Kiedy wreszcie damy sobie spokój z tym całym CIT-em i po prostu zastąpimy go podatkiem od przychodów? Mam nawet nazwę: podatek antyoptymalizacyjny.
W poprzednim wydaniu „Gazety Finansowej” omówiłem plany wprowadzenia tzw. podatku cyfrowego, mającego przywołać do elementarnego porządku globalne korporacje internetowe (Facebook, Google itp.), słynące z agresywnej „optymalizacji” podatkowej – tj. unikania płacenia podatków w krajach, w których realnie wypracowują swoje zyski. Dziś zajmiemy się innym podatkiem, ale z tej samej parafii – mianowicie, podatkiem od sprzedaży detalicznej, zwanym potocznie „podatkiem od marketów”. Został on uchwalony już w 2016 r., jednak niemal natychmiast zawieszono jego stosowanie, bowiem do sprawy wmieszała się Komisja Europejska, zarzucając Polsce złamanie unijnego prawa dotyczącego pomocy publicznej – nowa danina wg KE miałaby faworyzować mniejsze podmioty kosztem wielkopowierzchniowych sieci handlowych.
Tu zwróćmy uwagę na pewien charakterystyczny szczegół. O ile podatek cyfrowy wprowadzany jest z „błogosławieństwem” Brukseli (która pracuje nad ogólnoeuropejską dyrektywą w tej materii) i bazuje na projekcie opracowanym w Komisji Europejskiej, o tyle „podatek od marketów” z miejsca spotkał się z zajadłym sprzeciwem władz unijnych, mimo że dotyczy identycznego problemu - wyprowadzania zysków i unikania opodatkowania. Można domyślać się tutaj stricte politycznych motywacji – podatek cyfrowy uderza przede wszystkim w firmy amerykańskie (stąd gniewne reakcje Donalda Trumpa) i zapewne jest przez KE traktowany jako element wojny handlowej ze Stanami Zjednoczonymi. Natomiast podatek od sprzedaży detalicznej uderzyłby przede wszystkim w handlowych gigantów „starej” Unii – firmy niemieckie, francuskie, holenderskie, brytyjskie... Widać tu jak dłoni kolonialny stosunek do naszego regionu, który ma być rynkiem zbytu i źródłem zysków transferowanych następnie do zachodnioeuropejskich central. Płacić podatki tam, gdzie fizycznie osiągnięto dochód? Przecież nie po to wkraczaliśmy do „nowej Europy” ze swoimi sieciami! Ów radykalny sprzeciw Komisji pokazuje również siłę oddziaływania biznesowego lobbyingu na procesy decyzyjne w UE. To tyle, jeśli chodzi o pilnowanie przez Brukselę warunków równej i sprawiedliwej dla wszystkich konkurencji gospodarczej – albowiem od razu trzeba dodać, że podatkowe uprzywilejowanie największych, międzynarodowych graczy stawia na przegranej pozycji rodzinne, niewielkie sklepy, pozbawione możliwości „optymalizacyjnych”. Podatek handlowy zatem nikogo nie „uprzywilejowuje” - przeciwnie, ma na celu wyrównanie podstawowych reguł gry rynkowej.
W każdym razie, sprawa podatku trafiła przed Sąd Unii Europejskiej, który w maju tego roku przyznał Polsce rację. Sąd UE stwierdził m.in., że konstrukcja podatku nie prowadzi do selektywnych korzyści dla określonych grup podmiotów, chociażby dlatego, że wielkie przedsiębiorstwa korzystają z efektu skali dzięki któremu mogą mieć proporcjonalnie niższe koszty od małych graczy. W związku z tym, uznał zastrzeżenia KE dotyczące nieuprawnionej pomocy publicznej za bezzasadne. Jednak Komisja nie odpuszcza i pod koniec lipca dowiedzieliśmy się, że ma zamiar odwołać się do TSUE – piłka zatem wciąż pozostaje w grze, choć do przerwy jest 1:0 dla nas.
Przypomnijmy, że rządowy projekt zakłada progresywną konstrukcję „podatku od marketów”: stawkę 0,8 proc. od przychodów mieszczących się w przedziale od 17 mln. do 170 mln. zł. miesięcznie i 1,4 proc. od przychodów powyżej 170 mln. zł. miesięcznie. Ważne jest tu oparcie się na kategorii przychodu a nie dochodu, gdyż większość sztuczek „optymalizacyjnych” zasadza się na mnożeniu „kosztów” pozwalających skutecznie zredukować dochód będący podstawą opodatkowania – to jest zresztą podstawową wadą podatku CIT, sprawiającą iż efektywna stopa CIT jest na ogół niższa od nominalnej. Wśród patologii można wymienić chociażby „ceny transferowe” - czyli ceny jakimi operują między sobą podmioty w ramach tej samej grupy kapitałowej, bądź sprzedawanie przez „centralę” spółkom zależnym praw do korzystania z marki i loga, albo wręcz... projektów urządzenia wnętrza sklepów. A jest to tylko wierzchołek góry lodowej.
W efekcie, jak możemy zobaczyć w najnowszych danych Min. Finansów za rok 2018 (stan na 1 czerwca 2019), największe sieci handlowe w Polsce albo w ogóle nie płacą CIT, wykazując straty, albo są to kwoty symboliczne zważywszy na skalę działalności. Przykładowo: Tesco – zero CIT i ponad 445 432 744 zł. straty; Auchan – zero CIT i ponad 24 813 048 zł. straty; Macro Cash and Carry – zero CIT; Kaufland – 48 386 276 zł. CIT przy 10 228 950 585 zł. przychodu; Carrefour - 9 227 936 447 zł. przychodu i 16 841 100 zł. CIT. I tak dalej – wychodzi na to, że sieci handlowe w Polsce uprawiają działalność charytatywną (albo, patrząc z punktu widzenia państwa - pasożytniczą). Dlatego podatek detaliczny mówi „sprawdzam”. A ja zastanawiam się już tylko, kiedy wreszcie damy sobie spokój z tym całym CIT-em i po prostu zastąpimy go podatkiem od przychodów? Mam nawet nazwę: podatek antyoptymalizacyjny. Czy znajdzie się odważny?
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
Wszyscy płacimy za optymalizację
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Felieton opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 32-33 (09-22.08.2019)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz