Prawicowi dziennikarze, a prawicowa blogosfera.
I. Zamilczanie blogosfery
MarkD w swej notce „Niezależna przegrała z prawicowym Onetem!” pokazując przemilczenie w artykule na niezalezna.pl portali stworzonych przez blogerów i konfrontowanie się „Niezależnej” z tworami w rodzaju Salonu24 czy Nowego Ekranu, nazwanych tam na dodatek „konkurentami po prawej stronie” (sic!), wskazał na istotny problem, jakim są relacje między prawicowymi dziennikarzami, a prawicową blogosferą. Otóż relacje te, mimo inicjatywy jaką jest Federacja Mediów Niezależnych, można streścić jednym słowem – zamilczanie. Ponieważ dotykałem już tej tematyki – przede wszystkim w tekście „Spór o drugi obieg z blogerskiego punktu widzenia”, oraz fragmentarycznie w „Terapia Czterech Kroków – kontynuacja” (ostatni akapit podrozdziału II - „Wyniosłe milczenie”), to i ja pozwolę sobie na kilka uwag.
Mianowicie, zamilczanie prawicowej blogosfery jest elementem szerszej choroby „wsobności”, która dotyka tzw. „naszych" dziennikarzy. Konkurencja (a rynek wąski) - to raz. Dwa - myślę, że wchodzą również w grę kwestie ambicjonalne: jakoś nie mogą przełknąć perspektywy, że oni, profesjonaliści, mogliby być konfrontowani, porównywani z jakimiś tam amatorami. Mają do nas stosunek w najlepszym razie protekcjonalny, pobłażliwy. Po trzecie wreszcie - oni utrzymują się z tego, co my robimy za darmo. Psujemy im po prostu rynek.
Na razie więc sytuacja wygląda tak, że niby „działamy” wspólnie w Federacji Mediów Niezależnych, z czego na co dzień kompletnie nic nie wynika. Tymczasem, wzajemna promocja powinna być standardem, gdyż w ostatecznym rozrachunku działa to na korzyść nas wszystkich. Póki co jednak wygrywa ze strony świata dziennikarskiego inne podejście – traktowanie blogosfery jak niedorobionych gówniarzy i konsekwentne odwracanie wzroku – mimo że nas czytają, tylko jakoś niesporo im się do tego publicznie przyznać.
II. Nierównorzędność relacji
Podam przykład, jak pewna część konserwatywnego, prawicowego mainstreamu widzi model stosunków z „amatorami” – oto do Niepoprawnego Radia PL zgłosiła się agencja reklamowa, która od czasu do czasu podsuwa nam książki różnych wydawnictw z prośbą o wsparcie medialne. Współpraca rozwija się owocnie, z obopólną korzyścią – wydawnictwa mają promocję, za co odwdzięczają się umieszczając u siebie logo Radia i przesyłając nam egzemplarze książek, które my z kolei rozdajemy słuchaczom w konkursach i wszyscy są zadowoleni.
Tym razem jednak, prośba o promocję była wyjątkowo jednostronna: mieliśmy oto zareklamować książkę „za darmo”, bo nawet nie za „dziękuję” ze strony zainteresowanego podmiotu. Przedstawicielka agencji obiecywała, że postara się wpłynąć na wydawnictwo, by zamieściło na swojej stronie internetowej nasze logo (o egzemplarzach promocyjnych z góry mogliśmy zapomnieć), ale jak do tej pory chyba nic z tego. Nadmienię, iż wydawnictwo jest szacowne i konserwatywne, wydaje szacowny i konserwatywny dwumiesięcznik, którego naczelnym jest wielce szacowny i konserwatywny profesor. Zresztą, relacje ze spotkań z jego udziałem wielokrotnie gościły na antenie Radia.
I tak to w wielu przypadkach wygląda – blogerzy mają w sieci nagłośnić inicjatywy „starszych i mądrzejszych”, naganiać ludzi na spotkania, promować ich książki, filmy, czy co tam urodzą – i cieszyć się, że dane im było otrzeć się o znakomitości. Blogerzy mają też linkować do ich profesjonalnych portali (niemal nigdy nie spotykając się ze wzajemnością), komentować to co napisali w swoich gazetach (co również jest formą reklamy), no i oczywiście, kupować te gazety (najlepiej całymi stertami) pielęgnując w sobie poczucie, że oto przyczyniają się do ratowania Wolnego Słowa, co samo w sobie powinno być dla szarej masy wystarczającą nagrodą.
I jakoś nikomu nie przyjdzie do głowy wymagać od Państwa Dziennikarzy – niezależnych, niepokornych, prawicowych, niepodległościowych... (i te de, i te pe), by oni również raczyli wspomóc Wolne Słowo, na którym rzekomo tak im zależy, choćby przez linkowanie do blogerskich portali, czy ciekawych notek - niejednokrotnie lepiej napisanych i staranniej zredagowanych od tego, co można przeczytać na stronach „profesjonalnych”.
Minimum wzajemności w relacjach – tego należy bezwzględnie wymagać od światka „naszych” żurnalistów, jeśli faktycznie ciągniemy w tym samym kierunku.
III. Spadochroniarze walczą o monopol na opiniotwórczość
Na razie jednak sytuacja przedstawia się tak, jakby trwała jakaś podskórna batalia o monopolizację „niezależnego” przekazu – i to bynajmniej nie ze strony blogosfery. Przeciwnie, to raczej w odniesieniu do profesjonalnych dziennikarzy i tworzonych przez nich mediów można mieć wrażenie, iż programowo ignorując blogosferę dążą, by za wszelką cenę wypchnąć ją z szerszej świadomości, zanim jeszcze się na dobre w niej zagnieździła. Robią miejsce dla siebie: jedynych uprawnionych przedstawicieli - ust, piór, kamer i mikrofonów - „wolnego słowa”, tudzież „opcji niepodległościowej”. Trafili do „drugiego obiegu” wyrzuceni z głównonurtowych mediodajni, przychodząc niejako „na gotowe”, gdyż podglebie stworzyła przed nimi właśnie blogosfera – i zawłaszczają przekaz, bezwzględnie grając na siebie.
„Ba, momentami dają wręcz do zrozumienia, iż to właśnie ONI – medialni wyjadacze - są drugim obiegiem! Oczywiście nie wątpię, że czują się do pełnienia podobnych funkcji wobec „Wolnych Polaków” predestynowani. Każdy, kto zna tyleż głęboko ugruntowane, co kompletnie bezzasadne poczucie wyższości przepajające dziennikarski światek z pewnością to potwierdzi.” - Przepraszam za ten autocytat z mojej wcześniejszej notki „Spór o 'drugi obieg'...”, ale niestety od stycznia, gdy ją pisałem, nic się nie zmieniło.
My zaś, niczym jacyś prostaczkowie, rozdziawiamy gęby ilekroć któraś z gwiazd „prawicowego” dziennikarstwa roztoczy przed nami swój pawi ogon. A tu, okazuje się, trwa walka o to, kto będzie głosem „wolnych Polaków”, czerpiąc z tej pozycji gdy już karta się odwróci odpowiednie profity i robiąc za nową elitę „IV RP”.
Notkę pozwolę sobie podsumować jeszcze jednym autocytatem z tego samego tekstu (polecam zresztą całość):
„Teraz zmuszeni są od czasu do czasu poocierać się o nas, a nawet wydusić okazjonalnie kilka zdawkowych słów pochwały i pokokietować, bo przecież ktoś musi oglądać te filmy, kupić „Uważam Rze”, zapełnić salę na spotkaniu, nagłośnić w sieci jakąś inicjatywę, czy kliknąć na portal braci Karnowszczaków, ale nie łudźmy się. Dla spadochroniarzy z głównego nurtu stanowimy mierzwę, niczym – uczciwszy proporcje - „Solidarność” dla KOR-owskich „doradców”. Nie mówiąc już o tym, że patrzą na nas jak na frajerów, bo piszemy i działamy za darmo, a swe inicjatywy finansujemy ze zrzutek „co łaska”.
Jak to mówił Jacek Kuroń? 'Rozpędzonego stada mustangów nie da się powstrzymać. Trzeba wskoczyć na grzbiet pierwszego, mocno trzymać się grzywy, a kiedy pęd osłabnie, powoli wykręcać'. No właśnie.”
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz