Determinacja w przepychaniu nowelizacji Ustawy o dostępie do informacji publicznej świadczy o skali przeniewierstw, które planuje Platforma.
I. Ujawnianie przez utajnianie
My tu sobie pitu-pitu, a tymczasem nie-miłościwie panująca Platforma Obywatelska na ostatnim posiedzeniu Sejmu tej kadencji (16.09.2011) przepchnęła kolanem nowelizację Ustawy o dostępie do informacji publicznej, zawierającą zapis uniemożliwiający dostęp do istotnych informacji. Sprawa ma swoją bogatą i wielowątkową historię, którą jakiś czas temu opisałem w notce „Głasnost’ w Priwislanskim Kraju”. W skrócie, chodzi o proponowany pierwotnie przez rząd zapis umożliwiający utajnianie informacji ze względu na „ważny interes gospodarczy państwa”, jeśli miałoby to osłabić „zdolność negocjacyjną Skarbu Państwa w procesie gospodarowania jego mieniem albo zdolność negocjacyjną RP w procesie zawierania umowy międzynarodowej" lub „utrudniłoby w sposób istotny ochronę interesów majątkowych RP w postępowaniu przed sądem, trybunałem lub innym organem orzekającym" (cyt. PAP, za wnp.pl). Przepis dotyczy nie tylko organów państwa, ale wszystkich instytucji wykonujących zadania publiczne (!) - również prywatnych.
Jak łatwo się domyślić, tak rozciągliwe sformułowania jak „ważny interes gospodarczy”, „ochrona interesów majątkowych” czy „zdolność negocjacyjna” mają na celu maksymalne rozszerzenie sfery uznaniowości przy utajnianiu danych dotyczących na przykład:
- prywatyzacji kluczowych przedsiębiorstw (Lotos!);
- umów typu kontrakt gazowy;
- planowanego mostu energetycznego z Kaliningradem;
- negocjacji umów mogących zaważyć na przyszłości polskiej gospodarki w rodzaju „pakietu klimatycznego”;
- postępowań przed międzynarodowymi trybunałami mogącymi skutkować wypłatą odszkodowań przez Skarb Państwa;
- zobowiązań podejmowanych np. w ramach paktu „Euro Plus”;
- roszczeń „odszkodowawczych” ze strony Izraela i organizacji żydowskich (program „HEART”);
- kwestii związanych z rozpoznaniem złóż gazu łupkowego, jego eksploatacją i przyszłymi zyskami oraz naszych reakcji na działania podejmowane przez instytucje unijne mające na celu zahamowanie jego wydobycia;
- że o pomniejszych krotochwilach w rodzaju katarskiego inwestora nie wspomnę.
Słowem, chodzi o utajnienie spraw kluczowych dla przyszłości Polski. O tym wszystkim mamy nie wiedzieć – aż będzie za późno.
Oczywiście, ustawa jest rażąco sprzeczna z art. 61 ust.1 Konstytucji, ale zanim ktoś skieruje sprawę do Trybunału Konstytucyjnego, zanim Trybunał ją rozpatrzy, zanim orzeczenie wejdzie w życie... tym bardziej, że ten sam art. 61 zostawia furtkę w ust.3., gdzie jest mowa o „ograniczeniu prawa” do informacji m.in. właśnie ze względu na przywołany powyżej „ważny interes gospodarczy państwa”. Na ustęp 3. artykułu 61 Konstytucji powoływał się zresztą autor senackiej poprawki wprowadzającej opisane obostrzenia, o czym za chwilę.
II. „Lex Rocki”
Nie mniej skandaliczny niż treść jest sposób przyjęcia ustawy. Pierwotnie, rząd po fali krytyki m.in. ze strony organizacji pozarządowych, wycofał się z kontrowersyjnych zapisów (tzw. „art. 5a”), a „oczyszczona” ustawa przyjęta przez Sejm w trybie pilnym, trafiła do Senatu. I tu zaczęły dać się cuda, albowiem ni z tego ni z owego, senator PO Marek Rocki w ostatniej chwili zgłosił poprawkę przywracającą pierwotne, rządowe rozwiązanie. Uczynił to na posiedzeniu plenarnym „do protokołu”, bez możliwości dyskusji, zaś Senat poprawkę Rockiego przyjął (15.09.2011).
Konia z rzędem temu, kto kojarzył wcześniej tego wybitnego ustawodawcę, który teraz ma szansę przejść do historii jako autor „lex Rocki”.
Ale, oczywiście, to nie koniec jaj legislacyjnych. Projekt ustawy z „kneblowym” przepisem trafił z powrotem do Sejmu. Negatywną opinię wydało Biuro Legislacyjne Sejmu, zaś odrzucenie ustawy zarekomendowała Komisja Administracji i Spraw Wewnętrznych. Wydawało się, że „lex Rocki” padnie – ale nie! Sejm ustawę wraz z poprawką przyjął stosunkiem głosów 187:179. Negatywną rekomendację Komisji odrzuciły PO i PSL (za wyjątkiem kilku posłów z obu partii, którzy się wyłamali), za jej akceptacją głosowała reszta obecnych... za wyjątkiem 10 posłów którzy się wstrzymali. Jeśli wziąć pod uwagę, że większość bezwzględna niezbędna do odrzucenia poprawki Senatu wynosiła 189 posłów, to wychodzi, że właśnie tych 10 wstrzymujących się potrzeba było, aby przepchnąć rozwiązania będące na rękę rządowi. Niefrasobliwością popisał się niestety PiS – 29 posłów tej partii było nieobecnych.
Taki oto prezent zostawiła nam koalicja PO-PSL w ostatnim posiedzeniu Sejmu. Prezent równie parszywy jak ta koalicja, stanowiący symboliczne zwieńczenie tej parszywej kadencji.
III. Manewr „na Tuska”
Zwróćmy uwagę: mamy tu do czynienia z klasycznym dla Tuska zagraniem: badamy, na ile można się posunąć w ograniczaniu praw obywatelskich (a nuż jakoś chyłkiem-boczkiem się uda), jeśli zaś natrafimy na opór, a wokół sprawy zrobi się szumek mogący zaszkodzić nam wizerunkowo, to wycofujemy się, tłumacząc że to nie my, to koledzy, a w ogóle nie ma sprawy, tylko jakieś niedopatrzenie, które zaraz się naprawi. Następnie czekamy na kolejną okazję i ponawiamy próbę. Tak było z podejmowanymi w tej kadencji na różne sposoby usiłowaniami cenzurowania internetu: a to przy okazji „walki z pedofilią w sieci”, to znowu podczas nowelizacji ustawy o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji...
Identyczny schemat zastosowano i tym razem – poczekano cierpliwie na koniec kadencji, kiedy uwaga obserwatorów zaprzątnięta będzie bez reszty szczytem kampanii wyborczej i w ekspresowym tempie przegłosowano co trzeba. Determinacja rządu oznacza, że tajność, ta strefa cienia pod osłoną ustawy, będzie Tuskowi w następnej kadencji bardzo potrzebna, co samo w sobie świadczy o skali wałków i przeniewierstw, które planuje Platforma.
Tylko od nas zależy czy na to pozwolimy.
Gadający Grzyb
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz