Potrzeba nam całej determinacji, ale też i roztropności, by gejowski pochód deprawacji nie skończył się w Polsce tak, jak na Zachodzie.
I. Gdzie cię nie proszą...
Białystok to dziwne miasto. Z jednej strony, centrum bardzo konserwatywnego regionu Polski – Podlasia. Z drugiej jednak, pewna część mieszkańców miasta (szczególnie lokalnych elit) odczuwa jakiś kompletnie dla mnie niezrozumiały kompleks „warszawki”, wskutek którego starają się za wszelką cenę udowodnić, że u nich też może być nowocześnie, „europejsko” i postępowo. Nie bez przyczyny to w Białymstoku działał niesławnej pamięci „Teatr TrzyRzecze” oraz Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych malwersanta Rafała Gawła, a spektakl na podstawie książki innego lewackiego aktywisty Marcina Kąckiego „Białystok. Biała siła, czarna pamięć” (przedstawiającej miejscową społeczność jako bandę „faszystów”) grany był miesiącami mimo spadającej frekwencji. Żywą emanacją tych snobistyczno-parweniuszowskich aspiracji podszytych kompleksem prowincjusza jest rządzący już trzecią kadencję prezydent Tadeusz Truskolaski – odpowiednik Rafała Trzaskowskiego, Aleksandry Dulkiewicz czy Jacka Jaśkowiaka, który sobie umyślił, że wspólnie z zawodowymi homoseksualistami („Tęczowy Białystok”) urządzi gej-paradę, żeby było jak w Warszawie i by pokazać, że Białystok jest tak samo „gay-friendly”, jak Gdańsk, Poznań czy stolica. A tu zaskoczenie – nie wyszło. Jak to mówią, coś „nie pykło”.
Marsz propagujący ideologię LGBT forsowany był z uporem godnym lepszej sprawy – mimo ostrzeżeń, że będzie odebrany jako prowokacja, mimo zapowiedzi blokad oraz licznych zgłoszeń (w sumie ok. 60-ciu) alternatywnych imprez na trasie przemarszu lub w jej bezpośrednim pobliżu. Słowem, pomimo wyraźnych sygnałów, że tego typu demonstracja jest przez mieszkańców niemile widziana i może dojść do konfrontacji, prezydent Truskolaski i środowiska LGBT postawiły na swoim. Skutek był do przewidzenia – zamieszki i bijatyki z policją. Cóż, zaślepieni własnym „ideolo” lewacy zapomnieli o porzekadle: „gdzie cię nie proszą, tam kijem wynoszą”. W efekcie, Marsz Równości musiał kilkukrotnie zmieniać trasę i wręcz przebijać się przez kolejne blokady torowanymi przez policyjne oddziały prewencji alternatywnymi drogami, by wreszcie zakończyć się przedwcześnie, przed osiągnięciem zamierzonego celu marszruty. Do białostockiego Rynku Kościuszki i Ratusza pochód nie dotarł. „Tęczowi” nie przeszli – a przynajmniej nie tak, jak sobie zamierzyli.
II. Pięknym za nadobne
Tu porządkująca uwaga. Akty fizycznej agresji nie powinny mieć miejsca. Wrzucanie między ludzi petard, ciskanie różnymi przedmiotami, próby pobicia – to jest przekroczenie cienkiej granicy. Czym innym jest skandowanie haseł wyrażających dezaprobatę, czy ustawianie się na trasie przemarszu lub tzw. sitting (siadanie w poprzek ulicy) – czyli bierne formy protestu, a czym innym czynna napaść na – czy się to podoba, czy nie – legalną manifestację. Do tego szczyt głupoty pobił pewien tatuś, który uznał za dobry pomysł blokowanie marszu za pomocą dziecięcego wózka z maleńkim brzdącem w środku. Zdjęcia z tego zajścia jeszcze długo będą kursowały w mediach przyczyniając się do utrwalenia opinii o protestujących, jako o zgrai bezmózgich kretynów, używających na dodatek własnych dzieci w charakterze żywych tarcz. To niedopuszczalne.
Z drugiej strony, organizatorzy tej nieszczęsnej homo-prowokacji odczuli na własnej skórze czym kończy się uporczywe testowanie granic tolerancji - najwyraźniej sądzili, że demonstracja odbędzie się co najwyżej w asyście nielicznych grupek skandujących „homofobiczne” hasła, co da im asumpt do epatowania pluszowym męczeństwem, tak jak zdarzało się to już wcześniej. Nic z tego – skala mobilizacji środowisk patriotycznych, narodowych, kibicowskich (kibice skonfliktowanych na co dzień klubów zawarli na ten dzień pakt o nieagresji) przekroczyła najśmielsze oczekiwania i wydarzenia bardzo szybko wymknęły się spod kontroli. Na oko protestujących było kilkakrotnie więcej niż demonstrantów, a dodać należy, że wśród uczestników marszu pokaźną grupę stanowili bynajmniej nie miejscowi, białostoccy geje, lecz zawodowi aktywiści-prowokatorzy jeżdżący z miasta do miasta na kolejne parady. I niespodziewanie dla nich, ci wszyscy lewacy przyzwyczajeni do swej „tęczowej” strefy komfortu zostali skonfrontowani z brutalną rzeczywistością – zobaczyli, jak to jest znaleźć się nagle po drugiej stronie.
Tak właśnie, dobrze Państwo przeczytali – niezależnie od potępienia fizycznej agresji trzeba bowiem powiedzieć jasno, że wobec Marszu Równości nie zastosowano niczego, czego lewackie środowiska nie stosowałyby wcześniej wobec demonstracji patriotycznych, zwłaszcza wobec Marszu Niepodległości. Kiedy stawiano blokady przeciw środowiskom narodowym, gdy zapraszano niemieckich bandziorów z Antify, którzy urządzali sobie na warszawskich ulicach regularne polowania na członków grup rekonstrukcyjnych – wtedy było wszystko w porządku, bo wszak miało to służyć „wykopaniu faszyzmu ze stolicy”. Ci bandyci mogli liczyć na życzliwe schronienie w siedzibie „Krytyki Politycznej” w której później policja odkryła gaz, pałki, tarcze i kastety (co ciekawe, tych narzędzi nie znaleziono podczas wcześniejszej kontroli autokarów, musieli zostać w nie zaopatrzeni już na miejscu). A w przeciwieństwie do uczestników białostockiej parady, Marsz Niepodległości nie mógł wtedy liczyć na policyjną ochronę – przeciwnie, służby porządkowe pałowały i traktowały manifestantów gazem jak leci, a tajniacy spuszczali łomot każdemu, kto się nawinął (słynny przypadek przypadkowego przechodnia, który „zaatakował twarzą” but policjanta w cywilu). Na Zachodzie demonstracje pro-life notorycznie są atakowane przez lewaków i homoaktywistów i przechodzą w szpalerze nienawistnego wycia oraz haseł w rodzaju „wasze dzieci będą takie jak my”, co jest bodaj najlepszym odzwierciedleniem prawdziwych intencji stojących za homo-propagandą i seksualizacją nieletnich – i te obrazki oraz relacje nie giną w próżni, docierają także do Polski pokazując co nam grozi w niedalekiej perspektywie. Teraz, gdy cierpliwość się wyczerpała, a druga strona postanowiła odpowiedzieć tym samym i „wykopać ideologię LGBT” z Białegostoku – nagle lewactwo dostało bólu czterech liter.
III. Białostockie „Stonewall”
Powtarzam, nie pochwalam, ale rozumiem mechanizmy, które do tego doprowadziły. Jeżeli przez lata coraz bardziej bezczelnie i ostentacyjnie gwałci się ludzi przez oczy i uszy propagowaniem dewiacji, to należy liczyć się z konsekwencjami. Zajścia w Białymstoku pokazały, że prowokacje oraz szarganie świętości nie przechodzą bez echa, że to się zawsze gdzieś odkłada, aż wreszcie kończy się cierpliwość i puszczają nerwy. Niedawno pisałem, że Polacy mogą wiele znieść, ale profanowania wizerunku Matki Boskiej nie ścierpią. A wszak prócz „tęczowej” Maryi nalepianej na kiblach i śmietnikach mieliśmy w ostatnich tygodniach prawdziwy wysyp podobnych zachowań: parodię procesji z waginą na kiju w Gdańsku, profanację Mszy Św. podczas parady w Warszawie, atak na Jasną Górę, o zwolnieniu pracownika IKEI nie wspominając. Zbierało się, zbierało - aż się uzbierało.
Oczywiście, homośrodowiska się nie cofną – toczą przeciw tradycyjnemu społeczeństwu i jego wartościom kulturową wojnę i będą się starały politycznie wycisnąć białostocką zadymę do imentu. Niektórzy wręcz marzyli, by ktoś nie wytrzymał i walnął ich w dzban, aby mogli odcinać kupony od swojego męczeństwa i jeszcze nachalniej promować dewiacje, korzystając ze statusu ofiary. „Wyborcza” otwartym tekstem twierdziła, że tutejsi geje potrzebują „swojego Stonewall”, nawiązując do nowojorskich zamieszek z 1969 r. po policyjnym nalocie na nielegalną, prowadzoną przez mafię gejowską spelunę – to zresztą dla upamiętnienia tego wydarzenia organizuje się na świecie homo-parady. Teraz swoje wymarzone „Stonewall” wreszcie dostali. I potrzeba nam naprawdę całej determinacji, ale też i roztropności, by ów pochód deprawacji nie skończył się w Polsce tak, jak na Zachodzie.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
„Karta LGBT+”, czyli akcja werbunkowa
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 30 (26.07-01.08.2019)
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń