Zarówno koncerny, jak i skrajna lewica mają wspólny interes – inżynierię społeczną, której celem jest wykorzenienie z ludzi jakiejkolwiek trwałej tożsamości.
Tegoroczna gej-parada w Warszawie była wyjątkowa pod jednym, szczególnym względem – po raz pierwszy w takiej liczbie uaktywnił się wielki, międzynarodowy biznes, afiliując się przy wydarzeniu jako siła wspierająca postulaty ruchu LGBT(QWERTY). Jak zauważyli komentatorzy, wkroczenie globalnych korporacji do gry po stronie środowisk „nieheteronormatywnych” (proszę darować mi tę pokraczną nowomowę, ale odzwierciedla ona postępy political correctness – gdybym zaczął tu używać normalnego języka, nazywając rzeczy po imieniu, niechybnie posypałyby się oskarżenia o „homofobię”) stanowi przeniesienie na nasz grunt trendu panującego od lat na Zachodzie, gdzie wielkie koncerny już dawno wpisały ideologiczne zaangażowanie na rzecz homoaktywistów do swych biznesowo-wizerunkowych strategii. A więc, „doganiamy Europę”. Brawo my.
A zatem, w warszawskiej Paradzie Równości mieliśmy platformy i sektory, w których można było zobaczyć przedstawicieli Google, Universal, Microsoft, IBM, Nielsen, producenta lodów Ben&Jerry's (Unilever), Levi's, Discovery, Netflixa, JP Morgan, MTV, Procter&Gamble, Goldman Sachs, City Bank, a należący do Coca-Coli Sprite wypuścił okolicznościową serię puszek z tęczowym logo... Wydarzenie wspierał również Empik oraz Agora, która uczestnikom rozdawała darmowe kody do internetowej prenumeraty „Gazety Wyborczej”. Wszystkie te firmy pragną uchodzić za „gay friendly” i wcielić się w powszechnym odbiorze w bojowników o równouprawnienie. Smaczku całej sytuacji przydaje okoliczność, że w tej samej paradzie wzięły udział różne skrajnie lewicowe organizacje – m.in. walczące o ochronę środowiska i prawa pracownicze (Greenpeace, Pracownicza Demokracja, Zieloni), które na co dzień mają z globalnymi koncernami (przynajmniej oficjalnie) mocno na pieńku. Tym razem jednak musiały jakoś przełknąć dewastowanie przyrody, zasobów wodnych, lasów tropikalnych i półniewolniczy wyzysk pracowników w krajach trzeciego świata. Jak widać, są sprawy ważne i ważniejsze.
Skąd ten nagły przypływ aktywizmu ze strony zimnego i cynicznego biznesu? Przecież nie chodzi o żadne „prawa obywatelskie”, bądźmy poważni. Gdyby koncernom leżało na sercu dobro społeczeństw krajów w których funkcjonują, to płaciłyby podatki tam, gdzie wypracowują swoje gigantyczne zyski, zamiast uciekać do rajów podatkowych i nie eksploatowałyby w kolonialnym stylu państw do których przenoszą produkcję. Otóż wydarzenia typu Parada Równości są przede wszystkim gigantycznym, PR-owym oknem wystawowym – i najprawdopodobniej uznano, że polskie społeczeństwo (przynajmniej w największych miastach) „dojrzało” już do takiej ostentacji w promowaniu „odmienności seksualnych”. Specom od marketingu wyszło po prostu, że „geje” są wymarzonymi klientami – często są dobrze sytuowani materialnie, zazwyczaj nie są obarczeni rodziną o dzieciach nie wspominając, prowadzą „luźniejszy” od większości społeczeństwa tryb życia, więcej wydają na różnego rodzaju przyjemności, ciuchy, gadżety, rozrywkę... Do tego pracują w mediach i nowych technologiach, modzie, reklamie – warto zatem zainwestować w takich sprzymierzeńców. Przy tym, zindoktrynowani na punkcie „walki z dyskryminacją” gejowscy aktywiści stanowią wyjątkowo lojalną grupę i wybierają produkty tych firm i marek, które robią im pozytywną kampanię w przestrzeni publicznej. Jeżeli więc ktoś się zastanawiał dlaczego np. na portalach społecznościowych bezwzględnie tnie się zasięgi profili, osób i kanałów promujących treści konserwatywne pod pretekstem „homofobii” (a do przyklejenia takiej łatki wystarczy już nie tylko krytyka homoseksualizmu, lecz nawet brak tzw. „afirmującej tolerancji”) - to właśnie ma odpowiedź. Wiernemu „targetowi” konsumenckiemu trzeba robić dobrze.
Wszystko to ma jednak również wymiar głębszy. Mianowicie, zarówno koncerny, jak i skrajna lewica (nie tylko LGBT itd.) mają wspólny interes – inżynierię społeczną, której celem jest wykorzenienie z ludzi jakiejkolwiek trwałej tożsamości. Z punktu widzenia globalnego biznesu, osoby z „płynną tożsamością” (również płciową, jak poucza wujek gender) są bowiem bardziej podatne na kolejne lansowane mody – a to oznacza wychowywanie dla swych potrzeb konsumentów kupujących każdy badziew, jaki podetknie się im pod nos.
Toteż tradycjonalistyczna część społeczeństwa nie cieszy się względami firm takich jak te, które postanowiły się promować na warszawskiej paradzie. Zbyt często ogląda każdą złotówkę, większość dochodów przeznacza na artykuły pierwszej potrzeby, na urlop pojedzie co najwyżej raz w roku i też raczej bez szaleństw... Komu tacy są potrzebni? Na pewno nie wielkim koncernom. Coca-Cola przypomni sobie o „rodzinnych wartościach” raz do roku przed Bożym Narodzeniem, kiedy to wszędzie będzie straszył przerośnięty gnom w czerwonej czapie – i wystarczy. To dlatego jakoś nie ma chętnych, by promować się przy okazji odbywających się równolegle wielotysięcznych Marszy Dla Życia i Rodziny. No bo, kto niby miałby tam wywieszać bannery? Biedronka?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Felieton opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 24-25 (14-27.06.2019)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz