niedziela, 2 czerwca 2019

PiS wygrywa mecz na wyjeździe

Te wybory były „europejskie” tylko z nazwy. Zarówno agenda poruszanych tematów, jak i frekwencja pokazały jasno, że był to plebiscyt stricte krajowy, mający pokazać siłę poszczególnych obozów przed kluczową wyborczą jesienią.

I. Trzy obalone mity

45,38 proc. głosów (27 mandatów) dla PiS do 38,47 proc. (22 mandaty) dla Koalicji Europejskiej – to ostateczny wynik arcytrudnej dla partii rządzącej konfrontacji w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Przewaga 6,91 punktu procentowego jaką uzyskał PiS świadczy o bezapelacyjnym, jednoznacznym zwycięstwie. Nawet jeśli do wyniku KE doliczymy 6,06 proc. uzyskanych przez skrajnie lewacką „Wiosnę” Roberta Biedronia (3 mandaty), to i tak uzyskamy stosunek głosów 45,38 do 44,53 – a więc przewagę 0,85 pkt. proc. (w mandatach – 27 do 25). Rezultat ten należy docenić tym bardziej, że utarło się przekonanie, iż eurowybory są domeną opcji lewicowo-liberalnej. Używając terminologii piłkarskiej – Zjednoczona Prawica wygrała ważny mecz na wyjeździe, odczarowując tym samym boisko przeciwnika. A że bramki na wyjeździe liczą się podwójnie, to na perspektywę wyborów do Sejmu i Senatu można patrzeć ze sporym optymizmem – tym bardziej, że te wybory były „europejskie” tylko z nazwy. Zarówno agenda poruszanych tematów, jak i frekwencja pokazały jasno, że był to plebiscyt stricte krajowy, mający pokazać siłę poszczególnych obozów przed kluczową wyborczą jesienią.

Niejako przy okazji udało się obalić również inny mit – że zwiększona frekwencja zagra w naturalny sposób na korzyść obozu anty-PiS. Liberalni komentatorzy za pewnik przyjęli, że wyborcza mobilizacja dotyczyć będzie głównie wielkich miast, gdzie dominuje elektorat obsesyjnie nienawidzący partii Jarosława Kaczyńskiego i owładnięty „kompleksem Europy”, pragnący za wszelką cenę udowodnić swą wyższość nad prowincjonalnym „ciemnogrodem” poprzez głosowanie na „słuszne” ugrupowania. Widać było to wyraźnie w trakcie wyborczej niedzieli, podczas której np. portal „gazeta.pl” w euforycznym tonie odnotowywał kolejne frekwencyjne rekordy. Tymczasem, nic z tego – wyjątkowo dla tego typu wyborów zmobilizowała się konserwatywna prowincja, w ostatecznym rozrachunku przykrywając wielkomiejskie „fajnopolactwo”. Zwycięstwo w eurowyborach przy frekwencji 45,68 proc. (w 2014 r. było 23,83 proc.) musi smakować w dwójnasób.

No i wreszcie mit trzeci – powrotu „Króla Europy”, czyli Donalda Tuska na białym Timmermansie. Zarówno kampania wyborcza, jak i końcowy wynik pokazały, że magia Tuska przestaje działać. Mimo, że przewodniczący Rady Europejskiej porzucił nawet pozory bezstronności i jednoznacznie zaangażował się na rzecz „totalnej opozycji”, to efekt okazał się mizerny. Mdłe wystąpienia, z których po pięciu minutach nikt nie potrafił zacytować choćby jednego zdania, to z pewnością nie było to, na co liczyli zwolennicy „totalnych”. Nie pomogła nawet feta na trzydziestolecie „Gazety Wyborczej” - „człowiek roku” nie porwał za sobą tłumów. Lata w Brukseli na wygodnej synekurze ewidentnie osłabiły u Tuska polityczny pazur – dziś prezentuje się niczym wyliniały kocur, który chyba nawet nie ma za bardzo ochoty na powrót do polskiej polityki, o ciężkiej pracy nie wspominając. Być może zaangażowanie na krajowym podwórku zostało mu po prostu zlecone i wykonywał zadanie wbrew sobie i bez przekonania. Tak czy owak, Tusk jest obecnie politycznym celebrytą, a nie „game changerem” - przypomina w tym Aleksandra Kwaśniewskiego po zakończeniu prezydentury. Wtedy również obóz lewicowo-liberalny widział w nim patrona, który odnowi i poprowadzi lewicę do boju – jak wiemy, skończyło się na niczym.


II. Pustka programowa obozu „anty-PiS”

Jeżeli spojrzeć przekrojowo na kampanię wyborczą, ze szczególnym uwzględnieniem jej ostatniego etapu, to widać, że „anty-PiS” przynajmniej kilkakrotnie strzelił sobie w kolano. Pierwszoplanowe twarze obozu sprawiały wrażenie, jakby sukces miał przynieść sam fakt zjednoczenia się pod wspólnym szyldem. Kampania toczyła się głównie w mediach i wielkich miastach z kompletnym zlekceważeniem „terenu”. W efekcie PiS wygrał w przytłaczającej większości gmin i powiatów (często również w województwach stanowiących matecznik PO), co jest pomyślnym prognostykiem przed wyborami parlamentarnymi, a Beata Szydło zdobyła 524 951 głosów, co daje w skali Polski poparcie rzędu 3,9 proc. Po oczach biła pustka programowa – Koalicja Europejska jako jedyny komitet nie była w stanie odpowiedzieć na pytania „Latarnika Wyborczego”, poza ogólnikową „europejskością” i „odsunięciem PiS od władzy” nie miała wyborcom literalnie nic do zaoferowania, licząc najwyraźniej, że osiągnie sukces jadąc wyłącznie na antypisowskich emocjach. Na ostatniej prostej usiłowano zatuszować tę nicość urbanoidalnym antyklerykalizmem i palikociarskimi hasłami spod znaku „lewicy rozporkowej”, ścigając się na tym polu z Biedroniem. I kto wie, czy KE właśnie tutaj nie przejechała się najbardziej.

W środowiskowej „bańce” lewicy od jakiegoś czasu pokutuje przekonanie, że Polacy są bardziej liberalni obyczajowo niż mogłoby się wydawać, dlatego należy grać na tej nucie. To po części prawda, świadczy o tym choćby rosnąca ilość związków nieformalnych, czy spadająca liczba wiernych biorących udział w praktykach religijnych – zwłaszcza w młodym pokoleniu. Jednak „obyczajówka” wciąż nie jest czynnikiem decydującym o preferencjach wyborczych, a gdy w grę wchodzi homoseksualna deprawacja nieletnich – działa wręcz odstręczająco. Podobnie z tzw. ludowym antyklerykalizmem – Polacy między sobą lubią wprawdzie popsioczyć na księdza, lecz wciąż reagują negatywnie na antykościelne nagonki i szarganie świętości. Tymczasem KE pod koniec kampanii sprawiała wrażenie, jakby wybory miał jej wygrać film braci Sekielskich – kolejne miliony odsłon na You Tube biorąc za wskaźnik poparcia. Tyle, że machina propagandowa temat pedofilii w Kościele zwyczajnie „przegrzała” i do wyborców dotarło, że problem jest zbyt nachalnie instrumentalizowany na potrzeby brudnej rozgrywki politycznej. Z pewnością nie pomogło jadowicie klerofobiczne wystąpienie Leszka Jażdżewskiego na UW, które na domiar złego częściowo „przykleiło się” do Tuska, czy prowokacje z „tęczową” Matką Boską. Polacy mogą wiele znieść, mogą nawet mieć dystans do Kościoła instytucjonalnego – ale profanacji Matki Boskiej Częstochowskiej nie zdzierżą. Jak bardzo „anty-PiS” zamknął się w lewackim matrixie, że do tego stopnia odkleił się od rzeczywistości? Zapewne swoje zrobił też ekspiacyjny list Episkopatu odczytywany w wyborczą niedzielę w Kościołach oraz... nagłośniona podczas ciszy wyborczej wulgarna gej-parada w Gdańsku, bluźnierczo parodiująca procesję Bożego Ciała z waginą w miejsce Najświętszego Sakramentu. Wyjątkowo boleśnie odczuło to PSL, które wchodząc w lewacką koalicję straciło tradycjonalistyczny, wiejski elektorat na rzecz PiS, które na wsiach zgarnęło ponad 70 proc.


III. Konfederacja – porażka i nadzieja

Na zakończenie kilka słów o Konfederacji. Na porażkę antysystemowców złożyło się kilka czynników – agresywna propaganda propisowskich mediów, odcięcie od telewizji publicznej, wysoka frekwencja oraz podchwycenie przez PiS twardej retoryki ws. ustawy 447. Ale były też błędy po stronie samych Konfederatów – wywiady dla kremlowskiego „Sputnika”, „wrzutki” o batożeniu homoseksualistów (Braun), „lekkiej” pedofilii (Korwin) czy szczeniackie pajacowanie Berkowicza z jarmułką nad głową kandydatki PiS. Słowem, „protokół 2 proc” odpalono zbyt wiele razy, by pozostało to bez konsekwencji. Jednak wynik 4,55 proc. daje nadzieję przed jesienią – o ile zostaną wyciągnięte wnioski i antysystemowcy popracują nad przekazem. Pole do wzrostu jest chociażby w elektoracie upadającego Kukiz'15 oraz w mobilizacji młodzieży (w przedziale 18-29 lat Konfederaci wykręcili trzeci wynik – 18,6 proc.). Konfederacja jest polskiej prawicy potrzebna - minione tygodnie pokazały, że ma zbawienny, dyscyplinujący wpływ na obóz władzy, zmuszając go chociażby do zajęcia jednoznacznego stanowiska wobec żydowskich roszczeń. Jeśli tej radykalnej konkurencji zabraknie, to zachodzi obawa, że PiS w poczuciu politycznego komfortu znów się rozlezie jak dziadowskie gacie.

Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 22 (31.05-06.06.2019)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz