wtorek, 25 czerwca 2019

Pełzające rozbicie dzielnicowe II

Doczekaliśmy się powstania warstwy samorządowej oligarchii - „królewiąt”, do złudzenia przypominających magnaterię z czasów I Rzeczypospolitej.


I. Polska „patchworkowa”

Gdy w ubiegłym roku pisałem artykuł pt. „Pełzające rozbicie dzielnicowe” nie spodziewałem się, że już po kilku miesiącach jego główne tezy znajdą tak ostentacyjne odzwierciedlenie w programie „totalnej opozycji”. Do tej pory bowiem „landyzacja” Polski postępowała podskórnie, na zasadzie „tisze jediesz, dalsze budiesz” - metodą tworzenia faktów dokonanych, kształtowania pewnego polityczno-administracyjnego ususu. Ten stan rzeczy zawdzięczamy „wiekopomnej” reformie samorządowej rządu Jerzego Buzka z 1999 r., w wyniku której państwo polskie przy formalnym zachowaniu unitarnego charakteru de facto zmieniło ustrój na „patchworkowy” - prócz administracji rządowej, zostaliśmy obdarowani trójstopniową administracją samorządową. Do gmin doszły powiaty i rządowo-samorządowe województwa-regiony, z czego szczebel powiatowy jest po prostu zbędny, bo jego rolę z powodzeniem mogłyby wypełniać związki gmin tworzone dla realizacji określonych celów, a „usamorządowienie” województw (sejmiki wojewódzkie wyłaniające regionalne quasi-rządy, działające równolegle do wojewodów, czyli organów administracji centralnej) wprowadza wręcz dualizm władzy w terenie. Już w momencie wprowadzania tego systemu niektórzy ostrzegali, że na dłuższą metę może on zachwiać spoistością państwa – ale cóż, ciśnienie złaknionych posad partyjnych aparatów okazało się zbyt silne. Naturalna dynamika wyłonienia się silnych lokalnych struktur politycznych zwyczajnie musi prowadzić do tego, że będą one starały się dążyć do maksimum samodzielności i zrzucenia z siebie centralnej, rządowej „czapy”. Entuzjaści tłumaczyli wówczas, że rozbudowany samorząd stanie się kuźnią sprawnych elit zarządzających państwem – jak wiemy, nic takiego nie nastąpiło, w zamian otrzymaliśmy natomiast lokalne „układy zamknięte” w których rządzi wójt/burmistrz/starosta rozdający posady, zblatowany z miejscowym biznesem (a często również z prokuraturą, sądem i skarbówką), trzymający pod butem lokalną prasę i reprodukując przy pomocy tych „zasobów władzy” swój stan posiadania z kadencji na kadencję. To nie przypadek, że większość wyroków skazujących na karę więzienia za zniesławienie (słynny art. 212 Kodeksu Karnego) dotyczyła właśnie lokalnych dziennikarzy, którzy ośmielili się zadrzeć z „waadzą”.

Na powyższe nałożyła się nasza akcesja do Unii Europejskiej, a samorządy zyskały w Brukseli potężnego sojusznika. Zagrały tu dwa czynniki – po pierwsze, kasta brukselskich mandarynów dążących do poszerzenia zakresu swej władzy w oczywisty sposób zainteresowana jest osłabieniem państw członkowskich. Stąd usilne promowanie „regionalizacji” - docelowo klientami unijnej centrali mają być „euroregiony” jedynie symbolicznie podporządkowane swoim rządom. W ten sposób „federalizacja” Unii Europejskiej dokonałyby się niejako tylnymi drzwiami, bez konieczności wprowadzania zmian traktatowych, przy ewentualnym wsparciu orzecznictwa TSUE interpretującego rozszerzająco zasadę subsydiarności. Nie bez powodu reformę samorządową Jerzego Buzka wprowadzano przy aprobacie i poparciu Brukseli, traktując ją wręcz jako część naszego procesu akcesyjnego. Czynnik drugi zaś, to rzecz jasna eurofundusze, których duża część płynie właśnie do struktur samorządowych – formalnie za pośrednictwem polskiego rządu, ale i tu pojawiają się głosy, jak chociażby Roberta Biedronia, kiedy jeszcze był prezydentem Słupska, by fundusze strukturalne kierować bezpośrednio do samorządów.


II. Samorządowi „królewięta”

Efektem wieloletniego nawarstwienia się wspomnianych okoliczności jest obecna tendencja, którą można scharakteryzować jako tytułowe „pełzające rozbicie dzielnicowe”. Najbardziej jaskrawym przykładem są wielkie metropolie, konsekwentnie zamieniane przez wielokadencyjnych włodarzy w udzielne księstwa. W ten sposób doczekaliśmy się powstania warstwy samorządowej oligarchii - „królewiąt”, do złudzenia przypominających swym zachowaniem i polityką magnaterię z czasów I Rzeczypospolitej. Proszę zwrócić uwagę, że nawet przekazanie władzy odbywa się w tych miastach często poprzez „namaszczenie do sukcesji”, a kolejni prezydenci są emanacją rządzących miastami zasiedziałych układów, które przez lata wypracowały sobie systemy rozlicznych zależności skutkujące wiernymi, zdyscyplinowanymi elektoratami zdolnymi zawsze przechylić szalę na korzyść tych, którzy mają wygrać. Tak było w Warszawie z prezydenturą Trzaskowskiego, tak było w Gdańsku, gdzie Aleksandra Dulkiewicz jeszcze przed przyśpieszonymi wyborami została obwołana spadkobierczynią zamordowanego Pawła Adamowicza niemal na jakiejś para-feudalnej zasadzie dziedziczenia władzy.

Te odśrodkowe nurty na co dzień wzbierają niezauważalnie, stopniowo – lecz wystarczy sytuacja ostrego, plemiennego niemal konfliktu politycznego, by objawiły z pełną mocą swój destrukcyjny potencjał. Z takim konfliktem mamy do czynienia obecnie, a jego skutkiem jest niemal otwarty rokosz sprzyjających opozycji samorządów pod wodzą prezydentów największych miast. W tych metropoliach od dawna prowadzono odrębną politykę, uzewnętrzniającą się chociażby w warstwie kulturowo-historycznej, czy gospodarczej. Mamy zatem wspieranie skrajnego lewactwa i ruchów LGBT, alternatywną politykę historyczną (szczególnie widoczną w Gdańsku, otwarcie nawiązującym do Wolnego Miasta Gdańsk), politykę ludnościową i społeczną (tu służy przykładem Wrocław za prezydentury Rafała Dutkiewicza jawnie dążącego do zasiedlania wrocławskiej aglomeracji rzeszami Ukraińców, mającymi być „błogosławieństwem i lekarstwem na polską ksenofobię”), a nawet politykę zagraniczną – dziwnym trafem głównie tam, gdzie funkcjonują niemieckie placówki dyplomatyczne i fundacje afiliowane przy wiodących niemieckich partiach politycznych. Słowem, stanęliśmy w obliczu próby sił na linii władza centralna-samorządy.


III. Próba sił

Wymienienie tych wszystkich czynników jest konieczne, by uświadomić sobie podglebie na jakim wyrosło „21 postulatów samorządowych” ogłoszonych 4 czerwca przez Fundację Batorego i podchwyconych entuzjastycznie przez „totalną opozycję” oraz związanych z nią samorządowców. To nic innego, jak logiczna konsekwencja dotychczasowego procesu „regionalizacji” Polski – tym razem wyrażona już wprost, bez owijania w bawełnę. Spójrzmy na niektóre z postulatów: - zwiększenie autonomii programowej szkół i samorządów i likwidacja kuratoriów (czyli wstęp do jawnej, lewackiej inżynierii społecznej w duchu warszawskiej „karty LGBT+”); - wprowadzenie „powiatowej policji” podporządkowanej samorządowi; - gminny podatek katastralny i kształtowanie lokalnej stawki PIT; - grające na korzyść metropolii ulgi w „janosikowym” pokrywane przez państwo i biorące pod uwagę „potrzeby wydatkowe” największych miast; - lokalne „rządy” w miastach na prawach powiatu; - likwidacja samorządowych kolegiów odwoławczych; - zniesienie nadzoru wojewodów nad samorządami na rzecz „niezależnej” izby audytu, mającej w przyszłości rozstrzygać również spory na linii samorząd – władza centralna; - powołanie „federacji samorządowej” reprezentującej samorządy wobec rządu; - „weto samorządowe” mogące czasowo wstrzymywać proces legislacyjny.

Wszystko to razem wzięte oznacza zanegowanie ustrojowych fundamentów państwa unitarnego i zamianę Polski w luźną federację różnych szczebli samorządowych. Jak ktoś trafnie określił – otrzymalibyśmy setki „małych Sycylii” rządzonych przez lokalne mafie z własnym aparatem przemocy (lokalna policja) i iluzorycznym zwierzchnictwem rządu centralnego. Przyczyna jest jasna - „totalna opozycja” i sorosowska Fundacja Batorego zorientowały się, że jesienne wybory mogą ugruntować władzę Prawa i Sprawiedliwości w wymiarze jeszcze większym niż obecnie, stąd też rozpaczliwie próbują ocalić swój ostatni bastion, jakim jest stan posiadania w samorządach lokalnych, ze szczególnym uwzględnieniem wielkich miast. Do wyborów pójdą więc z programem rozbicia Polski – by żyło się lepiej. Sitwom.

Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Pełzające rozbicie dzielnicowe


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 24 (14-20.06.2019)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz