czwartek, 6 stycznia 2011

Domknięty system (cz. I – Rok pogardy)


Przed nami długa noc orwellowszczyzny.



I. Polskie pory roku.


Polacy to taki naród, który lata letargu przedziela okresami zrywów. Letarg przypada z reguły na kolejne „małe stabilizacje”, tudzież „noce” - tym czarniejsze, im silniejszy zryw je poprzedzał. Ta przypadłość może być irytująca – czy to za „króla Sasa”, czy to za Gomułki, czy za Gierka – trąb, bij na alarm, wołaj aż do zdarcia płuc – i nic. Polacy zdają się mieć wszystko w głębokim zwisie, państwo może sobie gnić, dogorywać, a tych „polaczków” - choćby tłuc po łbach – nie wyrwiesz z odrętwienia. Pij i popuszczaj pasa, odwalaj zmianę i na wódkę, załatwiaj talon na pralkę a jak się uda to i na małego fiata...


Aż wreszcie, niespodziewanie, przychodzi taki moment, w którym ten sam oczadziały naród nagle czuje, że coś zaczyna dusić, uwierać, wiercić niczym kolec – i wtedy trach! – robi awanturę: jakieś powstanie, strajk, wychodzi na ulice... I wszystko to pozornie bez głębszej przyczyny: ot - jeden cios w mordę z ręki namiestnika więcej, ot - droższe pęto kiełbasy. Nagle to, z czym żyło się przez lata, staje się nie do zniesienia i – często ku zaskoczeniu samych buntowników – okazuje się, ni z tego ni z owego, że tu chodzi o coś więcej niż brak zagrychy, że nagle Polska, że orzeł, że biało-czerwona...


Zaczyna się patriotyczny karnawał – często krwawy, wśród świstu kul lub głuchego łomotu zomowskich pałek – i tak to trwa czas jakiś, aż wreszcie czyjaś pięść łapie nas za gardło i odbiera dech, czyjś but wdeptuje w ziemię i następuje noc – czy to paskiewiczowska, czy to trwające niemal dekadę mroki jaruzelszczyzny... Cykl się zamyka, ludzie chowają się po domach, uciekają w życie prywatne, popadają w marazm, zniechęcenie. Ponarzekają, owszem, w gronie znajomych przy wódce, zeklną władzę i czasy... ale żeby ruszyć dupę, zrobić coś – o nie, nie ma frajerów – znów można potrząsać, chwytać za klapy, apelować, pokazywać czarno na białym, że wokół syf i stęchlizna... Wzruszenie ramionami, czego pan się czepiasz, oszołom, aktywista się znalazł. I tak do następnego zrywu, niespodziewanego zarówno dla władzy jak i dla samych jego uczestników.


II. Rok pogardy.


W którym miejscu cyklu znajdujemy się obecnie? W letargu. Miniony rok był okresem „domykania systemu”, który to system nazywam „oświeconym (neo)totalitaryzmem”, przed nami zaś czas w którym tenże system będzie trwał – wbrew wszystkiemu.


1) Smoleńska mgła upodlenia.


Ktoś już chyba nazwał rok 2010 „rokiem pogardy” - trudno o trafniejsze określenie. „Podrywanie godnościowych podstaw” prezydentury Lecha Kaczyńskiego trwało przed Smoleńskiem w najlepsze. Przed tymże Smoleńskiem premier polskiego rządu wszedł w zaproponowaną przez Kreml rozgrywkę mającą na celu zdeprecjonowanie Głowy Państwa. Dla doraźnej wizerunkowej korzyści, spotkania z Putinem, Donald Tusk przyjął moskiewską ofertę podziału obchodów katyńskich na dwie osobne uroczystości, zaś podległe mu służby (Kancelaria Premiera z Tomaszem Arabskim i MSZ Radosława Sikorskiego) do ostatniej chwili piętrzyły przed Lechem Kaczyńskim trudności, czego efektem było fatalne przygotowanie prezydenckiej wizyty 10 Kwietnia i w konsekwencji - ułatwienie zamachu.


Dopełnieniem tego kursu stało się przekazanie śledztwa Rosjanom i błyskawiczne przechwycenie BBN-u oraz wejście w „pełnienie obowiązków” prezydenta przez Bronisława Komorowskiego na podstawie „paska” na telewizyjnym ekranie. Motywowana polityczną bieżączką pogarda dla powagi państwa, międzynarodowego prestiżu, instytucji... Skryte za smoleńską mgłą upodlenie Polski.


2) Żałobna wojna domowa.


Podczas pierwszych dni Żałoby Narodowej mieliśmy chwilę względnej ciszy przerywanej tylko z rzadka łajdackimi wypowiedziami Andrzeja Wajdy, Waldemara Kuczyńskiego, czy dopieszczonej medialnie grupki platformerskich krzykaczy, zorganizowanych przez Mateusza Sławińskiego, asystenta w biurze poselskim Róży Marii Gräfin von Thun und Hohenstein, protestujących przeciw wawelskiemu pochówkowi pary prezydenckiej. Cisza ta motywowana była z jednej strony koniecznością zachowania pozorów, z drugiej zaś – przerażeniem na widok tłumów na Krakowskim Przedmieściu udokumentowanych przez „nieodpolitycznioną” wtedy jeszcze państwową telewizję. Śmiem twierdzić, że to m.in. film „Solidarni 2010” spowodował przyśpieszenie rządowego skoku na media „publiczne”. Te tłumy trzeba było jakoś spacyfikować mentalnie, przyszpilić „pedagogiką wstydu” - że mohery, że krzyż, że Europa się śmieje... że „kult Tanatosa”, że „demony polskiego patriotyzmu”... Słowem - wszystkie ręce na pokład! - aby zadeptać w zarodku odżarzające się węgiełki narodowej podmiotowości.


Dlatego też, po pogrzebach ofiar, postkolonialny przemysł pogardy ruszył ze zdwojoną siłą do walki o rząd dusz - wszystko z pozycji poczucia bezgranicznej wyższości nad tubylczym motłochem.


Definitywny kres żałoby oznajmiła Hanna Gronkiewicz-Waltz za pomocą warszawskich służb miejskich, które z niespotykaną pod jej rządami sprawnością natychmiast usunęły z trotuarów Krakowskiego Przedmieścia znicze, pamiątki i zmyły stearynę. W międzyczasie (16.V.2010, Łazienki) było proklamowanie ustami Andrzeja Wajdy „wojny domowej”. Owa „wojna domowa” toczona przez sojusz rządowego „tronu” z medialnym „ołtarzem” (słynni „przyjaciele z TVN-u i drugiej stacji komercyjnej”) przybrała, prócz walki politycznej, postać szeregu większych i mniejszych podłości.


3) Skrócony katalog nieprawości.


Rzućmy okiem: nagonka na Ewę Stankiewicz po emisji „Solidarnych 2010” (co poskutkowało wycofaniem się Romana Gutka z promocji jej fabularnego debiutu „Nie opuszczaj mnie”), połączona z odmową zamieszczania reklam wydania „Rzeczpospolitej” z dołączonym „trefnym” filmem o nocach na Krakowskim Przedmieściu. Rozpętana świeżo po elekcji przez Bronisława Komorowskiego i „Wyborczą” wojna o Krzyż Smoleński przed Pałacem Prezydenckim z antycywilizacyjną demonstracją Dominika Tarasa i conocnymi orgiami barbarzyństwa (z walnym udziałem warszawskich alfonsów ze Zbigniewem S. ps. „Niemiec” na czele) wymierzonymi w modlących się ludzi przy celowej bierności policji i straży miejskiej. „Wyborcza” reklamowała to-to jako „radosny Hyde Park”.


Jedziemy dalej z tym opętańczym szajsem. Pomnik wystawiony bolszewickim najeźdźcom w Ossowie. Groteskowy teatr „pojednania” polsko-rosyjskiego nad demolowanym wrakiem Tupolewa. Wystosowanie do przyjaciół Moskali prośby o zgodę na przeniesienie praskiego pomnika Polsko - Radzieckiego Braterstwa Broni („Czterech Śpiących Trzech Walczących”) by mogła ruszyć budowa drugiej linii metra. Rugowanie z publicznych mediów nie dość entuzjastycznych wobec władzy dziennikarzy i skorelowana z tym analogiczna działalność „niezależnych”, prywatnych mediodajni. Przyrównywanie uczestników comiesięcznych Marszy Pamięci na Krakowskim Przedmieściu do faszystów. Dzielenie Polaków przez premiera rządu Rzeczypospolitej na tych z RFN i NRD. Dzielenie rodzin smoleńskich na słuszne i niesłuszne. Publiczna rehabilitacja Jaruzelskiego przez zaproszenie na polityczny salon Rady Bezpieczeństwa Narodowego...


I te de, i te pe. Do tego cała medialna agentura opinii zjednoczonych sił III RP, uprawiająca „dziennikarstwo kontr-faktyczne”, skoncentrowana na jednym, jedynym celu: nie dopuścić do nawrotu „wzmożenia moralnego” i zdusić godnościowe podstawy patriotyzmu. Ta antygodnościowa socjotechnika uprawiana przez dziennikarskich „morderców zza biurek” znalazła swą kulminację w mordzie politycznym na działaczu łódzkiego biura Prawa i Sprawiedliwości i, nieco później, w próbie zablokowania patriotycznego marszu w dzień Święta Niepodległości. O ideologiczną oprawę zadbał pawianogrzywy profesor Radosław Markowski wychodząc z postulatem wewnątrzpolskiego apartheidu: „trzeba pracować nad tym, żeby się skutecznie, instytucjonalnie podzielić”. Mamy zatem społeczną eugenikę - wykluczenie poza nawias całych grup nieprzydatnych z punktu widzenia establishmentu, określanych wspólnym mianem „moherów”, tudzież „pisowców”. Ot, czas wielkiego podzielenia – warto by pokusić się o opisanie socjologii obojga narodów.


Pogarda, pogarda, pogarda... Nad którą unosi się cyniczny slogan: „Państwo Polskie zdało egzamin”.


4) Czas orwellowszczyzny.


Rok pogardy został symbolicznie zwieńczony decyzją o likwidacji audycji „Warto rozmawiać” Jana Pospieszalskiego (zemsta za „Solidarnych 2010”), wyautowaniem „Antysalonu Ziemkiewicza” (zemsta za całokształt) i zapowiedzią przekształcenia apartamentów Lecha i Marii Kaczyńskich na biura dla urzędników Kancelarii Prezydenta. W Pałacu Prezydenckim nie powstanie nawet Izba Pamięci. Nikogo nie było, nic się nie stało. Oto orwellowszczyzna w działaniu. System został domknięty. Nastał czas Oświeconego (Neo)totalitaryzmu.


Ta noc, niestety, jeszcze trochę potrwa. Dlaczego? O tym niebawem.


CDN


Gadający Grzyb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz