...czyli półgęskowe Ministerstwo Wolności Narodowej.
Jak doniosły mediodajnie, Jego Wspaniałość Bronisław „Panie Kochanku” Komorowski, pan na Belwederze, Obornikach, Ruskiej Budzie, et caetera, et caetera, et caetera... w czas MAK-owej zawieruchy zaniemógł na infekcję górnych dróg oddechowych, przez co nie mógł wydać z siebie głosu do Narodu, za to mógł poświergolić telefonicznie z prezydentem Miedwiediewem. No więc, jak to w końcu jest? Postanowiłem sprawdzić - odkurzywszy ciuszki Inwigilatora - agenta 0-700 wemknąłem się na nieoficjalną biesiadę w Belwederze, zakamuflowany za pomocą mojej super-duper-komórki jako faska bigosu. Na belwederskiej „domówce” u Głowy Państwa perorowano w najlepsze. Po dość nudnawym omówieniu stanu bieżącego posiadania, Jego Wspaniałość stuknąwszy w kieliszek, zabrał głos i przeszedł z właściwą sobie jowialną swadą do zarysowania przyszłościowej wizji. Com podsłuchał, przytaczam:
„... niemniej, nie oszukujmy się, towarzysze. Są cały czas w tym kraju grupki jątrzących malkontentów i politycznych bankrutów, którzy swym jątrzącym bankrutyzmem sieją malkontenckie plewy, na których pieką swe tłuste półgęski ich zapluci mocodawcy z wiadomych, odwetowych kręgów. Urządzają marsze i zebrania, kontestując wolność słowa, nad którą to wolnością troskliwą pieczę roztaczają Rząd i Partia z pełnym, chciałbym to mocno podkreślić, poparciem społeczeństwa, wyrażanym w sondażach, w których to, bez zbędnej żenady mówiąc, osiągamy kwadrylion koma trzy dziesiąte procent poparcia. Ale, jak powiedział słynny mędrzec, pan Tarei, wszystko płynie, zatem nie zasypiajmy gruszek pod korcem MAK-u. Wolność nie może sobie chadzać ot tak, samopas. Prawdziwa wolność bowiem wyraża się, że tak powiem, instytucjonalnie, zatem postuluję powołanie Ministerstwa Wolności Narodowej w odzewie na postulaty wiodących dojarek z kołchozów zlokalizowanych przy ulicach Czerskiej, Wiertniczej, Ostrobramskiej i niedawno przywróconych społeczeństwu placówek na Myśliwieckiej i Woronicza.
Ministerstwo Wolności Narodowej, jako jedynie słuszna odpowiedź na wzmiankowane tu społeczne zapotrzebowanie, zajmie się tropieniem i unieszkodliwianiem wrogów wolności - owych nieodpowiedzialnych elementów zatruwających przynależną nam swobodę swymi zbankrutowanymi miazmatami malkontenctwa, wyklutymi z tłustych półgęsków. Owe tłuste półgęski, towarzysze, nie biorą się znikąd i nie wspominam o nich bez przyczyny, albowiem ich brudne koryto zanieczyszcza atmosferę pojednania z bratnim narodem, godząc w sojusz polsko-MAKowski. Wyrażę to z całą mocą, drodzy towarzysze: nie ścierpimy wrażych kretowisk w Ruskiej Budzie pojednania. Ministerstwo Wolności Narodowej jest potrzebą chwili bieżącej i przyszłej. Wiem, człon „narodowy” w nazwie postulowanej instytucji wywołuje słuszną odrazę w waszych uszach, niemniej zważmy na realia i materiał ludzki z którym przychodzi nam się tu użerać – ja sam musiałem udawać polskiego, tfu, szlachciurę, by zyskać kilka procent więcej z wyborczej puli, która i tak cała nam się należy.
A zatem, cały lud pracujący, zarówno młody, wykształcony, miastowy, jak i ten z tak bliskiej memu sercu WSI, winien wiedzieć, że półgęsków... przepraszam, że ja ciągle z tymi półgęskami, ale jak wiadomo, nie rosną one na drzewach. Otóż, półgęski a nawet całe gęsi dawni Polacy przyrządzali na świętego Marcina... nie wiem, czy tłumaczka sobie z tym poradzi... a tak, jako mundurowa oddaliła się by honorowo palnąć sobie w potylicę... odziedziczyliśmy po teściach pewne znajomości... Co ja to...? A, właśnie: półgęski. Przekażcie przepis Donkowi, bo ostatnio jakiś taki niedożywiony. Sławku... no, SŁAWOMIRZE NOWAK! Nie śpij-że, kiedy ja tu biję w tarabany. Jako łącznik z Rządem przekażesz mój postulat odnośnie nowego Ministerstwa... Jak to, gdzie? Pisz na Dolomity!
Panie generale, chciałbym tu z całego serca podziękować za półgęsek... to jest, za twórczą inspirację Stanu Wojennego... co ja z tym półgęskiem... no cóż, jak wiadomo, mowy powinny być krótkie a półgęski długie... głodnemu chleb na myśli... Ot, co tu dalej gadać - wznieśmy toast, towarzysze, za naszego honorowego gościa, szczodrego ambasadora zaprzyjaźnionego mocarstwa, Aleksandra Aleksiejewa! Ura! Urra! Urrraaaa!
Uuuch... Nie ma to jak „Moskowskaja”. Pamiętam, że raz na polowaniu, kiedy to postrzeliłem się w... no, mniejsza z tym. Panie i panowie! Po kolacji tradycyjna zabawa w rozdzieranie postawu czerwonego sukna! Andziu, podaj mi faskę z tym apetycznym bigosikiem... tak, właśnie tę... i półgęsek...”
***
Obezwładniony słowotokiem Gospodarza w ostatniej chwili dostrzegłem pulchne dłonie Pierwszej Damy wyciągające się właśnie po mnie – skromną faskę z bigosem. Jakież było zdziwienie gości, gdy za pomocą mojej miniaturowej super-duper-komórki wzniosłem się w powietrze i uleciałem przez otwarty lufcik. Wkrótce jednak rozległy się brawa – solidnie podchmieleni goście uznali mój odlot za wstęp do części kulturalnej – tej z klaunami, co to robią różne ucieszne hece. Nawet Gospodarz z właściwą sobie inteligencją zaczął klaskać spoconymi wąsikami niedorobionego sarmaty. Jedynie wiecznie trzeźwy Ambasador Nadzwyczajny i Pełnomocny Federacji Rosyjskiej w Rzeczypospolitej Polskiej, Aleksander Nikołajewicz Aleksiejew, odprowadził mnie uważnym spojrzeniem. Ja tymczasem zawisłem nad Stolicą.
Mury Belwederu do późnej nocy trzęsły się od toastów i wiwatów.
Wasz Inwigilator, agent 0-700.
Gadający Grzyb
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz