Wszystko powraca w stare koleiny, a młyny sprawiedliwości mogą z pełnym zaangażowaniem włączyć się w proces polsko-rosyjskiego „pojednania”.
I. Pełzające pojednanie
Jak zapewne Państwo wiedzą, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego postanowiła zająć się znanym sabotażystą i dywersantem, uprawiającym swój haniebny proceder na zlecenie określonych kół politycznych bankrutów z Londynu – czyli Witoldem Gadowskim. Ów zapluty karzeł reakcji, parający się wywrotową działalnością pod cienkim płaszczykiem tzw. „niezależnego dziennikarstwa”, miał bowiem czelność ujawnić w lutym tego roku w szmatławym kontrrewolucyjnym pisemku „Sieci”, iż po Polsce hulają sobie w najlepsze rosyjscy szpiedzy, zaś odpowiednie służby przyjmują ten stan rzeczy do wiadomości i nic z nim nie robią.
Przepraszam, a co niby nasze służby miałyby robić? Zdekonspirować funkcjonariuszy zaprzyjaźnionego mocarstwa? Aresztować? Wydalić z kraju? Słyszał kto takie rzeczy? Byłoby to godzeniem w sojusze i dobre samopoczucie Najjaśniejszego Pana Władimira Władimirowicza Putina, z którym wszak pojednaliśmy się na gruncie smoleńskiego błota, przezwyciężając wraz z likwidacją polskiej delegacji prezydenckiej dziejowe urazy i zaszłości. Jak bowiem wywiódł wtedy z iście jezuickim sprytem padre Tomasz „Orsom” Turowski „jestem pewien, że z tej krwi wyrośnie to, na co my wszyscy czekamy – wyrosną nowe, dobre stosunki pomiędzy Polską i Rosją”. No, skoro stwierdził tak sam czołowy organizator „katastrofy” w wyniku której doszło do historycznego pojednania, to należy przyjąć, iż wiedział co mówi. Tym bardziej, że również profesor Nałęcz spiżowymi słowy obwieścił, iż „nie ma takiej ceny”, której nie warto by zapłacić za poprawę stosunków z Rosją - więc po co ten cały Gadowski się wcina?
A że zacieśnianie stosunków i pełzające pojednanie jest procesem ciągłym i postępującym na różnych polach i płaszczyznach – już to w formie wspólnego świergolenia abp. Michalika z patriarchą Cyrylem, już to poprzez nakazane surowo przez ober-czekistę Putina porozumienie o współpracy w sferze kontrwywiadowczej FSB z polską Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, to i niewczesne enuncjacje dziennikarza Gadowskiego z miejsca stawiają go w gronie antypaństwowych podżegaczy.
II. Operacja „Krawiec” - chwalebne fiasko
Cóż więc się dziwić, że taki płk Aleksander Samożniew spokojnie sobie funkcjonował co najmniej od 1999 roku w polskim Sejmie jako korespondent „Komsomolskiej Prawdy” i werbował współpracusiów? Tutaj warto dodać, iż szpion szczególnie upodobał sobie wówczas młodych narodowców z Ligi Polskich Rodzin i Młodzieży Wszechpolskiej, których brał na panslawistyczny lep „wspólnoty Słowian”, co jak sądzę raz na zawsze powinno wybić z narodowych głów podobne ciągoty. Niestety, jeden ze Wszechpolaków nie wyczuł mądrości etapu i o próbach zwerbowania go doniósł polskiemu kontrwywiadowi, który jął pana Samożniewa rozpracowywać... aż do uaktywnienia się zakonspirowanego w kontrwywiadzie „kreta”, który rosyjskiego szpiega w porę ostrzegł, umożliwiając mu ucieczkę i fachowe zatarcie śladów. I w ten oto sposób misterna operacja „Krawiec” z udziałem wszechpolaka jako podwójnego agenta mającego „wystawić” Samożniewa wzięła w łeb. Kreta w kontrwywiadzie nie zidentyfikowano do tej pory.
Ale, zastanówmy się – po co nam w ogóle tego „kreta” identyfikować? Facet działał w poczuciu obywatelskiego obowiązku, jako pierwiosnek polsko-rosyjskiej odwilży. Wyobraźmy sobie bowiem, co to by było, gdyby jednak nasze służby, powodowane szkodliwą nadgorliwością, jednak tego Samożniewa aresztowały. Całe pojednanie z miejsca trafiłby szlag – i jak w takiej atmosferze zatrutej wzajemną nieufnością FSB mogłoby nawiązać współpracę z polskim wojskowym kontrwywiadem? A tak, szafa gra i nie ma przeciwwskazań – do tego stopnia, że pułkownik Putin mógł FSB takie polecenie wydać w pełnym przekonaniu, że nie spotka się ono z żadnymi wstrętami z naszej strony.
Na tym tle jasno widzimy, że mimo iż operacja „Krawiec” zakończyła się fiaskiem, było to fiasko chwalebne, umożliwiające nawiązanie owocnej współpracy między bratnimi, słowiańskimi narodami – wypisz wymaluj, właśnie tak, jak chciał wydelegowany do nas przyjaciel narodowców Aleksander Samożniew. A wszystko to dzięki poświęceniu skromnego, anonimowego pracownika polskiego kontrwywiadu. Czapki z głów przed tym cichym bohaterem.
III. Młyny sprawiedliwości w służbie „pojednania”
Tylko jeden Gadowski Witold nie chce zrozumieć potęgi dziejowej konieczności i szczuje, judzi oraz sypie wraży piach w tryby. Ale od czego jest minister Bartłomiej Sienkiewicz, co to „ma chody duże i w MSW i na uczelni...” - to jest, oczywiście, nie na żadnej „uczelni”, tylko w Ośrodku Studiów Wschodnich? A w międzyczasie również w UOP? Oczywiście, pan minister, jako zwierzchnik służb i organów, jest od tego, by na jego odcinku w temacie polsko-rosyjskiego pojednania wszystko chodziło jak w zegarku, toteż nie mieszkając skierował do niezależnej prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa z art.265 § 1 Kodeksu Karnego. Przepis ów głosi, że „Kto ujawnia lub wbrew przepisom ustawy wykorzystuje informacje stanowiące tajemnicę państwową, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.”
Formalnie postępowanie dotyczy tego kto był informatorem dziennikarza, ale młyny sprawiedliwości jak już zaczną mielić, to mogą wciągnąć między kamienie również i przechodniów, nie mówiąc już o takim Gadowskim, który, bądźmy szczerzy, sam sobie nagrabił swoją publiczną niedyskrecją. Tym bardziej, że odpowiednie czynniki zapewne mają we wdzięcznej pamięci orzeczenie niezawisłego Sądu Najwyższego z 2009 roku, który po 10 latach żmudnych procedur ustalił raz na zawsze, iż przestępstwo ujawnienia tajemnicy państwowej „może być popełnione przez każdą osobę odpowiadającą ogólnym cechom podmiotu przestępstwa, która ujawnia informacje stanowiące tajemnicę lub wbrew przepisom ustawy informacje takie wykorzystuje".
Już tłumaczę, z czym to się wiąże. Otóż, orzeczenie to dotyczy sprawy przeciw dziennikarzom Bertoldowi Kittelowi i Jarosławowi Jakimczykowi, którzy w 1999 roku opisali w „Życiu” zatrzymanie przez UOP trzech rosyjskich szpiegów w szeregach WSI. No i Sąd Najwyższy ustalił, że dziennikarze, podobnie jak każdy obywatel, zobowiązani są do zachowania tajemnicy państwowej pod groźbą odpowiedzialności karnej z przytoczonego powyżej art.265 KK, gdyż przepis ten „nie zawiera ograniczeń podmiotowych”. Czyli, do strzeżenia tajemnic państwowych zobligowani są nie tylko funkcjonariusze publiczni, ale również taki pan Gadowski, ja czy Ty, drogi Czytelniku. I biada temu, komu rozwiązał by się język i nieopatrznie puścił farbę!
Żeby wszystko pozostało w klimacie, Sąd Najwyższy (przypomnę – w 2009 !) powołał się na opinię prof. Igora Andrejewa z 1976 roku, a więc z głębokiego PRL-u. Tego samego Andrejewa, który jako sędzia SN zatwierdził w 1952 wyrok śmierci na gen. Augusta Fieldorfa „Nila”. Tak więc, wszystko powraca w stare, sprawdzone koleiny, zaś aparat państwa i młyny sprawiedliwości zabezpieczone stosownym orzecznictwem mogą z pełnym zaangażowaniem włączyć się w odpowiedzialny proces polsko-rosyjskiego „pojednania”, które – pamiętajmy – warte jest każdej ceny.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat: http://niepoprawni.pl/blog/287/strzez-tajemnicy-panstwowej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz