niedziela, 9 czerwca 2019

Waluta równoległa – ucieczka z „niemieckiej klatki”?

Gdyby projekt waluty równoległej został wcielony w życie mielibyśmy okazję obserwować arcyciekawy eksperyment z udziałem jednej z wiodących gospodarek.

We Włoszech powraca temat wprowadzenia waluty równoległej do euro. Piszę „powraca”, bo nie jest to nowa koncepcja. Od wielu lat otwarcie głosi ją prof. Paolo Savona – bynajmniej nie żaden „populista”, lecz ekonomista z uznanym dorobkiem, mający w swoim C.V. pracę na ważnych stanowiskach w instytucjach publicznych i prywatnych (m.in. w ministerstwie finansów, bankowości i organizacjach biznesowych). Savona jest zadeklarowanym przeciwnikiem eurowaluty (strefę euro nazywa „niemiecką klatką”) i uważa ją za głównego sprawcę nieszczęść włoskiej gospodarki. Jak wspominałem w marcowym felietonie „Niemiecka strefa euro”, włoski ekonomista stwierdził wręcz, że euro jest spełnieniem planu Walthera Funka (szefa Banku Rzeszy) z 1940 r., zakładającego iż w Europie waluty narodowe mają się znaleźć pod wpływem niemieckiej marki. Dziś ta „marka” nazywa się euro i służy dokładnie temu samemu, co chciał osiągnąć Walter Funk – drenowaniu przez Niemcy europejskich gospodarek, z tą różnicą, że państwa eurolandu nie mają nawet symbolicznych, własnych walut pozostających „pod wpływem” marki/euro, lecz wprost uzależnione są od wspólnego pieniądza, którego niepodzielnym władcą jest mieszczący się we Frankfurcie Europejski Bank Centralny działający w interesie swego kraju-gospodarza.

Prof. Paolo Savona po zwycięstwie Ligi i Ruchu 5 Gwiazd typowany był na ministra finansów. Wtedy to właśnie po raz pierwszy na porządku dziennym stanął realnie projekt równoległej waluty, co spotkało się z histeryczną reakcją „rynków” i brukselskich decydentów, przyczyniając się do fiaska powołania pierwszego rządu nowej koalicji, a przed Włochami stanęła perspektywa kolejnych wyborów. Do annałów przeszła otwarta groźba eurokomisarza ds. budżetu, Guenthera Oettingera: Oczekuję, że kolejne tygodnie pokażą, że rynki, obligacje i rozwój gospodarczy Włoch mogą być tak decydujące, że będzie to dla wyborców sygnałem, by nie głosować na prawicowych i lewicowych populistów”. Po wielu korowodach, rząd Ligi i R5G jednak powstał, tyle że prof. Savona objął w nim tekę ministra ds. europejskich. Nie wygasiło to jednak napięć na linii Bruksela-Rzym. Niedawno Jean-Claude Juncker wystosował gniewny list krytykujący włoskie podejście do deficytu budżetowego. Domaga się w nim wdrożenia polityki „zaciskania pasa”, grożąc karą 3,5 mld. euro i w ultymatywnym tonie dając włoskiemu rządowi 48 godzin na odpowiedź.

I tu wracamy do waluty równoległej. Pomysł ten zakłada wprowadzenie do obiegu pewnego rodzaju rządowych skryptów dłużnych („bonów”) mających charakter IOU („I Owe yoU” - jestem ci winien), którymi rząd spłacałby swoje zobowiązania. Instrument ten ma tę zaletę, że z jednej strony byłby honorowanym przez państwo środkiem płatniczym, a z drugiej (w przeciwieństwie do obligacji denominowanych w euro) nie wliczałby się do zadłużenia finansów publicznych. Takim quasi-pieniądzem rząd mógłby regulować należności wobec swoich kontrahentów, ci zaś puszczaliby go dalej w obieg – można by nim płacić podatki i inne daniny publiczne, uiszczać rachunki za usługi komunalne typu woda, prąd, gaz, płacić za komunikację zbiorową itp. Słowem, wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z sektorem publicznym, nowa waluta miałaby pełną akceptowalność. Oczywiście, jedynie kwestią czasu byłoby uznanie (przynajmniej w znacznej części) rządowych „bonów” również przez sektor prywatny. Nowy pieniądz byłby bowiem „tani”, w odróżnieniu od „drogiego” euro i stopniowo wypierałby z wewnętrznego obrotu eurowalutę. Trochę przypomina to pamiętane z PRL-u „bony PeKaO” stanowiące odpowiednik dolara i innych „walut wymienialnych”. Jak łatwo zauważyć, masowa emisja alternatywnej waluty oznaczałaby w konsekwencji powrót Włoch do lekko tylko zakamuflowanego lira, który automatycznie byłby z miejsca poddany dewaluacji, elastycznie dostosowując się do specyfiki włoskiej gospodarki, poprawiając jej konkurencyjność i zdolności eksportowe – znów, w odróżnieniu od „sztywnego” i krojonego na potrzeby Niemiec euro. W ten sposób Włochy stopniowo, tylnymi drzwiami, „wymiksowałyby się” z „niemieckiej klatki”, co niewątpliwie jest docelowym zamiarem Paolo Savony.

W pierwotnym zamyśle emisja rządowych „bonów” miała stanowić odpowiednik nawet 100 mld. euro. Dziś plany są skromniejsze – mówi się o równowartości 50 mld. euro. Tak czy inaczej, oznacza to potężny zastrzyk gotówki – i to w postaci „pieniądza suwerennego”, stanowiąc jednocześnie rodzaj postulowanego przez część ekonomistów „luzowania ilościowego dla ludzi” (czyli trafiającego do realnej gospodarki, a nie pompującego rynki finansowe). Na dodatek, nowy pieniądz nie nosiłby „garba” międzynarodowego długu – co szczególnie musi boleć wspomniane „rynki” przyzwyczajone do żerowania na deficytach budżetowych. Gdyby projekt został wcielony w życie mielibyśmy okazję obserwować arcyciekawy eksperyment z udziałem jednej z wiodących gospodarek. Kto wie, może okazałoby się, że poza strefą euro też istnieje życie?

Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Włochy w uścisku Brukseli

Rynki was nauczą...

Niemiecka strefa euro


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Felieton opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 23 (07-13.06.2019)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz