wciąż nie uchwalono, nie wiadomo również kiedy zostanie uchwalona i wejdzie w życie, kiedy zostaną opracowane przepisy wykonawcze... Na dzień dzisiejszy parki narodowe są okradane z wypracowanych pieniędzy w zamian otrzymując jedynie budżetowe ochłapy dalece nie wystarczające na zapewnienie normalnego funkcjonowania i Bóg jeden wie jak długo potrwa ta finansowa prowizorka.
Tak więc, drogi turysto, jeśli lubisz sobie połazić rekreacyjnie i nie należysz do zapaleńców, którzy uznają tylko nieoznaczone ścieżki, kompas i przeżycia w typie Beara Gryllsa – śpiesz się, bo być może niedługo zwyczajnie nie będziesz miał którędy pójść.
Gadający Grzyb
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz