niedziela, 28 maja 2017

Czy czeka nas euro-dyktat?

W najbliższym czasie można się spodziewać prawdziwej wojny o złotówkę. Jeśli ją przegramy, konsekwencją będzie euro-dyktat i totalne ubezwłasnowolnienie.


Mieliśmy ostatnio do czynienia z ciekawym balonem próbnym. Oto „Frankfurter Allgemeine Zeitung” wypuścił przeciek (zapewne kontrolowany) z „poufnego” spotkania dwóch eurokomisarzy - Pierre'a Moscovici (Francja, sprawy gospodarcze) oraz łotewskiego wiceprzewodniczącego KE i komisarza ds. euro Valdisa Dombrovskisa – z grupą wyselekcjonowanych eurodeputowanych, na którym Moscovici miał zapowiedzieć wprowadzenie waluty euro we wszystkich krajach członkowskich UE do 2025 r. Samo spotkanie nosiło najwyraźniej charakter instruktażowy – zaproszeni deputowani posłużyć mieli za pasy transmisyjne kolportujące narrację Komisji Europejskiej na forum PE (formalnie chodziło o „dokument refleksyjny”, jaki ma zostać wkrótce opublikowany). Wprawdzie Dombrovskis wszystko zaraz „zdementował” podkreślając, że przyjęcie euro leży w gestii państw członkowskich, lecz trudno nie odnieść wrażenia, że mamy tu zarysowanie linii politycznej Brukseli, która po zwycięstwie Macrona w wyborach prezydenckich we Francji poczuła wiatr w żaglach i będzie w najbliższym czasie dążyć do zacieśniania integracji – również walutowej – wedle recepty „więcej tego samego”, próbując wywierać na kraje członkowskie rozmaite naciski.

Powyższe współgra z zapowiedziami Francji dotyczącymi przyszłości eurolandu sformułowanymi przy okazji spotkania ministrów finansów Francji (Bruno Le Maire) i Niemiec (Wolfgang Schäuble). W planach jest m.in. wspólny rząd gospodarczy strefy euro z ministrem finansów oraz europejski fundusz walutowy, do tego stopniowe ujednolicenie systemów podatkowych i prawa pracy. Wszystko to, jak łatwo zauważyć, służyć ma najsilniejszym graczom – czyli właśnie Francji i Niemcom – oznaczać będzie bowiem zamordowanie w białych rękawiczkach wewnętrznej konkurencyjności między poszczególnymi państwami Unii. W ten sposób zlikwidowany zostanie „dumping” ekonomiczny nad którym tak pieklił się Emmanuel Macron w trakcie kampanii wyborczej a propos likwidacji francuskiej fabryki Whirpoola i przeniesienia produkcji do Polski. Jednak, żeby podobna „urawniłowka” odniosła zamierzony skutek, należy do tak zintegrowanej strefy euro zapędzić wszystkie państwa członkowskie bez wyjątku, pozbawiając je przy okazji resztek możliwości kształtowania samodzielnej polityki gospodarczej. W szczególności dotyczy to tak stosunkowo dużego kraju jak Polska. Nie dziwi więc, że postulat szybkiego rozszerzenia eurolandu na 27 państw padł właśnie z ust francuskiego komisarza, który przecież formalnie za strefę euro nie odpowiada.

Ktoś może powiedzieć, że Polska (ale też Czechy, Węgry, Chorwacja, Rumunia i Bułgaria) nie spełniają przewidzianych kryteriów i nie zanosi się na to, by zaczęły dostosowywać wskaźniki w najbliższym czasie – tak ze względów gospodarczych, jak i politycznych. Do euro nie pali się również Szwecja, a Dania wręcz wynegocjowała traktatowy zapis, że nie będzie musiała do strefy euro przystępować. Spokojnie, „eurozona” nie takie już akcesyjne cuda widziała. Szwecję i Danię można z punktu widzenia Francji i Niemiec zostawić na boku, bo ze względu na wysokie podatki i rozdęte „socjale” nie stanowią konkurencji. Z Europą Środkową jest jednak inaczej.

W tym miejscu warto się zatrzymać nad wywiadem, jakiego były grecki minister finansów, a obecnie lider ruchu DiEM25, Janis Warufakis, udzielił portalowi Forsa.pl. Do skrajnie lewicowej agendy greckiego polityka wprawdzie mi bardzo daleko, ale akurat jego diagnozy dotyczące funkcjonowania euro-waluty są godne uwagi. Przede wszystkim Warufakis zwraca uwagę, że mechanizm strefy euro opierał się na przesunięciu w formie pożyczek nadwyżek z krajów o dodatnim bilansie płatniczym do państw o bilansie ujemnym – skutkiem u tych drugich był fikcyjny wzrost gospodarczy napędzany długiem, co stało się główną przyczyną kłopotów państw południa Europy z Grecją na czele. O milczącej zgodzie na fałszowanie przez Grecję statystyk, by spełniała na papierze wymogi strefy euro powszechnie wiadomo. Ale identyczne kreatywne zabiegi zastosowano również wobec Włoch, które w momencie przyjmowania euro miały 122 proc. PKB długu publicznego! Wszystko na żądanie Niemiec, bowiem Włochy ze swym przemysłem i możliwością dewaluacji lira stanowiłyby dla niemieckiej gospodarki potencjalnie groźną konkurencję. Tak się to robi – i jeśli będzie trzeba, zostanie zastosowane także wobec nas.

Podobną diagnozę stawia Cezary Mech twierdząc, że będziemy przymuszani do wstąpienia do strefy euro – chociażby za pomocą gróźb forsowania na forum unijnym różnych niekorzystnych dla nas rozwiązań. A że dodatkowo zachodni inwestorzy pragną zlikwidować ryzyko związane z ekspozycją walutową swych realizowanych w Polsce przedsięwzięć, to można się w najbliższym czasie spodziewać prawdziwej wojny o złotówkę. Jeśli ją przegramy, konsekwencją będzie euro-dyktat i totalne ubezwłasnowolnienie, a przy najbliższym kryzysie – los Grecji. Czeka nas zatem bodaj najważniejsza w ostatnich latach batalia w obronie polskiej gospodarki.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 21 (26.05-01.06.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz